[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wracają wam rumieńce, seńor - rzekł.Brat Blasco dawno już zakazał mu tytułować się inaczej.- Odwielu dni nie wyglądaliście tak dobrze.- Bo też dobrze się czuję.Właśnie widziałem Greka Demetriosa.Brat Antonio wzdrygnął się.Wiedział, że Demetrios zginął dawno i zasłużenie na stosie.- We śnie, senor?- Nie, nie.Wszedł przez drzwi, stanął przy łóżku i mówił ze mną.Wyglądał dokładnie jak kiedyś: tesame znoszone suknie, ta sama łagodność w twarzy.Od razu go poznałem.- To był szatan, ekscelencjo - krzyknął brat Antonio, niepomny nakazu Don Blasco.- Przepędziliściego precz?Don Blasco uśmiechnął się tylko.- To byłoby niegrzecznie, mój synu.Nie myślę, żeby to diabeł do mnie przyszedł.To był Demetrioswe własnej osobie.- Ależ on jest w piekle, gdzie sprawiedliwie pokutuje za swoje herezje.- I ja tak myślałem, lecz jest inaczej.Brat Antonio słuchał w coraz większym przerażeniu.Było wielce podobne, że Don Blascodoświadczył piekielnego widzenia.Pedro z Alcantary i Matka Teresa od Dzieciątka Jezus często mielido czynienia z diabłami.Matka Teresatrzymała zawsze na podorędziu wodę święconą po to właśnie, aby je prześwięcać kilkoma kroplami.Zatrwożony zachowaniem swego mistrza chciał wierzyć, że to tylko rojenia chorego umysłu.- Zapytałem, co u niego i powiedział mi, że dobrze.Kiedy mu rzekłem, jak cierpiałem myśląc, że jestw piekle, zaśmiał się i odparł, że nim płomienie pochłonęły jego ciało, dusza uleciała na łąki rozstajne,skąd Radamantys zabrał go na Wyspę Błogosławionych.Tam spotkał Sokratesa, otoczonego jakzawsze przez szlachetnych młodzieńców, zadającego pytania i udzielającego odpowiedzi.WidziałPlatona i Arystotelesa przechadzających się razem i zatopionych w przyjacielskiej rozmowie, jakbynie dzieliły ich żadne różnice, Ajs-chylosa i Sofoklesa, łagodnie wypominających Eurypidesowi, żeniewczesnymi nowinkami zniszczył sztukę dramatu, oraz wielu, wielu innych, których trudnowymienić.Brat Antonio słuchał w pomieszaniu.Było oczywiste, że jego stary przyjaciel majaczy.Stąd terumieńce na policzkach i błyszczące oczy.Nie wie, co mówi.Biedak był wdzięczny Bogu, że w celinie ma innych świadków strasznych rojeń.Zadrżał na myśl, jak zareagowaliby braciszkowie, gdybyusłyszeli, że człowiek, którego mieli za świętego, wypowiada podobne bluznierstwa.Aamał sobiegłowę, co odrzec, ale zdjęty paniką nie znajdował stosownych słów.- Kiedy tak sobie gawędziliśmy po przyjacielsku, jak niegdyś w Walencji, zapiał kur i Demetrios rzekłmi, że na niego już pora.Brat Antonio pomyślał, że najlepiej obrócić w żart chorobliwe majaki.- A powiedział wam, po co do was przyszedł? - zapytał niepewnie.- Pytałem go o to.Rzekł, że chciał się pożegnać, bo więcej już się nie zobaczymy. Jutro - powiedział- kiedy nie będziednia ani nocy i dojrzysz kształt swojej dłoni, twoja dusza rozstanie się z ciałem."- To dowodzi, że odwiedził was duch piekielny, mój panie - wykrzyknął brat Antonio.- Doktorzypowiadają, że nie cierpicie na żadną śmiertelną chorobę, a dzisiaj macie się tak dobrze, jak niemieliście się dawno.Pozwólcie, że dam wam przepisane lekarstwo i poślę po medyka, żeby wamupuścił krew.- Nie wezmę lekarstwa i nie chcę cyrulika.Czemu koniecznie upierasz się zatrzymać mnie, kiedy mojadusza wyrywa się z więzienia, w którym była tak długo zamknięta? Idz, powiedz kochanemuprzeorowi, że chcę się wyspowiadać i otrzymać ostatni sakrament.Mówię ci, że jutro rozstanę się zżyciem.