[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Słuchaj, chciałamcię spytać o tękolację z Darrenem Scottem.Zdębiałem.- Skąd wiesz?-To małe środowisko.Rób.Próbowałem zbagatelizować sprawę.- Scott tociekawy człowiek.-O, tak, bardzo ciekawy Tak jak Saddam Husajn.Topowiedz mi, bo umieram zciekawości,jak też pan Scott ocenia mojąpracę?- Szczerze?-No jasne.173.- Uważa, że straciłem co najmniej milion dolarów przezto, że siędogadaliśmy z telewizją.Camille to nie wzruszyło.- Niewykluczone, że ma rację, aletak to każdy może powiedzieć,kiedy książkajest już bestsellerem.To właśnie kontrakt ztelewizją sprawił, że księgarze w ogóle się niązainteresowali.Gdyby nie to, może wcale byś na tę listę nie trafił.- Uważasz,że sama powieśćby się nieobroniła?-Nie wiem.I ty też nie.Uważasz,że straciłeś przezmnieten milion?- Sama powiedziałaś.Kto wie?- Przez dłuższy czasoboje milczeliśmy - Słuchaj, Camille.Postanowiłem daćDarrenowiszansę.Nastała chwila ciszy- Olewasz mnie?-Nie traktuj tego osobiście, Camille.- Już to zrobiłam.W dniu,w którym zdecydowałam sięna ciebie postawić.-1to ryzyko sowicie ci się opłaciło.- Tunie chodzi o pieniądze.Rób.- Daj spokój, nie czarujmy się.Jesteś agentką.Zawszechodzi o pieniądze.- Nie wierzę własnym uszom.Powiedz, czy Darrenpopisywał się przed tobą listą klientów, a potemmówił, że pracuje tylko z najlepszymi?- Tak.-A nie przyszło ci do głowy, że to dlatego, że porzuca ichz chwilą,gdy pojawią się pierwszeoznaki kłopotów?- Na tym polegabiznes.Tylko najsilniejsi przetrwają.Gdyby moja książka przestała się sprzedawać, jak długojeszczechciałobyci się ze mną pracować?- Zęby było jasne,Rób: reprezentuję wielu autorów, którzy sięniesprzedają, ale zależy mi na ich twórczości, więco nich walczę.- Westchnęła z irytacją.-Po co ja w ogóle174z tobą rozmawiam?Mam nadzieję, że dostaniesz to, nacozasługujesz.- Rzuciła słuchawką.Odłożyłem telefon.Było mi przykro, że ją skrzywdziłem, ale moim zdaniem Darren miałrację.No bo co bymo niej myślał, gdybym z powrotem musiał zająć siękopaniem rowów? Samolot linii United Airlines wylądował w Salt Lakę Citywniedzielne popołudnie.Wszedłem do terminalu, zastanawiając się, jakteż będzie wyglądało mojespotkanie z Allyson.Od pogrzeburozmawiałemz nią tylko raz, i to krótko.Tyle, żeby zdążyć przekazać,o której przylatuję.Możei dobrze sięskłada, że będę w Utah tylko dwa dni, apotemznówwracam do Nowego Jorku.Naprawdę byłem zdziwiony, żepostanowiła mnieodebrać zlotniska.Czekała na mniew hali przylotów.Sama.Wyglądałanaprzemęczoną, oczy miała zaczerwienione po wieludniachpłaczu.Uściskaliśmy się, ale nie było w tym uczucia.- Jak się czujesz?- zapytałem.Spojrzała na mnie pustym wzrokiem.- Bywało lepiej.-Jak było na pogrzebie?- Cocię to obchodzi?Chcesznapisać o tym książkę?Poczułem się jakuderzony obuchem.- Ally, wybacz mi.Ja.- Nie chcę o tym rozmawiać.Bez słowa poszliśmy po bagaże.W samochodzie, po przejechaniu może kilku kilometrów, Allysonpostanowiła sięodezwać.- Dzwoniła Camille, żeby złożyćkondolencje.-No, to się założę,że miałyście interesującą rozmowę.- Więc naprawdę ją zwolniłeś?-Jeżeli ona woli tak to nazywać.- Przecież zawsze chciała dla nas jak najlepiej.176- Nie przeczę.Allyson odwróciłasię do okna i nie odezwała więcej anisłowem, ażdo chwili, gdy zjechałem z autostrady 1-15 nadrogę numer 21 w kierunkupołudniowym. - Dokądjedziemy?-Jesteśmy z kimś umówieni.- Z kim?-Toniespodzianka.Dwadzieścia minut pózniej wspinaliśmy się krętymi,zadrzewionymiuliczkami wschodniej częścimiasta, aż dotarliśmy doogromnej żelaznejbramy prowadzącej do rezydencjiStringhamów.Chris, pośrednikz agencji nieruchomości,jużna nas czekał.Na nasz widok wyszedł z samochodu.Był tobardzo wysoki blondyn i mimo popołudniowej pory miał założonemodne przeciwsłoneczne okulary Zdjął je, kiedy donas podchodził.Odsunąłem szybę.- Witam serdecznie, panie Harlan - powiedział i spojrzałmi przezramię.- PaniHarlan?Allyson zmierzyła mnie wzrokiem.- Co toma znaczyć?-Zastanawiam się nad kupnem tego domu.Allyson wyjrzałaprzez okno.- Chcesz kupić taki wielki dom dla nas trojga?-Owszem.- Wysiadłem zsamochodu.Chris wyczułpanujące między nami napięcie i oddalił się.Wstukał kod i szeroka żelazna brama stanęłaprzed nami otworem.Kiedy wchodziliśmy Allyson podeszła do mnie z tyłu.- Koniecznie musimyto robićteraz?-Już się umówiłem.To nam zajmie najwyżej pół godzi; ny -uciąłem.Domprezentowałsię jeszcze okazalejniżna zdjęciach.Posadzka w holu wyłożona była marmurem o różowych żyłkach.Z sufitu zwisał piękny kryształowy żyrandol.Częśćścian byłaobita tkaniną, część drewnianą boazerią, a w niektórychoknach zamiast szybbyły witraże.177.Chris starał się jak najlepiej zaprezentować te elementywyposażeniadomu, które jego zdaniem najbardziej interesowały Allyson.Allyuprzejmie go słuchała, ale pozostała zamknięta w sobie.Kiedy już wszystko obejrzeliśmy, podziękowałem Chrisowi ipowiedziałem, że za kilkadni się odezwę.Wręczył miswoją wizytówkę, a potem wsiedliśmy zAllyson do samochodui pojechaliśmy do domu.Po drodze zagadnąłem:- Całkiemprzyjemny domek.-Poważnie chciałbyś tam mieszkać?- spytała z niedowierzaniem AllyNie odpowiedziałem.Dwadzieścia minut pózniej wjechałem do garażu i wyszedłem z auta,zostawiając bagaż natylnym siedzeniu.W domu zobaczyłem,że pół kuchni jestzawalone stertami książek.-Co tojest?- zapytałem.- Ludzie bez przerwyje przynoszą, żebyś im się podpisał.Ilekroćskądś wracam, pod drzwiami leżykolejnakupka.Większości tych osóbnawet nie znam.- To kolejny argument przemawiający za przeprowadzką -zauważyłem.Sięgnąłem po porannągazetę, która leżała na blacie.- Nie zapomnij o listach - powiedziała Allyson.Podniosłem wzrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]