[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fachowiec.Minęła kolejna sekunda.Ktoś strzela z tyłu.Twarda kamizelka pod mundurem i strojem z pizzerii bierzena siebie impet uderzeń, ale nie uratuje agentowi życia.Nie uratuje go także wytatuowanychiński król smoków Long Wang, który miał zapewniać nieśmiertelność noszącym gona plecach zabójcom.Biegnący wie, że ma już tylko chwilę, by odpowiedzieć ogniemi dopaść cel.Z jednej ręki strzela w tył, z drugiej w przód.Tłuścioch dostaje w sam środek czoła,lecz ciągle stoi.Brzydula za nim przewraca się, uderzona dwoma pociskami.Tył czysty.Został tylko przód.Agent w tej ostatniej sekundzie cztery razy odbija się to od jednej, to od drugiej ścianykorytarza.Utrudnia zadanie głównemu przeciwnikowi.Mimo to inkasuje kolejne trafienia:pierwsze w lewy bok, drugie w prawe przedramię.Klęcząca policjantka krwawi, ale też wyciąga broń spod marynarki.Agentinstynktownie pomija ją w rozwiązywanym błyskawicznie równaniu.Jeżeli chce dopaść do drzwi, musi wyeliminować ukrytego za nimi fachowca.Tamtenjuż wie, że jest kamizelka, teraz będzie celował.Pocisk wchodzi dokładnie między dolną i górną szczękę pędzącego.W momencie,gdy przebija dolną krawędz kości podniebiennej, biegnącego strzelca dzielą od ukrytegoza załomem drzwi policjanta niespełna dwa metry.Agent, za lufą glocka, widzi brązowe oko,czarną brew, ciemne włosy nad skronią i zarośnięty wielodniową szczeciną policzek.Oficer za futryną też patrzy przeciwnikowi w twarz.Dostrzega brzydkie zagłębieniepośrodku nosa, połączone brwi pod obłym czołem i uciekające w górę oczy.Już wie, że zabił.Bezwładne ciało agenta siłą rozpędu robi nad zielonkawą wykładziną niezgrabnegofikołka jak rzucony z wielką siłą worek kartofli.Odrzucona w bok noga strąca donicę pełnąstorczyków.Kilka osób krzyczy.Zmierdzi prochem.Część II%7łURNALISTA15.Zroda, 18 lutego, wieczórZ wnętrza przestronnego, jasno oświetlonego sekretariatu pierwszego zastępcykomendanta stołecznego policji Maja Szalawska z przerażeniem patrzy na to, co dzieje sięza otwartymi drzwiami, przez które przed chwilą weszła, a właściwie została wprowadzona.Dzieje się kilka rzeczy jednocześnie.Czarnowłosy policjant, który przesłuchiwał ją jeszczepięć minut wcześniej, zgina się pochylony nad ranną partnerką i mówi jej coś wprost do ucha.Jego własne przestrzelone ucho wygląda jak ociekające krwią serce indyka - jedno z tych,które babcia Majki kupowała na targowisku i wrzucała do rosołu.Zastrzelony przed chwilą wielkolud w polowym mundurze leży, a raczej zwisana ścianie i potrzaskanym stoliku.Widać jego odrzuconą pod kątem prostym ciężką dłoń -jeden z palców jeszcze drży.a może to tylko złudzenie.Otwarte oczy bez zrenic, dwaprzednie zęby wyrwane z ust uderzeniem pocisku wiszą przy obrzydliwie wywalonymna wierzch strzępie dziąsła.Na schodach, w głębi, histerycznie krzyczy sprzątaczka z plastikowym wiadremw ręce i pękiem kluczy na smyczy przytroczonej do paska ciemnych spodni.Nie patrzyna zabitego olbrzyma, tylko w ciemny korytarz po prawej stronie, gdzie otyły policjantw niebieskim mundurze z dziurą wielkości pięćdziesięciogroszówki w środku czoła nadalstoi, oparty plecami o rozwalone drzwi.Wygląda niczym zombi z tandetnego horroru.Maja zaciska powieki i uda.Słyszy na przemian krzyk kobiety, okropne przekleństwagdzieś bliżej i startujący samolot we wnętrzu własnej głowy.Obrazy zaczynają sięrozjeżdżać.Ktoś od tyłu mocno trąca ją w plecy, ktoś inny warkliwie próbuje o coś pytać.Jakiś facet bierze ją energicznie pod ramię i prowadzi w stronę schodów - oboje musząprzestąpić nad potworną twarzą zabitego.Maja przypomina sobie, że głowa dorosłegomężczyzny waży od czterech do pięciu i pół kilograma.Kurczy się w sobie, gdy prowadzącyją człowiek, mijając wrzeszczącą kobietę z wiadrem, rzuca krótkie do budy!.Jeszcze kilka sztywnych kroków w dół schodów, kilka twarzy biegnących w góręludzi, kilka przekleństw odbijających się od pomalowanej olejną farbą ściany, które jużdo niej nie docierają.Majka mdleje.Gdy wraca jej świadomość, leży na czterech plastikowych krzesłach w jakimśkorytarzu.Siedzenia przytwierdzone do wspólnej, stalowej ramy boleśnie gniotą ją w plecy.Nietyle wie, ile raczej czuje, że jej odlot trwał nie dłużej niż pięć minut.Przez korytarz co ruszktoś przebiega, brzęczy alarm, gdzieś daleko, za ścianami, słychać sygnał radiowozu, możekaretki.Majka wstaje i opiera się o jasnoniebieską ścianę.Wydaje się jej, że już w tymkorytarzu była.Czekała tu na coś.Na kogoś.Chce jej się pić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]