- To był sen, senor - krzyknął w desperacji biedny braciszek.- Zaklinam was, musicie uwierzyć, że totylko sen.Don Blasco wydał odgłos, który u każdego innego nazwalibyśmy chichotem.- Nie mów głupstw, mój synu - rzekł.- Nie bardziej był to sen, niż snem się wydać może, że teraz ztobą rozmawiam.Nie bardziej sen niż to życie grzeszne, pełne smutku, niepokojących pytań i tajemnicjest snem, z którego się budzimy do żywota wiekuistego, jedynego, który jest prawdziwy.Teraz idz iuczyń, co ci rzekłem.Brat Antonio odwrócił się z westchnieniem i wyszedł.Don Blasco wyspowiadał się i otrzymał ostatnisakrament.Kiedy odprawiono już ostatnie ryty, pożegnał braci, z którymi przepędził ostatnie lata iudzielił im swojego błogosławieństwa.Dzień wstał już na dobre; chciał zostać sam, ale brat Antoniozaklinał go tak żarliwie, by wolno mu było czuwać u boku chorego, że przystał na jego błagania złagodnym uśmiechem pod warunkiem, że będzie siedział cicho.Don Blasco leżał na wznak, natwardymposłaniu z twardym siennikiem, jak tego wymagała reguła żakonu, przykryty, mimo dotkliwegochłodu, jednym cienkim kocem.Od czasu do czasu zapadał w drzemkę.Brat Antonio był prawdziwiezrozpaczony.Pewność, w jakiej trwał Don Blasco, głęboko nim wstrząsnęła i napełniłaprzekonaniem, że śmierć przyjdzie, tak jak zapowiadał jego świątobliwy mistrz.Mijały godziny.Celęoświetlał jeden wątły ogarek.Zaczęły bić dzwony na jutrznię.- Idz, mój synu, nie możesz zaniedbywać religijnych powinności z mojego powodu.- Nie opuszczę was teraz, panie - odpowiedział mnich.- Idz.Będę tu jeszcze, kiedy wrócisz.Poskutkowało wpojone przez lata posłuszeństwo i brat Antonio poszedł, jak mu nakazano.Kiedywrócił, Don Blasco spał i przez chwilę mnich myślał, że umarł.Oddychał jednak spokojnie i wsekretarzu zakołatała wątła nadzieja, iż nabiera sił i wróci do zdrowia.Ukląkł przy łóżku i zaczął sięmodlić.Ogarek zamigotał i zgasł.Wokół panowała ciemna noc.Mijały godziny.W końcu Don Blascolekko się poruszył.Brat Antonio nie widział w ciemnościach, ale przeczucie powiadało mu, że jegodrogi przyjaciel szuka krucyfiksu zawieszonego na piersi.Wsunął go w ręce starca, a kiedy chciałcofnąć dłoń, uczuł, że Blasco ją przytrzymuje.Z piersi wyrwało mu się łkanie.Pierwszy raz po tychwszystkich latach zdarzyło się, że Don Blasco okazał mu swoje uczucia.Próbował spojrzeć w oczy,które niegdyś płonęły tak mocnym blaskiem, i choć nie mógł widzieć, wiedział, że są otwarte.Spojrzałna dłoń z krucyfiksem, zaciśniętą łagodnie na jego dłoni.Ciemność nocy jakby mniej byłanieprzenikniona.Zdjęty nagłym przerażeniem dojrzał kształt wyniszczonej dłoni.Słabe westchnieniedobyło się z ust Don Blasco i coś mu powiedziało, sam nie wiedział co, że jego ukochany mistrzumarł.Zaczął rozpaczliwie szlochać.Don Manuel mieszkał już wtedy od wielu lat w Madrycie.Doa Beatriz wycofała się z planu, którysama umyśliła i zgodnie z którym miał poślubić jej bratanicę, markizę de Caranera.Nie znaleziono dlaniej odpowiedniej partii, owdowiała dama wybrała więc życie zakonne i była teraz sub-przeorysząklasztoru w Castel Rodriguez.Don Manuel uważał, że Doa Beatriz bardzo zle się z nim obeszła.Wtym, że intryga, którą wspólnie ułożyli, zawiodła, nie było jego winy.Nie miał wszak zamiaru płakaćnad rozlanym mlekiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]