[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Graliśmy w karty do dziewiątej wieczorem, po czym stanęła umowa, że Estellazawiadomi mnie o swym przyjezdzie do Londynu i będę mógł pójść po nią na stacjędyliżansów.Następnie pożegnałem się z nią, dotknąłem jej dłoni i opuściłem ją.Mój opiekun zajmował w gospodzie Pod Błękitnym Dzikiem pokój sąsiadujący zmoim.Długo w noc słyszałem jeszcze słowa miss Havisham: Kochaj ją, kochaj, kochaj ,dzwięczące mi w uszach.Zmieniłem je po swojemu i szeptałem w poduszkę: - Kocham ją,kocham, kocham!Powtarzałem to setki razy, po czym naszła mnie fala wdzięczności, że oto Estellamoże należeć do mnie, niegdyś terminatora kowalskiego.Potem pomyślałem, że ona niezdawała się jeszcze być zachwycona tym faktem, i starałem się przewidzieć, kiedy się mnązacznie interesować.Kiedy uda mi się obudzić to serce, teraz jeszcze senne i obojętne?Zdawało mi się, że przepełniony jestem wzniosłymi i wielkimi uczuciami, i nieprzyszło mi nawet do głowy, że kryje się coś brzydkiego i niskiego w moim odsuwaniu się odJoego tylko z tego powodu, że ona pogardzałaby mną za spotkanie z kowalem.Jeszcze dzieńprzedtem myśl o Joem sprawiała, że miałem w oczach szczere łzy.Szybko obeschły.Boże, wybacz mi, szybko obeschły!NASTPNY ROZDZIAAUbierając się rankiem w gospodzie Pod Błękitnym Dzikiem, po głębszej rozwadzepostanowiłem powiedzieć swemu opiekunowi, że wątpię, czy Orlick jest odpowiednimczłowiekiem na męża zaufania miss Havisham.- To jasne, że nie jest odpowiedni, Pip - odparł mój opiekun, jak gdyby z góryzadowolony z postawionej przeze mnie tezy - gdyż żaden mąż zaufania na świecie nigdy niejest człowiekiem odpowiednim.Zdawał się być zachwycony, że ten wypadek nie stanowi wyjątku z reguły, i zprawdziwym zadowoleniem słuchał tego, co mu opowiadałem o Orlicku.- Doskonale, Pip - oświadczył, kiedy skończyłem.- Pójdę tam natychmiast, zapłacęmu, co się należy, i odprawię go z miejsca.Przerażony tym postanowieniem, byłem za zwłoką w tej sprawie i nawet wyraziłemwątpliwość, czy nasz przyjaciel Orlick dałby się tak łatwo odprawić.- Chciałbym to zobaczyć - odpowiedział mój opiekun rozkładając zdecydowanymruchem chusteczkę - jakby sobie dał radę ze mną!Mieliśmy jechać dyliżansem, który odchodził w południe.Siedząc przy pierwszymśniadaniu ledwie mogłem utrzymać w ręku filiżankę ze strachu, że lada chwila może się tuzjawić Pumble chook, toteż zaraz po posiłku poprosiłem mego opiekuna, żeby zarezerwowałmi miejsce w dyliżansie, a ja pójdę naprzód szosą londyńską i wsiądę po drodze, gdy karetkapocztowa mnie dogoni.W ten sposób mogłem się zaraz po śniadaniu wymknąć z Błękitnego Dzika.Nadłożywszy drogi ze dwie mile po to, by okrążyć z daleka i z tyłu sklep Pumblechooka,wydostałem się wreszcie znowu na ulicę Główną już w pewnym oddaleniu od pułapki ipoczułem się stosunkowo bezpieczny.Przyjemnie mi było znajdować się w starym, dobrze mi znanym miasteczku i nawetczułem zadowolenie, gdy jakiś przechodzień, poznawszy mnie, odwracał się kilkakrotnie zamoimi plecami.Znalazło się kilku takich kupców, którzy na mój widok opuszczali progiswych sklepów, szli przede mną kawałek ulicą, by zawróciwszy, jak gdyby czegośzapomnieli, spojrzeć mi prosto w twarz.Sam nie wiem, kto przy tej okazji okazał się bardziejobłudny: oni, którzy udawali, że nie robią tego umyślnie, czy ja, udając, że tego niespostrzegam.W każdym razie czułem się ogromnie dystyngowany i byłem bardzo z siebiezadowolony aż do chwili, kiedy natknąłem się na tego przeklętego niedowiarka, posługaczaze sklepu mr Trabba.Z daleka już w perspektywie ulicy ujrzałem, jak zbliżał się do mniewywijając na wszystkie strony pustą, niebieską torbą.Przypuszczając, że najlepiej i najgodnejsię zachowam nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, usiłowałem minąć go z najwyższąobojętnością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]