[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podeszła do kanapy i usia-dła, zapadając się w poduszkach.Hudson pokręcił głową- Nie wiem, co pomyślą, ale skontaktowanie się teraz z McNallym może przyspo-rzyć więcej kłopotów, niż to warte.Becca.- Urwał, czując się niezręcznie.Zerknęła na niego.- Mogłaś widzieć ten list do Glenna? W jakiś sposób? I po prostu przypomnieć tosobie?I proszę.Niewiara.Odezwały się w niej złość i frustracja, chociaż wiedziała, żeHudson tak się zachowa.Co właściwie o niej wiedział? Jak mógł po prostu jej zaufać?- Nie.- Więc musisz wymyślić jakąś historię, zanim pójdziemy na policję.Jeśli pój-dziemy.Powiedz, że widziałaś go na biurku albo coś takiego.- Pięknie.Mam kłamać policji.Jakbym miała coś do ukrycia.- Becca klasnęła wręce tak mocno, że zabolały ją kostki.I po co powiedziała to Hudsonowi? Dlaczegomu zaufała? - Może Scott coś o tym wie.SR- Myślisz, że Glenn pokazał mu list? Czekaj.Może Scott też taki dostał.Dlacze-go tylko ja i Glenn mieliśmy go dostać? - Hudson natychmiast się ożywił.Wyszarpnąłkomórkę z kieszeni i zaczął przeglądać numery.- A Trzeci, Zeke?- Jest trzecia nad ranem.Zamknął komórkę, zanim skończyła zdanie.- Masz rację.Jutro zadzwonię.- Przyjrzał jej się uważnie.- Może powinniśmy iśćdo łóżka.Skinęła głową.Nie zdołała powstrzymać szerokiego uśmiechu.- To twój pierwszy dobry pomysł tego wieczoru.- Właściwie nocy - poprawił ją.- Chodz.Pierwsza rzecz, jaka dotarła do Becki po przebudzeniu, to zapach dymu.Zerwałasię, ale to były tylko resztki smrodu z nocy.Chociaż przebrała się z pospiesznie na-rzuconego ubrania i kochała z Hudsonem prawie do czwartej nad ranem, zapach pozo-stał w jej włosach i przywarł do skóry.Ringo darował sobie czujność i opuścił głowęna łapy, ale zerwał się, gdy tylko Becca się poruszyła.Hudson zachrapał i obrócił się,nawet nie otwierając oczu.Zerknęła na niego, na jego rozluznioną we śnie twarz, ciemne rzęsy na policz-kach.Boże, tak bardzo go kochała.Zastanawiała się, czy kiedykolwiek przestała.- Przestań gapić się na mnie.- Co? - spytała zaskoczona.- Nie śpisz? Uśmiech wypłynął na jego zarośniętątwarz.- Już nie.Sięgnął do niej i nim zdążyła zaprotestować, przyciągnął jąblisko i zaczął cało-wać, jakby nie kochali się całą noc.Ale nie zaprotestowała.Nie potrafiła.Za bardzo ją wszystko podniecało.Pózniej, kiedy znowu złapała oddech, sturlała się z łóżka, pobiegła pod prysznic iwysuszyła włosy w rekordowym tempie.Zrobiła szybki makijaż, wciągnęła dżinsy ipo niecałych dwudziestu minutach zbiegła po schodach, starając się nie przewrócić opsa, który uparł się zbiec pierwszy.- To nie jest wyścig, wiesz? - zbeształa go łagodnie, ale Ringo już stał przydrzwiach, czekając na wyjście.- No dobrze, dobrze, ale wyjdziemy tylko na chwilę.Zapięła smycz, włożyła klapki i zabrała psa na poranny obowiązkowy spacer,kiedy szare światło świtu sączyło się na ulice i zaułki, a samochody przejeżdżały, roz-pryskując wodę z kałuż.Wysokie chmury odcinały słońce i było na tyle zimno, żebySRoddech zamieniał się w mgiełkę, ale przynajmniej, bogom niech będą dzięki, nie pada-ło.Wrócili, a kiedy otworzyła drzwi, powitał ich ciepły zapach kawy i Hudson wy-chodzący z łazienki na dole.Włosy miał mokre po prysznicu, szczęki nadal pokrytecieniem zarostu.Wczorajsze dżinsy wisiały mu nisko na biodrach.Wkładał koszulę,kiedy Becca zamykała drzwi i odwieszała smycz Ringa.- Dzień dobry, słoneczko - rzucił przeciągle Hudson, kiedy zdejmowała kurtkę.- Dzień dobry, mam nadzieję, że dobry.- Zadrżała.- Nadal słabo mi na myśl oGlennie.- Mnie też.Już zadzwoniłem do paru chłopaków.