[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stój w miejscu, zrób unik, on chybi.Aha!.Gdzie to on patrzy?.No, mnie na to nie weźmiesz.Wędrowiec ze znieruchomiałą twarzą zagapił się na coś ponad głową Maksyma.Maksym rzucił się więc do przodu i tym razem trafił.Długi, czarny człowiek złożył się niczym scyzoryk i upadł na asfalt.Wówczas Maksym obejrzał się do tyłu.Szary prostopadłościan Centrum był z tego miejsca doskonale widoczny.Nie był już zresztą prostopadłościanem.Spłaszczał się w oczach, rozpływał i zapadł w głąb samego siebie.Nad nim unosił się słup drżącego, rozpalonego powietrza, pary i dymu.Coś oślepiająco białego, parzącego nawet z tej odległości, filuternie mrugało spoza długich, pionowych szczelin i otworów okiennych.Dobra, tam wszystko jest w porządku.Maksym triumfalnie obrócił się ku Wędrowcowi.Diabeł leżał na boku i obejmował brzuch długimi rękami.Ze zdemolowanego samochodziku wysunął się Dzik.Wiercił się tam i szamotał, próbując wydostać się na zewnątrz.Maksym podszedł do Wędrowca i pochylił się nad nim.Zastanawiał się, jak uderzyć, aby skończyć za jednym zamachem.Massaraksz, przeklęta ręka nie chce się podnieść na leżącego.Wtedy Wędrowiec rozlepił powieki i powiedział zduszonym głosem:- Dumkopf! Rotznase!Maksym nie od razu zrozumiał, a kiedy zrozumiał, nogi się pod nim ugięły.- Idiota.- Smarkacz.- Idiota.- Smarkacz.Potem z szarej, dudniącej pustki dobiegł głos Dzika:- Niech pan się odsunie, Mak.Mam pistolet.Maksym nie patrząc chwycił go za rękę.Wędrowiec z trudem usiadł nadal trzymając się za brzuch.- Szszszczeniak.- wysyczał.- Nie stój jak słup.Szukaj jakiegoś samochodu.Szybko, szybko.Maksym tępo rozejrzał się dokoła.Szosa ożywała.Centrum już nie istniało, zmieniło się w kałużę roztopionego metalu, w parę, w odór; wieże nie pracowały, marionetki przestały być marionetkami.Oszołomieni ludzie przychodzili do siebie, rozglądali się chmurnie dokoła, dreptali wokół swoich samochodów i starali się pojąć, co im się przydarzyło, jak się znaleźli na tej drodze i co robić dalej.- Kim pan jest? - zapytał Dzik.- Nie pański interes! - powiedział Wędrowiec po niemiecku.Wszystko go bolało, stękał i tracił oddech.- Nie rozumiem - powiedział Dzik unosząc lufę pistoletu.- Kammerer! - wykrzyknął Wędrowiec.- Zamknijcie gębę swojemu terroryście.I szukajcie samochodu.- Jakiego samochodu? - zapytał Maksym bezradnie.- Massaraksz.- syknął Wędrowiec.Jakoś się podniósł i ciągle jeszcze skurczony, z dłońmi przyciśniętymi do brzucha podszedł chwiejnym krokiem do samochodu Maksyma i wtłoczył się do środka.- Siadajcie! Szybko! - powiedział już zza kierownicy.Potem obejrzał się przez ramię na zabarwiony płomieniem słup dymu.- Co pan tam podrzucił? - zapytał beznadziejnym tonem.- Minę termitową.- Do piwnicy czy do hallu?- Do piwnicy - powiedział Maksym.Wędrowiec jęknął, posiedział chwilę z odrzucona do tyłu głową, a potem uruchomił silnik.Samochód zatrząsł się i zabrzęczał.- Wsiadajcie wreszcie! - wrzasnął.- Kto to jest? - zapytał Dzik.- Chontyjczyk?Maksym pokręcił głową, gwałtownym szarpnięciem otworzył zaklinowane tylne drzwiczki i powiedział do niego: "Proszę!", sam natomiast obszedł samochód dokoła i usiadł obok Wędrowca.Małolitrażówka szarpnęła, coś w niej zapiszczało, trzasnęło, ale jednak potoczyła się po szosie zabawnie kołysząc się na boki, brzęcząc obluzowanymi drzwiami i głośno strzelając tłumikiem.- Co pan teraz zamierza robić? - zapytał Wędrowiec.- Chwileczkę.- poprosił Maksym.- Niech pan przynajmniej powie, kim pan jest?- Jestem pracownikiem Bezpieczeństwa Galaktycznego - powiedział Wędrowiec z goryczą w głosie.- Siedzimy tu już od pięciu lat.Przygotowujemy ratunek dla tej nieszczęsnej planety.Przygotowujemy starannie, pieczołowicie, z uwzględnieniem wszystkich możliwych następstw.Wszystkich, rozumie pan? A pan kim jest? Kto panu dał prawo wtrącać się w nie swoje sprawy, mieszać nam szyki, wysadzać w powietrze, strzelać?.Kim pan jest, powtarzam?- Nie wiedziałem.- powiedział Maksym zgaszonym głosem.- Skąd niby miałem wiedzieć?- Tak, oczywiście, pan niczego nie wiedział.Ale wiedział pan przecież, iż samodzielna interwencja jest zakazana! Wszyscy członkowie GOZ-u to wiedzą.Powinien wiedzieć i pan.Na Ziemi matka szaleje z rozpaczy, jakieś pannice codziennie dzwonią.Co pan zamierzał robić dalej?- Zastrzelić pana.- Cooo?Samochód zarzucił.- Tak - powiedział pokornie Maksym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]