[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego był tak lekko ubrany w tak chłodną noc? Przecież lato dawno się jużskończyło.Kto go tak ubrał? Matka, kobieta, która go kochała, tęskniła i wysłała na śmierć.Miał delikatne, jedwabiste włoski, kręcone i kasztanowe.Skóra szyi była chłodna w dotyku.Szok? Upłynęło zbyt mało czasu, aby mógł być aż tak zimny.Spróbowałam wyczuć puls najego szyi.Bez powodzenia.Dzieciak był martwy.Boże, proszę cię, Boże.Nagle uniósł głowę i spomiędzy jego warg wypłynął jakiś dzwięk.A więc żył.Dziękici, Boże.Spróbował się odwrócić, ale osunął się ciężko na drogę.Krzyknął.Larry wyszedł z samochodu i podszedł do nas.- Nic mu nie jest?- %7łyje - stwierdziłam.Chłopiec wciąż próbował się odwrócić, więc ujęłam go za ramiona i pomogłam mu.Przycisnęłam jego prawe ramię do ciała.Zobaczyłam wielkie, okrągłe, brązowe oczy, pulchnądziecięcą twarzyczkę i ogromny rzeznicki nóż, który ściskał w prawej dłoni.Wyszeptał:- Każ mu podejść.Niech ci pomoże.- Spomiędzy dziecięcych warg wychynęłynieduże kły.Nóż wpił się w mój brzuch powyżej sportowej saszetki.Czubek ostrza wślizgnął siępod skórzaną kurtkę i dotknął znajdującej się pod nią bluzki.Poczułam się jak w sennymkoszmarze, kiedy wszystko toczy się w zwolnionym tempie.Miałam całą wieczność, abyzadecydować, czy mam zdradzić Larry ego, czy umrzeć.Nie poddawać się potworom, topodstawowa zasada.Otworzyłam usta i krzyknęłam:- Uciekaj!Wampir nie dzgnął mnie nożem.Zastygł w bezruchu.Chciał mnie żywą, dlatego mnienie ukąsił, lecz zaszantażował nożem.Wstałam, a wampir wciąż tylko na mnie patrzył.Niemiał planu awaryjnego.Doskonale. 158Samochód był tak blisko, że światło płynące z jego wnętrza rozpraszało mrok.Wblasku reflektorów poczułam się jak na deskach teatralnej sceny.Larry stał jak wryty, niewiedział, co ma zrobić.- Do samochodu! - krzyknęłam.Ruszył w stronę otwartych drzwiczek auta.W świetle reflektorów pojawiła siękobieta.Miała na sobie rozpięty, długi, biały płaszcz, a pod nim kremowy kostium.Otworzyła usta i wyszczerzyła kły w drapieżnym grymasie.Ruszyłam biegiem, wrzeszcząc:- Za tobą!Larry spojrzał w moją stronę, przeniósł wzrok poza mnie.Jego oczy rozszerzyły się.Usłyszałam za sobą tupot małych stóp.Na twarzy Larry ego pojawił się wyraz przerażenia.Czy to był pierwszy wampir, jakiego zobaczył?Wyjęłam broń, ale nie zwolniłam tempa.Strzelając w biegu, prawie na pewno w nicnie trafisz.Miałam wampira przed i za sobą.Mogłam rzucać monetą.Wampirzyca wskoczyła na maskę samochodu i długim, miękkim susem wylądowałana Larrym, przewracając go na ziemię.Nie mogłam do niej strzelić, nie ryzykując, że trafięLarry ego.Odwróciłam się w ostatniej chwili i wycelowałam prosto w twarz małegowampirka.Dzieciak aż wybałuszył oczy.Wypaliłam z przyłożenia.Coś rąbnęło mnie w plecy.Kula chybiła celu, a ja wylądowałam na brzuchu, na drodze, przygnieciona jakimś niewidocznym ciężarem.Impet uderzenia wydusił mi powietrze z płuc.Mimo to odwróciłamsię, usiłując wymierzyć w coś, co siedziało na moich plecach.Jeżeli nie zrobię czegoś jużteraz, kwestia oddychania już wkrótce stanie się dla mnie nieistotna.Chłopak rzucił się na mnie, tnąc nożem z góry na dół.Wymierzyłam w niego, aletrochę się spózniłam.Gdyby