- I?- Miałaś rację.Trzeci zlekceważył sprawę, ale dostał list.- Tak? - Becca zamarła.- Zeke nie.W każdym razie jeszcze nie.Nie dodzwoniłem się do Jarretta ani doMitcha.Ani Scotta.Zobaczę się z nimi dziś rano.- Chcę z tobą pojechać - powiedziała i nalała dwa kubki kawy.- Chcę zobaczyćpozostałe listy.Hudson się zawahał.Podała mu kubek.- Chcę wiedzieć coś więcej, nim pójdziemy z tym na policję.- Jeśli Glenn dostał list, myślisz, że mógł go zostawić w domu?- Chyba powiedziałaś, że spłonął.- Spłonął.przynajmniej w mojej wizji.Pokiwał głową ale wyczuwała, że z trudem przełyka jej wizje.- Chcesz zapytać jego żonę? Gię? - spytał.Becca skrzywiła się, próbując sobie wyobrazić, jak Gia Stafford czuje się dziś ra-no.Wczoraj w nocy przy pożarze płakała jak oszalała i łapała się każdego w zasięguręki.Nie chciałaby, żeby przychodzili do niej ludzie ze swoimi sprawami.Z drugiejstrony, mogłaby interesować się wszystkim, co wiązało się ze śmiercią męża.- Trudno powiedzieć, jak zareaguje.Na jej miejscu chciałabym wiedzieć0 każdym drobiazgu, który mógłby mi wyjaśnić, dlaczego nagle odebrano miosobę, którą kocham.- Zamilkła na chwilę.- Dlaczego Glenn? Czy to wypadek? Pod-palenie? Jak się mają do tego listy?- A jeśli ogień podłożono specjalnie? - zasugerował Hudson, gapiąc się w kubekz kawą.- Może żeby pozbyć się Glenna? Spił się na umór i nikogo nie było w pobliżu.Doskonała okazja.- To ten ktoś miał sporo szczęścia, że akurat miał przy sobie zestaw małego piro-technika.Akurat w noc, kiedy Glenn postanowił się spić?SR- Może to mu się często zdarzało.Ringo tańczył koło jej nóg, skomląc i próbując zwrócić na siebie uwagę.- Och, przepraszam, kolego.- Otworzyła szafkę, wygrzebała torbę z psim jedze-niem i odmierzyła porcję do miski.Pies natychmiast rzucił się do jedzenia.- Może to wcześniej zaplanowano - rzekł Hudson, gdy zamykała szafkę.- Zapla-nował ktoś, kto znał nawyki Glenna i tylko czekał na właściwy moment.I wczorajsze-go wieczoru taki się trafił.- O kim myślisz? O Gii?- Nie mogę sobie jej wyobrazić, jak planuje to tak dokładnie - przyznał.- A listy?- Nie mamy pewności, że Glenn dostał list - odparł ostrożnie Hudson.Beccawiedziała, że miał rację, ale skłonna była wierzyć swojej wizji.- Może powinniśmy zapytać Gię.Bez wahania sięgnął po komórkę.- Może nie być gotowa na wizyty.- Sprawdzmy.- Dokąd idziesz? - zapytała Gretchen, kiedy Mac zdjął płaszcz z krzesła i ru-szył do najbliższego wyjścia z komisariatu.Miała włosy ściągnięte do tyłu tak mocno, że uciskały jej skronie i naciągałyoczy tak, że wyglądała jak kot syjamski.To nie mogło być wygodne i jak pomyślałMac, pewnie nie poprawiało humoru Gretchen.Zamierzał zniknąć z pracy, zanim Gre-tchen zjawi się tego ranka, ale zasiedział się nad sprawą.Nagle zrobiła się ósma trzy-dzieści i Gretchen pojawiła się z pudełkiem pączków.- Do domu, do łóżka - odparł.- Siedziałem całą noc.- Nad czym?- Był pożar.Spaliła się restauracja Glenna Stafforda i Scotta Pascala.Wyglądana to, że Stafford nie żyje.- Mówisz serio?Pokiwał głową, zakładając kaburę i marynarkę.- Dlaczego nikt po mnie nie zadzwonił?- Bo spece od pożarnictwa nie uznali tego za podpalenie, więc nie było zabój-stwa.To poza nasząjurysdykcją.- Chrzanisz.To dotyczy naszej sprawy.Trybiki już się kręciły w jej głowie; bezceremonialnie rzuciła pudełko z pączka-mi na jego biurko.SRMac ruszył do drzwi, z głową pełną obrazów z poprzedniej nocy.Zamierzał zro-bić to, co zapowiedział Scottowi Pascalowi zeszłej nocy: zapytać wszystkich Nadę-tych Gnojków o list
[ Pobierz całość w formacie PDF ]