[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeślimusimy, dajmy koniom godzinę popasu.I ruszajmy przed zmrokiem.Andrew żałował, że nie ma przy nim Charlotte.Ona zawszewiedziała, co robić.Tuż po ślubie bardzo go to irytowało.Jak on jąwtedy zle traktował!Kiedy Jamie bębnił w stół, Andrew podniósł głowę. Andrew, nie możesz się teraz załamać. Niech mnie licho, jeżeli jakiś ciućmok będzie mi mówił, comam robić! burknął Andrew.Po wyjściu Jamiego Andrew Ravanel położył głowę na rękach,zamknął oczy.%7łołnierze rozsiodłali i natarli konie.Rozebrali się i rozłożyliubrania na słońcu.Weszli do boksów w stajni i na siano, gdzie zasnęli.Na niebie kołowały dwa sępniki różogłowe zapatrzone wkolorowe mundury na trawie.Przed zachodem słońca żołnierze się obudzili, włożyli sucheubrania i przeładowali pistolety.Przy ognisku rozpalonym w obejściuugotowali w świńskim kotle pół tuzina znalezionych w chałupie szynekSRi trzy buszle ziemniaków.Widłami wyciągali jedzenie z sagana.Po posiłku bekali i palili fajki.Kolorowy sierżant powiedział: Nawet nie przypuszczałem, że tu dotrzemy. A gdybyśmy tak zostali i zajęli się pracą na roli? zauważyłktóryś z żołnierzy.Andrew nie wyszedł z domu.Jamie Fisher wyruszył na zwiad albonie wiadomo gdzie.Niebo było przejrzyste, usiane gwiazdami, czasem błysnąłprzemykający meteor.Kasjusz grał Wędrowca z Arkansas" i %7łołnierską radość", a comłodsi żołnierze tańczyli matelota albo gigę lub po prostu okręcali jedendrugiego wokół stodoły pod okiem czujnych gwiazd.O zmroku wsiedli na konie i już kilka godzin pózniej płaskowyżskończył się brzegiem oceanu mgły.Dwie mile przed nimi, tuż zawymiętą pierzynką mgły, otwierały się Skonfederowane StanyAmeryki. Jeżeli tylko zdołamy się przedrzeć przez mgłę powiedziałAndrew Ravanel. Skoro umiesz przeprawiać się przez wodę, dlaczego miałbyśnie umieć przez mgłę? mruknął Jamie. Przepraszam, Jamie, nie powinienem tak mówić. Dureń z ciebie, i basta. Mam to po Starym Jacku.Chyba jednak nie wątpisz, że jesteśmi potrzebny, Jamie.Już niedługo.Jeszcze kilka godzin i będziemy wdomu.Jamie Fisher nie odpowiedział, ale napięcie w nim trochę zelżało.SRDroga skręcała przez czoło płaskowyżu na pola uprawne wzdłużrzeki Ohio.Na ciemnobrązowych zaoranych polach jeszcze nie wzeszłomłode zboże.Ohio znajdowało się milę od bródu Cobba, szerokiej płyciznyciągnącej się do Wyspy Macklina i do głębszego kanału za nią.Dwustujardowy pas zwalonych bezładnie, dryfujących drzew i chaszczytworzył niewielką wyspę.Podczas odpływu wozy mogły przeprawić sięna drugi brzeg należący do konfederatów, mocząc tylko koła.Podczasprzypływu rzeka Ohio była żeglowna od Pittsburgha do NowegoOrleanu, a płaskodenne tylnokołowce przepychały barki przez głębokikanał.Tego ranka wyspa zniknęła w oparach mgły.Jamie Fisher pogonił konia.Bród Cobba stanowił grzęzawisko śladów kopyt i kolein.Z WyspyMacklina dobiegały odgłosy sapania i szczęk łopat.Andrew spojrzał na tory. Doganiają nas powiedział. To pułk? Pełna brygada. Jamie wskazał głębsze koleiny. Tolawety.Andrew Ravanel zsiadł z konia i poszedł na brzeg rzeki, gdziekorzenie przewróconej sykomory wyciągały palce nad wodą niczym wniewysłuchanej modlitwie.Za wyspą, na brzegu konfederatów, znad mgły wyłaniały sięspokojnie wierzchołki drzew.Resztki brygady Ravanela podjechały za Andrew i jegozwiadowcą.SR Mógłbym przespać miesiąc rzekł Andrew.Jamie próbowałdojrzeć