[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ale mówcież, o co idzie  odparł skłopotany Czeremecha. Dopuście mi pół godziny rozmowy sam na sam ze starostą.Marszałek mocno się zdumiał. Tak! I to dziś, nie zwłócząc  mówił Barani Kożuszek. Dajciemi się niby wkraść.Niech mnie potem choćby czeladz wykuksa, alemówić z nim muszę, muszę! Ale cóż wam do niego?!  zawołał Czeremecha. Co? Co?  począł, rozgrzewając się Kożuszek. Trzeba goostrzec.Inaczej z rąk ci go wyrwą i zmarnuje się chłopiec.Czyhają naniego.Wprowadzi go przyjaciel do takiego (tu się poprawił), do takichdomów, gdzie nie tylko grosz, ale mu to, co poczciwego z domuwywiózł, wydrą, upoją, obłąkają! Zlituj się! W tym chłopcu dziśjeszcze jest sumienie i godność.Jutro słowo może już nieposkutkować.Daj ty mi z nim dziś mówić.Czeremecha tak jakoś nie mógł pojąć zbyt gorliwego zajęcia się losemswego panicza w człowieku obcym, tak go ta natarczywośćzdumiewała, iż się niemal przeraził. Na rany Pańskie, zlituj się! Cóż wam? Jaki w tym macie interes?Kożuszkowi oczy zaświeciły. Taki jak ten, co u brzegu stojąc, patrzy na człowieka, który sięidzie kąpać tam, gdzie niezawodnie utonie! Mówię wam, klnę się,chcę go ratować! On was słuchać nie zechce  rozśmiał się Czeremecha.Krzyknie na czeladz i wyrzucą za drzwi.Mówcie mi, o co idzie. Nie!  Zawołał z wielką energią Kożuszek. Za drzwi mnie niewyrzucą! Pan Bóg daje słowu, które z czystego zródła płynie, siłę ipotęgę niezwyciężoną! Wy nie możecie tak do niego przemówić, jakja, powagą i szyderstwem.Cóż się może stać, jeżeli na chwilę tylkomnie dopuścicie? Czeremecha jeszcze ruszał ramionami i nie wiedział, coodpowiedzieć. Zmiłujcie się! Ja prawdziwie nie pojmuję.%7łebrak nalegał. Czegóż się możecie obawiać? Nie stanie mu się nic ani wam.Wnajgorszym razie służba dostanie naganę, że żebraka puściła do pana. Ale ona was nie puści  zawołał Czeremecha. Oni od drzwi nieodchodzą i gotowi zrzucić cię ze schodów. Właśnie ja o to was proszę, abyście ich rozesłali, a mniepozwolili. Zmiłuj się  przerwał marszałek. Jesteś jakiśrozgorączkowany.Zachciało ci się rzeczy po prostu śmiesznej.To,czego chcesz, nie może się stać! Wolisz więc, aby ginął?  odparł gorąco żebrak.Mówił to, gdy szelest i chód żywy dał się słyszeć w korytarzu.Drzwiotwarły się nagle i starosta w szlafroku, na pół ubrany, zjawił się wnich.Zobaczywszy o krok przed sobą tego żebraka, który muprzypomniał żywo maskę widzianą na reducie, stanął zdziwiony iniemal przestraszony.Czeremecha śpiesznie podszedł ku niemu i do ucha mu cóś szeptaćpoczął.Panicz oczyma przelękłymi spoglądał na żebraka i na swegosługę, jakby pytał, co ten człowiek miał tu znaczyć, gdy Czeremechapo namyśle krótkim dał Kożuszkowi znak ręką i wyszedł.W ciągu małego tego przestanku Kożuszek zbladł, zadrżał, przeżegnałsię nieznacznie i można go było sądzić, że modli się po cichu,wzywając Ducha Zwiętego.Staroście, który się w niego wpatrywał,zdawało się, iż ma do czynienia zna wpół obłąkanym.Wtem Kożuszek odezwał się głosem drżącym: Panu Bogu wszechmogącemu dziękuję, że dozwolił mnie,grzesznikowi niegodnemu tej łaski; spełnić, czego dawno pragnąłem, izbliżyć się do was panie starosto! Tak! Pragnąłem na początku tejdrogi życia, w której bramie stoicie, powitać was, jak się u starychRzymian witało przychodnia ostrzeżeniem: Cave canem! Szczęśliwyjestem, że mogę ci powiedzieć: psów się strzeż i gorszych od nichludzi!Dziwny ten początek jakoś brzmiał niezrozumiale w uszach starosty,iż nie umiał odpowiedzieć.Człowiek ten zawsze mu jeszczeobłąkanym się zdawał.Głos żebraka z wolna łagodnieć zaczął i drżącym być przestał.  Spytacie mnie pewnie, jakim prawem ja, nędzny żebrak, twoimmentorem się kreuję? A, panie, bo mi cię żal, bo ty, kwiatku świeży,rozwinięty na pniu starego rodu wielkiej zasługi, idziesz nieopatrzny inie wiesz, że w tej życia dobie jeden krok fałszywie postawiony możepoprowadzić na bezdroże, z którego nie wyjdziesz cało.Starostą tą admonicją uczuł się trochę obrażonym.Widać to było z nagłego rumieńca, który mu na twarz wystąpił, i zwyrazu oczów jego. Młodym jesteś, krew masz gorącą  ciągnął dalej Kożuszek.Ludzie na twą niewinność, nieświadomość, ich złości na twe żądzeczyhają jak na pastwę.Zgubią cię!Chciał przemówić cóś młodzieniec, gdy żebrak, ręce załamując,uklęknął przed nim. Daj mi mówić  zawołał  przysięgam, że chcę tylko dobratwojego, ratować cię póki czas! Oto już cię zaciągnęli do domu tejkobiety, która ludzmi jako zabawkami rzuca, robi z nich, co chce,oślepia, krępuje, popycha.Rozumna jest, zła, a przewrotna.Tokameleon, to żmija, czarownica.A Pan Bóg czy szatan jej dałumiejętność taką, że ostrzeżonych i ostrożnych pokonywa, a cóżdopiero takiego, jak ty, który w kłamstwo to wcielone wierzysz.NaBoga żywego, nie chodz tam! Ona zgubioną jest i z sobą do zgubypowlecze, kto się do niej zbliży.Uciekaj od tej kobiety! Bóg jąstworzył tak, jak te anioły, co upadły, piękną, rozumną, istotąwybraną.Ona wolała w szatana się przedzierzgnąć i iść w piekło, wkał!Mówiąc, stary patrzył w oczy staroście, który rumienił się i mieszałcoraz bardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire