[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nogi grzęzły nam w gęstej trawie ibez przerwy mijaliśmy to samo drzewo, ciągle jedno i to samo, i nie byliśmy w stanie zbliżyćsię do szopy.I za każdym razem drzewo płonęło coraz mocniej, aż wydawało nam się, że ladachwila się zawali, rozpadnie w popiół.- Nie odwracaj się! - krzyknęła Serafina.Ale odwróciłem się i zobaczyłem, że Amberbiegnie prosto w ogień.Krzyknąłem, lecz sam nie mogłem za nią pobiec; miałem co innegodo zrobienia, ale nie wiedziałem, co to było.Choć bardzo się starałem, nie mogłem sobieprzypomnieć, co właściwie próbuję zrobić.W moich płucach uwięzła wielka kula wody;chciałem przerwać to wszystko, zatrzymać i płakać.Zcieżka rozdwoiła się po cichu, poszedłem więc jedną odnogą.Znów byłem sam.Napolanie ujrzałem chatę.Chatę jak z bajki, z błyszczącymi oknami i dymem z waty cukrowej,unoszącym się z piernikowego komina.I pień z wbitą siekierą.Z chaty dobiegł mnie krzyk.Przed drzwi wyszedł mężczyzna, rozglądając się, czy nikt nie usłyszał.Zamarłem za drzewemz fioletowym, dymiącym owocem w dłoni.Mężczyzna był chudy i okrutny, miał brudnypłaszcz, wyszczerzone dłonie i żółtą twarz; jego oddech śmierdział benzyną.Kiedy spojrzał wstronę drzewa, za którym się chowałem, zobaczyłem jego oczy: jedno niebieskie, a drugiekompletnie białe.Odwrócił się, by wejść do chaty, i kiedy otworzył drzwi, buchnął z nichkrzyk Laury.Krzyk ucichł nagle.Podbiegłem do drzwi i waliłem w nie, i waliłem, i waliłem, ażwyszedł stalowy człowiek, który był, a jednocześnie nie był, nie mógł być, a jednak musiałbyć starym mężczyzną w płaszczu.Jego maska rozciągnęła się, jakby próbował się pod niąuśmiechnąć.- Tak? - zapytał grzecznie, spoglądając na siekierę.W jednej ręce trzymał strzykawkę,w drugiej ogromną szminkę.Zajrzałem nad jego ramieniem do chaty i zobaczyłem dłoń z liliowymi paznokciami,zwisającą bezwładnie.Kapała z niej krew.- Tak? - zapytał znowu.Obudziłem się z twarzą zalaną łzami.Azy nie przestawały płynąć, nawet kiedy zdałemsobie sprawę, że śniłem.Próbując odróżnić, co było prawdą, a co snem, zrozumiałem nagle -byłem tego absolutnie pewien - że coś się stało Laurze.I miałem rację.Nie wróciła do domu.ApokalipsaKiedy zdałem sobie z tego sprawę, zrozumiałem jeszcze coś.Zrozumiałem, że nie jest mi to obojętne.%7łe naprawdę mnie to obchodzi.Sen zmieniłwszystko.Był jak wstrząs elektryczny, który przywrócił mi świadomość, co jest realne,ważne i co się tak naprawdę liczy.Laura była moją siostrą.Widziałem, że nie spała w swoim pokoju.Jej maciupkie ciuchy leżały nieprzytomniena podłodze, wszędzie tam, gdzie rzuciła je moja głupia złość poprzedniego wieczoru.Toaletkę zaśmiecały brudne kawałki waty; warstwa kurzu była tak gruba, że można by po niejpisać.%7łałowałem, że nie mogę napisać, jak bardzo mi przykro.Pobiegłem do sypialni rodziców.- Laury nie ma w domu! Nie spała u siebie.Coś się stało.Ten mężczyzna.Zwiadomości.Tato!Zerwali się przerażeni, ale nagle dotarło do nich, co mówię.- Na litość boską, Luke! Dzwoniła wczoraj póznym wieczorem.Jest u Jessiki.Zostałau niej na noc.Wracaj do łóżka.- Ale ja miałem koszmarny sen.Ja.- To tylko koszmarny sen, Luke.Rodzice Jessiki by zadzwonili, gdyby się coś stało.Zmiataj stąd.Wracaj do łóżka albo idz sobie zrobić śniadanie, jak wolisz.My się kładziemy zpowrotem.- I naciągnęli kołdrę na głowy.Ale ja wiedziałem, że Laurze coś się stało.Ubrałem się szybko i zszedłem na dół.Nie wiedziałem, co robić.Mama i tata mi niewierzyli, więc byłem zdany na siebie.Nakarmiłem Amber i zjadłem kanapkę z masłemorzechowym.Była siódma trzydzieści rano:Potrzebowałem Toma, ale było za wcześnie, żeby dzwonić do niego do domu.Jegomama zaczęłaby zadawać pytania.Tom by przyszedł, nie pytając o nic.Zrozumiałem todopiero teraz, kiedy było za pózno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]