[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilka kotów kręciło jej się pod nogami.Z uśmiechem schyliła się, bypogłaskać kocie łebki.Merlin, długowłosy przybłęda, poszedł do sąsiedniegopokoju, leciutko wachlując szarym ogonem.Cheshire, otyła trójbarwna kotka, iOlive, płochliwa czarna ślicznotka z białym krawatem i w białych skarpetkach,pobiegły za Cheryl.- Ostrożnie - upomniała je.Weszła do pokoju, zamknęła drzwi, zaczęła sprzątać.Złożyła staranniekoc, którym okryła Avę, schowała notes do szuflady, zdmuchnęła świecę, zgasiłaświatło.Pokój pogrążył się w mroku, nic nie rozjaśniało ciemności.Sssyk.Przeciągły dzwięk niósł się szeptem po gąszczu pomieszczeń.Jeden zkotów, w korytarzu, sądząc po odgłosach.- Merlin? - zawołała.Podeszła do drzwi na korytarz, równie ciemny.Dziwne.Nie przypominała sobie, żeby zgasiła światło.- Spokojnie, kiciu.Odnalazła kontakt i wcisnęła włącznik, ale nic się nie stało.Poczuła, jakwłoski na karku stają jej dęba, chociaż wmawiała sobie, że to tylko przepalonażarówka.- Cholera! - Gdzie ma zapasowe żarówki? A tak, w pomieszczeniugospodarczym na końcu korytarza, za rogiem.Szła po omacku, trzymając się ściany.Znowu usłyszała Merlina, tymrazem zawarczał, nisko, gardłowo.Czuła, jak serce bije jej coraz mocniej.Denerwowała się, ale powtarzałasobie, że nie może dać się ponieść wyobrazni.Kot jest płochliwy i tyle, boi sięnawet własnego cienia.Nie masz się czego obawiać, po prostu wez żarówkę ilatarkę, żeby cokolwiek widzieć.Pamiętasz? Masz ją w pomieszczeniugospodarczym, w szafce.Kolejne warknięcie, syk, a potem szybkie kroki uciekającego kota.Cherylczekała, nasłuchując.Nic jednak nie słyszała, bo wszystko zagłuszało oszalałebicie jej serca, więc ruszyła dalej, cały czas trzymając się ściany i wyobrażającsobie, że wszystko dobrze widzi, jak zawsze.Szła powoli, noga za nogą, wreszcie skręciła za róg, weszła dopomieszczenia gospodarczego i namacała dłonią kontakt.Znowu nic.W pokoju bez okien nadal było ciemno.Czyli to większa awaria.Nie po raz pierwszy wysiadły korki, ale od zimy był spokój i łudziła się, żenie będzie musiała wydawać większej sumy na nowe urządzenie.Kiedy jużwiedziała, co się stało, nagle zdała sobie sprawę, że piec nie działa, dmuchawanie rozprowadza ciepłego powietrza, a w piwnicy panuje całkowita cisza.Oddychała coraz szybciej.Otworzyła szufladę w szafce i poczułaprzenikliwy odór kociego moczu.Koniecznie musi zmienić piasek w kuwecie.Włożyła rękę do szuflady.Najpierw wymacała ołówki, kredę i otwieracz dolistów, o który się skaleczyła, zanim wreszcie poczuła pod palcami znajomy owallatarki.Zapaliła ją kciukiem i mrok rozjaśniło słabe światło.Trudno, musi wystarczyć.Jeszcze kilka kroków w mdłym świetle latarki i zobaczyła bezpieczniki naścianie.Były to bezpieczniki jej pokoi na piętrze i tu, poniżej poziomu ulicy.Otworzyła drzwiczki, zostawiając na nich smugę krwi ze skaleczonego palca.No, oczywiście, poszły wszystkie korki.Pierwszy raz zdarzyło się coś takiego.Owszem, czasami wyskakiwałypojedyncze korki, ale nigdy nie wszystkie jednocześnie.Co się stało, u licha?Już miała je włączyć, gdy poczuła, że w