nie to, że zabrakło mi powietrza, krzyknęłabym.Nóż zagłębił sięw rękawie mojej kurtki.Poczułam, jak ostrze pogrąża się w asfalcie.Moje ramię zostałounieruchomione.Nacisnęłam spust, a kula z wizgiem, nie czyniąc nikomu szkody, pomknęław mrok.Odwróciłam głowę, aby ujrzeć, kto lub co siedziało mi na karku.Pytanie powinnobyło brzmieć: Co?.W czerwonym blasku świateł stopu oblicze stwora było nieludzko płaskie, wysokoosadzone kości policzkowe podkreślały wąskie, prawie skośno oczy i długie, proste włosy.Wyglądał jak model dla typowych azteckich płaskorzezb przedstawiających indiańskiebóstwa w otoczeniu węży.Zacisnął dłoń na mojej prawej ręce, tej przyszpilonej do asfaltu, wktórej wciąż trzymałam pistolet.Zcisnął mocno, nieomal miażdżąc mi kości o metal. 159- Puść pistolet albo połamię ci wszystkie kości.- Jęknęłam z bólu.Larry krzyknął wysoko, żałośnie.Gdy brakuje innych alternatyw, zaczynasz krzyczeć.Przeszorowałam lewym rękawem kurtki o nawierzchnię drogi, odsłaniając zegarek ibransoletkę z amuletami.W blasku księżyca błysnęły trzy nieduże krzyżyki.Wampirzasyczał, ale nie puścił uzbrojonej ręki.Przeciągnęłam bransoletką po jego dłoni.Wpowietrzu rozszedł się odór palonego ciała, następnie wyciągnął drugą rękę w stronę mojejlewej.Zacisnął palce na rękawie i wykręcił mi rękę do tyłu, abym nie mogła dosięgnąć gokrzyżykami.Gdyby był młodym wampirem, na sam widok krzyży pierzchnąłby z krzykiem,ale on był nie tylko starym krwiopijcą, był wręcz.pradawny.Aby się od niego uwolnić, będępotrzebować czegoś więcej niż poświęconych krzyżyków.Larry znów wrzasnął.Ja też krzyknęłam, bo nie mogłam zrobić nic innego.Kurczowościskałam w ręku pistolet i pozwalałam miażdżyć sobie dłoń.To niezbyt produktywne.Napastnicy nie chcieli mojej śmierci.Pragnęli natomiast, abym cierpiała.Chcieli sprawić miból.W porządku.Mógł rozgnieść mi rękę na miazgę.Wypuściłam broń i wrzasnęłam,usiłując uwolnić się od noża, który przyszpilał rękaw mojej kurtki do asfaltu, a równocześnieszarpałam lewą rękę, chcąc potraktować mego oponenta palącym pocałunkiem poświęconychkrzyżyków.Nad naszym głowami huknął strzał.Zamarliśmy w bezruchu i skierowaliśmy wzrok wstronę cmentarza.Jeremy Ruebens i spółka odzyskali rewolwer i zaczęli do nas strzelać.Czy uważali, żejesteśmy w zmowie z potworami? Czy przejmowali się tym, do kogo strzelają?Kobieta krzyknęła:- Pomocy, Alejandro! - Krzyk rozległ się za naszymi plecami.Wampir przyszpilającymnie do ziemi niespodziewanie zniknął.Nie wiem, dlaczego i było mi to obojętne.Zostałamsam na sam ze stojącym nade mną dzieckiem potworem, łypiącym na mnie wielkimi,ciemnymi oczami.- To cię nie boli? - zapytał.Pytanie było tak nieoczekiwane, że odparłam bez wahania:- Nie.Wydawał się rozczarowany.Przykucnął obok mnie, opierając dłonie na udach.- Chciałem ci zranić, aby napić się twojej krwi.- Jego głos był wciąż głosem małegochłopca i już taki pozostanie, ale wiedza zawarta w jego oczach spowijała moją skórę falamiżaru.Był starszy od Jean-Claude a, dużo starszy. 160Kula strzaskała światło stopu w moim aucie, przelatując tuż nad głową chłopaka.Dzieciak odwrócił się w stronę strzelających i warknął jak dzikie zwierzę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]