wyspę przez lunetę. Jest prom w Parkersburgu, ale to jeszcze trzydzieści mil w góręrzeki powiedział.Jedni żołnierze szli napoić konie, drudzy przerzucali nogę przezsiodło i pociągali nosem tabakę.Oni też umieli odczytywać ślady.Ztylnej straży nadjechał galopem kawalerzysta. Panie pułkowniku, z płaskowyżu za nami nadciąga brygadaJankesów. Tym razem nam się nie wymkną rzekł Jamie. No nie wiem. powiedział Andrew. Andrew, nie ma nikogo innego.Musisz poprowadzić wojsko.Pułkownik Ravanel zawahał się, po czym wyprostował, jakprzystało legendarnemu przywódcy rebeliantów. Dziękuję, Jamie powiedział.* * *%7łołnierze Unii na Wyspie Macklina najpierw jechali całą noc, apotem kopali.Zmęczenie i rozdrażnienie dawało im się we znaki, toteżżołnierz, który niechcący rzucił grudę ziemi na buty kolegi, zostawałzrugany.Nie jedli śniadania.Na krzyk, a właściwie przenikliwe wycie rebeliantów, artylerzyściskoczyli do dział.Kawalerzyści rzucili łopaty i chwycili karabiny.Wsparli chłodne łożyska o spocone policzki i odciągnęli żelazne iglice.Nawałnica skłębionych kawalerzystów Konfederacji wypadłagalopem z mgły, przemknęła po mieliznie z wrzaskiem, od którego jeżyłsię włos na głowie, strzelając z rewolwerów w powietrze.Stu, dwustu,SRtysiąc, Boże, ilu ich tam było?Ta straszliwa czereda znikła we mgle równie szybko, jak siępokazała, kiedy przygalopowało dwóch konfederackich oficerów,wymachując białą flagą.Podstarzały jankeski major w średnim wieku spotkał się z nimi nabrzegu.Kiedy jezdzcy ściągnęli wodze, major poprawił kapelusz, żebydobrze mu się trzymał na głowie.Sterczące znad świeżo wykopanychokopów lufy karabinów skierowano w stronę konfederatów.Ravanel usiadł głębiej w siodle. Panie majorze, czy pamięta pan czasy, kiedy prawdziwiżołnierze nie musieli ryć w ziemi jak krety?Major jezdził konno nie gorzej od Andrew.Strój majora podobniejak on sam był wysłużony, lecz dobrze utrzymany. Miałem przyjaciół, którzy nie ryliby jak krety.Wspominam ichw modlitwach.Andrew Ravanel znał i nienawidził ludzi pokroju tego majora.Ciszacowni, nudni, silni, tuzinkowi mężczyzni potępiali Jacka Ravanela izapewne potępiali również jego syna.Podczas gdy Ravanel traciłfortunę, tacy ludzie jak ów major bogacili się, bo brakowało imwyobrazni, żeby zdobyć się na wyczyny śmiałe, genialne, zabawne bądzzawadiackie.Patrząc na niewzruszoną twarz majora, Andrew jeszcze zanim sięodezwał, już wiedział, że jego blef nie wypali. Wie pan, kim jestem.Wie pan, że mam dwa tysiące ludzi isześć dział polowych, jeśli więc będę musiał przegonić pana z tejwyspy, to pana przegonię.Radzę się poddać, a wtedy zwolnię pana iSRpańskich żołnierzy.Przejedziemy, ruszymy w swoją drogę i włos wam zgłowy nie spadnie.Jeżeli jednak stawicie opór, narażacie życie.Major pokiwał głową, jak gdyby spodziewał się pogróżki i doceniłwystęp Andrew. Panie pułkowniku, wielki to dla mnie zaszczyt pana poznać.Zarówno ja, jak i moi żołnierze mieliśmy nadzieję sprawdzić, czy jestpan tak piekielnie straszny, jak przedstawiają pana w gazetach.Czasemjednak gazety mijają się trochę z prawdą. Proszę się poddać i nas przepuścić. Ach odparł od niechcenia major wojsk unijnych i uśmiech-nął się. Raczej się nie poddam.Ale może próbować nas pan zmusić.Andrew widział kanał po drugiej stronie wyspy.Gdyby tamdotarli, mogliby przepłynąć na brzeg konfederatów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]