[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podczas tej operacji został ranny podpułkownik Fellowes z42.oddziału.Gdy odsyłano go na tyły, krzyknął : Trzymajcie się,chłopcy, wrócę!.Noc z 13 na 14 stycznia minęła spokojnie.Na-stępnego dnia brygada zaczęła wysyłać patrole przednie, 1.oddziałstoczył zaciętą potyczkę, w której konieczne stało się wsparcieczołgu, po czym brygada doszła do wsi Kanta.1.oddział, wspieranyprzez czołgi, zajął górujące nad Kanta Wzgórze 200.Japończycy sięwycofali.Operacja na Mjebon zakończyła się sukcesem, nieprzyjacielzostał zmuszony do odwrotu, a jego straty wyniosły stu pięćdziesięciuzabitych.3.Brygada straciła czterech zabitych i dwudziestu ośmiurannych.Frank Atter opowiada o pewnym wydarzeniu na Mjebon:5.oddział komandosów był w odwodzie i choć lądowanie było niecoutrudnione z powodu grząskiego terenu, przypływ się jeszcze nieskończył i nie byliśmy tak utytłani błotem, jak ci, którzy szli za nami.Byliśmy na przedzie do chwili, gdy dołączyła do nas reszta brygady iczołgi.Generał Campbell planował teraz serię natarć na półwyspie.Było oczywiste, że zna swoje rzemiosło.Mieliśmy do niego zaufanie.Pamiętam, że w pewnym momencie Campbell Hardy zauważyłPetera Younga (swego zastępcę), chodzącego wśród nas, ubranego wmundur khaki z czerwonymi naszywkami.Hardy nakłonił go dowycofania się na tyły, ponieważ gdyby sam został ranny lub poległ,zastępca powinien być gotowy do przejęcia odpowiedzialności.Większość z nas spodziewała się jednak, że pułkownik Young będzietam, gdzie był zawsze - na linii frontu, w akcji.Mój oddział miał pójść w dół zboczem i zająć wzgórze od przodu.Byliśmy pod silnym ostrzałem, ale mocno osłaniani parliśmy szybkonaprzód.Japończycy wycofali się ze swoich pozycji, a my weszliśmyna szczyt, gdzie sytuacja wydawała się niepewna.Strzały padały za-równo z przodu, jak i z tyłu, przy czym z tyłu strzelano z karabinówGarand.Kapitan Heron z właściwym sobie stoickim spokojem roz-łożył po prostu ręce i powiedział: Musi tam być niezłe zamieszanie.Po tej operacji komandosi mieli kilka dni odpoczynku, następnieopuścili półwysep, popłynęli do Daingbon Czaung i wylądowali tam.3.Brygada ruszyła w głąb lądu i zajęła pozycję na niewysokimwzgórzu koło miasta Kangaw, zwanym Wzgórzem 170.Wkrótcerozegrała się tu jedna z najcięższych bitew, jakie komandosi stoczylipodczas wojny.Peter Young przedstawia tło tego wydarzenia:Japończycy zostali odrzuceni, a naszym zadaniem było utrudniać imwycofywanie się.W Kangaw 1.oddział zajął Wzgórze 170, a resztabrygady zaczęła stopniowo zajmować inne pobliskie wzgórza.awtedy przyszli Japończycy i rzucili się na nas.Natarli na częśćWzgórza 170, utrzymywaną przez pluton z 1.oddziału komandosów,który walczył wspaniale.Roznieśli w puch Japończyków, choć samiponieśli ciężkie straty.Tego dnia straciliśmy ponad stu ludzi, rannibyli wynoszeni cały czas.Następnego dnia 1.oddział został zastą-piony przez 5.Rozmawiałem pózniej z dowódcą 5.oddziału RobinemStewartem, który powiedział mi, że - jego zdaniem - jeszcze jednomocne uderzenie zmusi Japończyków do poddania się.Odparłem, że generał nie planuje na razie akcji z naszej strony,ponieważ już sześć razy atakowaliśmy.Dodałem jednak, że gdybychciał ruszyć do natarcia, wesprę go.Robin był ostrym gościem, nielubił się cackać i nie czekając na pozwolenie uderzył mocno - wszy-scy Japończycy zostali zabici.to był pogrom.Leżeli dosłowniewszędzie.Nie można było zrobić kroku nie nadepnąwszy na mar-twego lub umierającego Japończyka.Nigdy nie widziałem czegośtakiego, naprawdę nigdy.Zostali dosłownie rozerwani na strzępy.Zabiliśmy ponad trzystu ludzi, a znalezliśmy tylko dwóch czy trzechmających dość siły, by wydać przy nas ostatnie tchnienie.Pojmałemjapońskiego żołnierza, jedynego wziętego żywcem na Wzgórzu 170 ijedynego przypominającego istotę ludzką.Stracił tylko obcas, alezabraliśmy go do szpitala.Przeżył, choć Sikhowie chcieli poderżnąć mu gardło.Bitwa naWzgórzu 170 trwała kilka dni, a my wzięliśmy jednego jeńca.Do-staliśmy pózniej przyjemny list od samej góry , pisano w nim, żewygraliśmy decydującą bitwę w kampanii w Arakanie.Dziś oczy-wiście nikt już o tym nie pamięta i nikogo nie obchodzi, co wydarzyłosię w Birmie.Jak wspominaliśmy, w Birmie komandosi stoczyli największą swojąbitwę podczas wojny.1.oddział zajmował niższe, południowe zboczaWzgórza 170, gdzie został unieruchomiony na skutek ostrzału z bronimaszynowej.42.oddział zajął teren między wzgórzem a małąrzeczką, 44.oddział ominął Wzgórze 170, doszedł do innego wznie-sienia, określanego kryptonimem Czepek , i zajął je bez problemów.Nie okopał się jednak odpowiednio i był nieprzygotowany na serięwściekłych japońskich kontrataków, poprzedzonych i przeplatanychogniem artyleryjskim z dział polowych, ustawionych blisko pozycjiBrytyjczyków i prowadzących bezpośredni ostrzał.Zanim Japoń-czycy się wycofali, 44.oddział poniósł ciężkie straty i został zluzo-wany przez 1.oddział.Brygada pozostawała w okolicy Wzgórza 170 przez następnedziesięć dni, Japończycy prowadzili zaś ciągły ostrzał i każdej nocyprzenikali na pozycje komandosów w małych grupach.Bardziejdoświadczeni komandosi wyczuwali, że w gąszczu dżungli szykujesię coś większego i grozniejszego.Względny spokój panował jednakdo 31 stycznia, do godziny 6.00, kiedy to Japończycy zaatakowali,rzucając wszystkie swoje siły.Charles Hustwick opowiada, co działo się dalej:Nieprzyjaciel natarł z furią na 1.oddział, który walczył dzielnie wstarciu wręcz.Ostrzał trwał nieprzerwanie, brygada poniosła bardzociężkie straty.Wiele pocisków wystrzelonych przez Japończyków nieeksplodowało.Nasi chłopcy wiwatowali na widok każdego niewy-pału.Utrzymywaliśmy pozycje przez dziesięć dni i mieliśmy właśniezostać zluzowani, gdy rozpoczął się skoncentrowany, ciężki ogieńartylerii na Wzgórze 170 i trwająca dobę najbardziej zażarta bitwakampanii, rozgrywająca się na powierzchni 100 jardów kwadrato-wych.Japończycy stracili ponad trzystu zabitych i mieli Bóg wie ilurannych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]