pomieszczeniu jest bardzo zimno.O jakieś pięć, sześć stopni mniej niż zwykle.Słyszała też odgłosy z ulicy, warkot silnika przejeżdżającego samochodu.Jakby ktoś zostawił otwarte okienko do piwnicy.I znowu powróciło wrażenie, że coś jest nie tak; drażniło ją, pełzło wzdłużkręgosłupa jak pająk o lodowatych odnóżach.Sięgnęła do bezpiecznika iusłyszała zgrzyt skóry na cemencie.Krok za sobą.Nie!Wcisnęła bezpiecznik, ale za pózno.Nagle otoczyło ją ostre, przenikliwefluorescencyjne światło, wszystko spowiła niebieskawa poświata, a na jej szyizacisnęły się silne dłonie.Ktoś chce ją udusić!Wpadła w panikę.Chciała krzyczeć, kopać, walczyć, ale żelazny uścisk z każdą sekundąprzybierał na sile.Nie mogła oddychać, serce boleśnie łomotało w piersi, płucapłonęły żywym ogniem.Walczyła jak dzikie zwierzę, młóciła pięściami, rzucałagłową na boki, kopała, szarpała się.Wszystko na nic.Napastnik był silny.Zdeterminowany.Bezwzględny.Błagam cię, Boże! Nie!Czuła, że oczy wychodzą jej z orbit, miała wrażenie, że małe żyłki jużpopękały.Nie, nie, nie!To niemożliwe, to nie może dziać się naprawdę.nie jej.nie.Otoczyła ją ciemność i nagle była wolna.Osunęła się na podłogę, chciwienabrała powietrza, oddychała chrapliwie, ze świstem, jakby napastnik zmiażdżyłjej krtań.Przez moment łudziła się, że przeżyje, ale wtedy kątem oka dostrzegłanóż.Ostry, zabójczy, połyskujący złowieszczo.Strach krzepł w jej żyłach.Kto?.Ostrze opadło i przecięło odsłonięte gardło.Umierała na podłodze, słysząc, jak zabójca wychodzi, jak jego krokicichną w oddali.Potem jeden z jej kotów zamiauczał cicho.złociste ślepiarozbłysły nad jej twarzą.Cheshire.kochany kotek.A potem nie było już nic.Rozdział 18Dern trzymał się z daleka.Tego dnia na stałym lądzie było zbyt wiele osób z tej cholernej wyspy.Widział ich.Wyatt, mąż Avy, miał tu spotkanie z lekarką żony.Dziwne.Kilka godzin wcześniej do portu zawinął łan.Kręcił się koło kafejki isklepu wędkarskiego, jakby na kogoś czekał.No i pani Garrison.Miał na oku wszystkich, nie chciał, aby wiedzieli, że tu jest.Jeszcze tylkotego brakowało, żeby ktoś go zobaczył.Jeśli ktoś zorientuje się, że ma na okuAvę Garrison, może mu narobić kłopotów, i to niemałych.Dlatego trzymał się zdaleka, przemykał ulicami z podniesionym kołnierzem, w czapeczcebaseballowej nasuniętej na oczy.Widział, jak Ava Garrison wychodziła zposterunku.Zachował bezpieczną odległość, kiedy szła do salonu piękności, apotem mało brakowało, a straciłby ją z oczu, gdy razem z fryzjerką, TanyąDenton, wymknęła się tylnymi drzwiami i poszła na lunch do włoskiej knajpki.Dwie godziny pózniej odprowadziła przyjaciółkę do salonu, a sama poszła dohipnotyzerki.O tak, pani Garrison była tego dnia bardzo zajęta.Kiedy wychodziła z domu Cheryl Reynolds na zboczu wzgórza, było jużciemno.Udało mu się ją dogonić dopiero na nabrzeżu.Nadal trzymał się wbezpiecznej odległości.Nawet z oddali widział, jaka była przejęta, gdy szła wświetle latarni, sącząc kawę z papierowego kubka z logo lokalnej kawiarni.W końcu, prawie czterdzieści minut po wyjściu od hipnotyzerki, wsiadłana pokład łodzi Butcha Johansena
[ Pobierz całość w formacie PDF ]