[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na pół wstając, Quentin wziął od niego ten list i w mętnymświetle sączącym się spod upstrzonego śladami owadów, zamazanego klosza rozłożył ten arkusz,ten wysuszony prostokąt tak ostrożnie, jak gdyby to był nie papier, a nietknięty popiół, któryzachował kształt i konsystencję listu.Nie słuchając słyszał głos pana Compsona, który mówiłtymczasem dalej:- Teraz już rozumiesz, dlaczego powiedziałem, że on ją kochał.Bo były inne listy, dużo listówszarmanckich, kwiecistych, nieszczerych, o niczym, przysłanych po tym pierwszym BożymNarodzeniu przez posłańca z odległości tych ponad czterdziestu mil pomiędzy Oxford a SetkąSutpena.leniwe, subtelne pochlebstwa (niewątpliwie dla Boga rzecz błaha), pańskie gestywielkomiejskiego galanta pisującego do sielskiego dziewczęcia, a to sielskie dziewczę w owymgłębokim, zgoła niewytłumaczalnym, spokojnym i cierpliwym jasnowidzeniu kobiety, wobecktórego fircykowate zgrywanie się tego galanta było tylko rozbrykaniem małego chłopca, tosielskie dziewczę, otrzymując te niezrozumiałe dla siebie listy, nawet ich nie zachowywałopomimo ich wyszukanej formy, wykwintnych rycerskich zwrotów i wymyślnych metafor.Ażprzyszedł ten list ostatni.Po przerwie czteroletniej musiał spaść na nią jak grom z jasnego nieba iona go zachowała, uznała, że przecież wart jest tego, żeby dać go komuś obcemu do przechowaniaalbo nie do przechowania, nawet niekoniecznie do przeczytania, w zależności od woli i chęci tejobcej osoby, dać go tylko po to, żeby zrobić to draśnięcie, ten nie ginący znak na obojętnymobliczu zapomnienia, na które my wszyscy jesteśmy skazani, o którym ona, Judith, powiedziała,że.Quentin nie musiał słuchać, żeby to słyszeć, odczytując te nikłe pajęcze litery nie jak znakiskreślone niegdyś na papierze ręką ludzkiej istoty żywej, z krwi i kości, ale jak cienie rzucone napapier zaledwie przed chwilą, zanim on zdąży na nie spojrzeć, cienie, które natychmiast mogązblaknąć, zniknąć, zanim on zdąży je odczytać, te martwe słowa rozbrzmiewające po czterechlatach, a potem jeszcze po latach prawie pięćdziesięciu łagodnie, sardonicznie, kapryśnie, z jakimśnieuleczalnym pesymizmem w tym liście bez daty, bez podpisu, bez nagłówka. Zechciej zauważyć, że ja ani Ciebie, ani siebie nie obrażam twierdzeniem, że to jest głos zdna klęski, jeżeli nawet nie spoza grobu.Co więcej, gdybym był filozofem, to bym z tego listu,który trzymasz teraz w swoich dłoniach, wyciągnął wnioski i pisząc jakiś ciekawy a stosownyprzyczynek o naszych czasach, wysnuł w dodatku wróżby na przyszłość.Ten list bowiem toarkusz papieru z najlepszymi, jak widzisz, znakami wodnymi sprzed lat siedemdziesięciu,uratowany (czy też, jeśli wolisz, ukradziony) ze spustoszonego, wypalonego dworu jakiegośzrujnowanego arystokraty starego Południa; a napisany jest najlepszym lakierem do pieców, jakiwyprodukowała nawet nie dalej niż niecały rok temu jakaś fabryka w Nowej Anglii.Otóż właśnie.Lakier do pieców.Myśmy go zdobyli: to cała historia sama w sobie.Proszę sobie wyobrazić nas,asortyment jednorodnych strachów na wróble, nie powiem głodnych, żadnej, bowiem kobiecie,damie czy niedamie, na południe od Linii Masona i Dixona w naszym roku pańskim tysiącosiemset sześćdziesiątym piątym nadmieniać tego nie trzeba, tak jak zbędnym byłoby nadmienić,żeśmy oddychali.Nie powiem nawet o tych obszarpanych mundurach czy nawet o braku butów,obszarpani, bowiem i bez butów jesteśmy wszyscy już tak długo, że zdążyliśmy do tegoprzywyknąć; człowiek, Bogu niech będą dzięki (przywraca mi to wiarę może nie w naturę ludzką,ale przynajmniej w człowieka), naprawdę nie wdraża się nigdy w trudne warunki i wyrzeczenia:wdraża się w to jedynie umysł, ordynarna, wszystkożerna, ciężka od ścierwa dusza; samo ciało,Bogu niech będą dzięki, nigdy się nie pogodziło z brakiem dawnego jedwabistego dotknięciamydła i czystej bielizny, z brakiem uczucia, że pomiędzy ziemią a stopą ma się coś, co odróżniastopę od łapy zwierzęcej.Więc poprzestańmy na tym, że potrzeba nam było tylko amunicji.Proszęsobie wyobrazić nas, te straszydła na wróble podejmujące jeden z owych planówwykoncypowanych w czystej straszydłowej desperacji - planów, które nie tylko muszą się udać, alerzeczywiście się udają, bowiem ani przed człowiekiem, ani przed niebiosami nie ma miejsca naalternatywę, nie ma zacisznego kąta na ziemi czy pod ziemią, nie dałoby się znalezć nawet kawałkaprzestrzeni ani na to, aby przystanąć, ani na to, by odetchnąć, ani na to, aby zostać złożonym dowspólnej mogiły czy do grobowca; nam (tym straszydłom na wróble) udaje się przeto nasz plan ijuż wytaczamy naszą zdobycz z wielkim rozmachem, że nie powiem z hałasem; proszę sobiewyobrazić, powtarzam, ten łup i tę nagrodę, te dziesięć tęgich furgonów zdobytych na bezbronnychmarkietanach, i nas, te straszydła na wróble, jak wywalamy z furgonów jedną piękną skrzynię podrugiej, przy czym na każdej z tych skrzyń widnieje stempel U i stempel S - litery, które już odlat czterech są dla nas symbolem łupu zwyciężonych, symbolem chlebów i ryb, jak niegdyśsymbolem było promieniejące Czoło w nimbie Korony Cierniowej.Chwytamy się przeto my, testraszydła na wróble, za te skrzynie, otwierając je, czym się da: kamieniami i bagnetami, i nawetgołymi rękami - otwieramy je w końcu i znajdujemy w nich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]