[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mudge uznał, żewarto nazbierać tego grochu.Wypełniliśmy nim nasze chlebaki.Zastrzeliliśmy po drodzekilka gołębi i papug.Po powrocie do łodzi z ulgą zrzuciłem z ramion ciężki balast, którydosłownie przygniatał mnie do ziemi.Będąc już w łodzi, tuż przed odbiciem od brzegu zauważyliśmy nadlatujące stadodużych ptaków.W blasku zachodzącego słońca pióra ptaków błyszczały śnieżną bielą,miejscami zabarwioną różowym odcieniem.Ptaki obsiadły gałęzie drzew nad brzegiem rzeki,prowadząc ze sobą gorącą, skrzekliwą dyskusję.Były to różowe kakadu, najpiękniejsze papu-gi, jakie dotychczas widziałem.Nasza bliska obecność wcale ich nie spłoszyła.Usadowiły się na gałęziach, najwido-czniej mając zamiar spędzić tu noc.Mogliśmy oglądać je bez trudności.Upierzenie miałybiałe z różowym odcieniem.Szyja i piersi, jak również koniec ogona zabarwione intensywnączerwienią.Najpiękniejszą ich ozdobą był wspaniały pióropusz rozpostarty jak wachlarz nadgłową lub leżący płasko na karku.Pióropusz był wysoki w czerwone, żółte, złote i białe pręgi co jeszcze dodawało mu uroku.Mogliśmy ustrzelić parę tych ptaków, lecz żywności było już pod dostatkiem.Miałemjednak ochotę pojmać chociaż jednego żywcem, aby pokazać go Edycie.Harry pomyślał chwilę i oświadczył, że mógłby złapać papugę, ale chcąc ją oswoić,trzeba wybrać młodą sztukę.Mudge mówił do ptaków: Jesteście wspaniałe, ale to nie zmienia postaci rzeczy, że gdyby nas przycisnął głód,wyskubalibyśmy wasze piękne pióra i poszłybyście do garnka.Zbliżał się wieczór.Zaniechaliśmy dalszego podziwiania kakadu i odpłynęliśmy doobozu.Ojciec powitał nas radośnie i pochwalił, że przywiezliśmy dużo zieleniny. Dopóki natura zaopatruje nas w takie owoce i warzywa, a przy tym wystarcza namprochu do polowania, nie musimy obawiać się głodu.Widzę, że w razie podróży na południebędziemy mogli znalezć dość pożywienia tuż przy drodze.Od pewnego czasu nie oczekiwaliśmy już wizyty Pullingo.Przypuszczaliśmy, że trafiłdo nas przypadkowo podczas jakiejś długiej wędrówki.Zdziwiło nas zatem wołanie PaddyDoyle: Najniższe uszanowanie dla szanownego pana, dla jego małżonki tudzież dziatek!Mogę pana zapewnić, że synalek udał się panu i może pan być z niego dumny, panie Pullingo.Spojrzeliśmy w tamtą stronę.Pullingo szedł w towarzystwie syna, który wyglądał jakżywa kopia ojca.Za nimi podążała kobieta, z drepczącymi koło niej dziewczynką i chłopcem.Kobieta z dziećmi zatrzymała się w pewnej odległości, a mężczyzni podeszli bliżej.Obydwaj w lewej ręce trzymali po kilka dzid.Paddy dał im znak, aby podeszli do nas bezobawy i aby podkreślić swój przyjazny stosunek, odłożył muszkiet.Krajowcy za jego przy-kładem odłożyli dzidy.Wówczas Paddy ruszył w ich stronę.Tubylcy, jakby rozumiejąc go,wyciągnęli na powitanie ręce.Paddy po europejsku uścisnął wyciągnięte dłonie ku wielkiemuzdziwieniu dzikich.Irlandczyk i Pullingo przemawiali każdy w swoim języku.Dobrze rozumiałem, że zdobycie sympatii krajowców jest sprawą ważną.Toteż pobie-głem do chaty poprosić ojca o błyskotki i lusterko, które chciałem ofiarować niezwykłymgościom.Mieliśmy te rzeczy w swoich bagażach, gdyż były one przedmiotem handlu z mie-szkańcami wysp południowych.Pokazałem drobiazgi Pullingo i próbowałem mu wytłumaczyć, co przeznaczam dla nie-go, a co dla poszczególnych członków rodziny.Dziki oglądał wszystko bez żadnego zaintere-sowania.Widocznie uważał, że świecidełka nie przedstawiają dla niego żadnej wartości, cobyło zresztą całkiem słuszne. Prawdopodobnie wolałby pieczoną papugę podpowiedział Doyle, który tylko coupiekł na rożnach kilka ptaków.Oczywiście starczyłoby ich i dla gości.Zaproponowaliśmyim więc świeżo upieczone ptaki.Oczy dzikich zabłysły radośnie.Obydwaj porwali przysmakibez żadnych oznak wdzięczności i pobiegli do kobiety i dzieci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]