[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A on był taki beztroski, jakby się nic takiego nie stało.Jakbywciąż był rewolucjonistą.Zresztą od początku mu nie ufałem.Babcia mu nie ufa-ła.Twierdziła, że fakt, iż zajął się polityką rządową, wystarczająco wiele o nimmówi.Więc gdy mi powiedział o spotkaniu, o nowych informacjach, powiedzia-łem jasne, udałem, że jestem na to strasznie napalony.Ale od początku byłempodejrzliwy. Dlaczego tam? W Watts?Ike skinął głową. Właśnie.To mnie też zastanawiało.Bajeczka Latcha była taka, że gość,z którym mam się spotkać, tam właśnie mieszka.Ktoś z przeszłości mamy i taty,z Czarnej Armii Wyzwolenia.Ktoś wciąż poszukiwany przez władze, kto potrze-bował azylu Watts, nie mógł opuścić swojego terytorium. Czy Latch podał ci nazwisko? Abdul Malik.Ale powiedział, że to tylko pseudonim.Lubił pseudonimy.Bawił się nimi jak mały dzieciak.Nigdy w to naprawdę nie uwierzyłem. Prawdziwy powód wyboru Watts wyjaśnił Dinwiddie był taki, żena czarnego denata tam znalezionego policja machnie ręką.I tak też się stało,prawda?Milo zignorował to i zwrócił się do Ike a: Więc, mimo że ta sprawa ci śmierdziała, pojechałeś tam. Musiałem się dowiedzieć, co się dzieje.Pomyślałem, że jeśli mają zamiarodwinąć jakiś numer, zrobią to na pewno kiedy indziej i gdzie indziej.Chciałemsię przygotować, zobaczyć, co się święci.Więc przyjechałem wcześniej, ukryłemmotorower w sąsiednim zaułku i znalazłem kryjówkę za stosami śmieci.Nie świe-ciła się żadna żarówka, więc ta część zaułka była naprawdę ciemna.I straszna.Jakw koszmarze sennym. Skrzywił się. Przychodzący i odchodzący ukradkiemkryminaliści, te ciche szepty, zawierane transakcje, ludzie, którzy strzelają, smar-kają, odlewają się, walą kupę.Zacząłem się bać, zastanawiałem się, w co się wpa-kowałem.Ale im robiło się pózniej i zbliżał się czas mojego rzekomego spotkaniaz Malikiem, ruch zaczął zamierać. O której to było? spytał Milo. Około trzeciej nad ranem.Słyszałem gdzieś, że to mordercza pora.Godzi-na, gdy słabną siły witalne.Kiedy siedziałem w tym miejscu, naprawdę to czułem.Wszystko zamierało.W każdym razie ćpuny i handlarze zaczęli się rozchodzić dodomu, zostało tylko kilku maruderów.Takich kompletnych łachudrów, którymbyło wszystko jedno, czy siedzą na psim gównie, czy na czymś innym.Spojrzał z obrzydzeniem.Przerwał. Mów dalej ponaglił go Milo.418 Jeden z nich, tych maruderów, był mniej więcej mojej postury.Może tro-chę niższy, ale niemal tego samego wzrostu.I bardzo chudy, jak ja.Dlatego gozauważyłem.Zastanawiałem się, jak tam trafił, i tym podobne.Ten facet był na-prawdę żałosny.Kompletnie naćpany chodził tam i z powrotem, mamrocząc coś,nafaszerowany Bóg wie jakimi rodzajami trucizny.Obserwuję go, obserwuję całą tę scenerię, smród zdaje się jeszcze pogłębiaći ciemność robi się naprawdę ciężka, przygniata mnie.Teraz wiem, że to byłomoje zdenerwowanie.Wpadłem w panikę: co będzie, jeśli ktoś ukradnie mi mo-torower i jak tam utknę? Kto wie, co mnie tu czeka? Obserwuję.Wtem pojawiasię facet, którego wysłali, żeby załatwił sprawę.Też jest wcześniej.Pół godzinywcześniej.Wiem, że to on, bo, mimo że to lato, jest ubrany na czarno, ma na so-bie długi czarny płaszcz to był jeden z sygnałów, po którym zorientowałem się,o co chodzi, mimo że sam w sobie niewiele znaczył.Aachudry marzną.Ale wszedłw krąg światła z garażu i zobaczyłem, że to biały facet.Z zadartym, świńskim no-sem.Ale miał coś na twarzy.Mazidło.%7łeby wyglądał jak czarny.W ciemnościprawie nie można było poznać.Tych kilku łazęgów, którzy tam zostali, nie po-znało oszustwa.Zależało im tylko na narkotykach.Ale ja się tego spodziewałem,więc rozpoznałem go.Ten facet nadszedł jakby spacerkiem.Szedł beztrosko, głowa mu się kiwała,chciał wyglądać, jakby był stamtąd.Ale przesadził.Z tym zgrywaniem czarnego.Gdy zobaczył, że nikt nie zwraca na niego uwagi, spojrzał na zegarek, zdradził,jaki jest zdenerwowany.Ja cały czas siedzę za stosami śmieci.Nagle zauważa goten wysoki, szczupły ćpun, mówi: Czołem, bracie i zaczyna iść wolno w jegostronę, gadając coś bełkotliwie.Może chciał kupić lub sprzedać albo wyżebrać cośod tego białego faceta.Facet w płaszczu odpowiada: Czołem.Malcolm?.Wła-śnie tak.A łazęga mamrocze coś w odpowiedzi, nie przeczy i dalej idzie w jegostronę.Może nawet chciał go obrabować albo co, nie wiem.Był dość duży, musiałwyglądać przerazliwie dla starego białaska.Więc stary białasek wyciąga coś spodpłaszcza.Dubeltówkę z odpiłowanymi lufami.I rozwala tego wysokiego faceta,z bardzo małej odległości: może był od niego jakieś pół metra.Widziałem, jak goodrzuciło, jakby zaatakował go huragan.Odrzuciło go i upadł.Pozostałe ćpunyzaczęły uciekać to było dziwne, żadnych krzyków, nikt nic nie mówił.Tylkocicha ucieczka, jak szczury.Jakby byli do tego przyzwyczajeni, jakby nie stałosię nic takiego.Wtedy zwiał ten biały facet w płaszczu.Usłyszałem, jak zapaliłsamochód na końcu zaułka i odjechał.Odczekałem chwilę, okropnie przerażony,ale wiedziałem, że muszę podejść do tego ćpuna, zobaczyć, czy mogę mu w jakiśsposób pomóc.Mimo że miałem pewność, że nie mogę tak go odrzuciło.Ażeksplodował.W końcu podszedłem.Jak zobaczyłem, co zrobiła z nim ta dubel-tówka, poczułem się naprawdę niedobrze.Chyba również dlatego, że wiedziałem,że to miałem być ja.Zakręciło mi się w głowie, miałem ochotę zwymiotować,ale musiałem się stamtąd wynieść, zanim nadjedzie policja, więc się powstrzyma-419łem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]