[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W takiej mgle zpewnością nie dojrzałby w porę świateł drugiego kutra i wjechałby dziobem Islandera w czyjąśsieć, co oznaczałoby długą przerwę w połowie.Wiele przykrych niespodzianek czyhało na niegotej nocy.Długa na trzysta sążni sieć odwijała się z bębna i bez przeszkód spływała do morza, aż wkońcu cała zniknęła pod wodą.Kabuo przeszedł na rufę i wężem przepłukał szpigaty.Uporawszysię z tym, zgasił silnik, stanął na pokrywie luku, oparł się plecami o kabinę i wytężył słuch,nasłuchując rogów mgłowych przepływających frachtowców, dolatywał go jednak tylko chlupotfal i buczenie latarni w oddali.Prąd przypływu znosił go powoli na wschód, co zresztąprzewidział.Wyrzuciwszy sieć, nabrał nieco otuchy, bo choć nadal nie miał pewności, czy nieznajduje się na szlaku żeglugowym, wiedział już przynajmniej, że porusza się z taką samąprędkością jak każdy inny kuter, łowiący na tym spowitym mgłą łowisku.Wyobraził sobie, że wjej nieprzeniknionych tumanach tkwi kilkadziesiąt innych, cichych jak duchy łodzi i wszystkierazem poruszają się w niezmiennej wobec siebie odległości, unoszone prądem tego samegopływu.Wszedł do kabiny i zapalił światło na maszcie: czerwone nad białym, sygnał nocnegopołowu.Zdawał sobie sprawę, że tak mdłe światełko na niewiele się zda w tych oparach, aleprzynajmniej miał czyste sumienie, że niczego nie zaniedbał.Postawił sieć najlepiej, jak można;teraz pozostawało cierpliwie czekać.Odniósł termos do kokpitu, przysiadł na lewej burcie i sączył zieloną herbatę, czujnienasłuchując odgłosów we mgle.Od południa doleciał go warkot pracującego na wolnychobrotach silnika i turkot bębna sieciowego.W krótkofalówce chrobotały od czasu do czasu cichetrzaski.Kabuo popijał herbatę i czekał na łososia.Podobnie jak w inne noce wyobrażał sobieśmigające w głębinie ryby, zdążające do morza, z którego wyszli ich przodkowie i do któregomieli wrócić potomkowie, które było ich kolebką i miało stać się grobem.Gdy je wyciągał nieme, tkwiące skrzelami w okach sieci rozumiał tragizm tego dążenia do miejsca narodzin iogarniało go głębokie, choć milczące wzruszenie rybaka.Tłuste srebrne ryby oznaczałyspełnienie jego marzeń i za to czuł dla nich wdzięczność, ale jednocześnie budziły jego litość.Dostrzegał jakiś tragizm w tej niewidocznej śmiertelnej pułapce, którą zastawił na ich drodze docelu, ku któremu gnał je nieodparty nakaz.Wyobrażał sobie zdumienie łososi, gdy wpadały naniewidzialną przeszkodę, która odbierała im życie na kilka dni przed końcem ich przymusowejwędrówki.Zdarzało się, że wyciągając sieć, napotykał w niej rybę, miotającą się tak gwałtownie,aż tłukła z łoskotem o pawęż Islandera.Podobnie jak pozostałe wędrowała do ładowni, by tamusnąć w ciągu kilku godzin.Kabuo zakręcił termos i zaniósł go do kabiny.Jeszcze raz przejechał po kanałach radia.Tym razem wyłowił głos Dale a Middletona, który gawędził z jakimś drugim rybakiem, wtypowy dla wyspiarzy sposób przeciągając zgłoski: Spadam stąd i wyłączam się.Mam już powyżej uszu tych trzasków oświadczył, naco ten drugi zapytał: Bo co?Dale wyjaśnił, że ma już dość kręcenia się w pobliżu szlaku żeglugowego w mgle gęstejjak zupa z tuzina łososi, kilku koleni i paru morszczuków, i na dodatek wysłuchiwania tegożałosnego biadolenia w radiu. Prawie nie widzę własnych palców u rąk stwierdził. Ani czubka własnego nosa.Jakiś trzeci rozmówca zgodził się z nim, że połów jest do bani, łowisko jakby naglewyschło, więc i on zaczyna się zastanawiać, czyby nie spróbować szczęścia przy Elliot Head.Cholera wie, może tam pójdzie im lepiej. Przynajmniej będziemy dalej od szlaku żeglugowego odparł Dale. Robię jeszczejeden zaciąg i spadam stąd.Hej, Leonard, jak tam twoja sieć? Moja wygląda jak szmata odsmaru.Jest ciemniejsza niż przypalony tost, kurna mać!Omawiali jeszcze przez chwilę na falach eteru tę kwestię; Leonard stwierdził, że jego siećjest dość czysta; Dale zapytał, czy smarował ostatnio bęben.Leonard zapewnił, że widział polewej burcie znakowaną boję numer 57.Kręcił się wokół niej jakieś pół godziny, ale nie udałomu się znalezć ani numeru 58, ani 56, więc nie zdołał określić pozycji.Jeśli o niego chodzi,kompletnie stracił rozeznanie w kierunkach, więc zamierza pozostać na miejscu, przynajmniejdopóty, dopóki nie wybierze sieci, potem się zobaczy.Dale zapytał, czy zrobił już jakiś zaciąg;za całą odpowiedz mógłby mu wystarczyć pełen rozczarowania ton głosu Leonarda.Daleponownie opisał mgłę, jaka oblepia jego łódz, i stwierdził, że równie gęstej nie pamięta.Leonardw zasadzie się z nim zgodził, dodając jednak, że rok temu koło Elliot Head, na dodatek przywzburzonym morzu, opadła go mgła wcale nie rzadsza. Teraz przy przylądku powinno być nie najgorzej odrzekł Dale. Dymajmy tam,szkoda czasu!Kabuo nie wyłączył radia; chciał wiedzieć zawczasu, kiedy jakiś frachtowiec wpłynie wcieśninę i będzie wywoływał latarnię.Otworzył drzwi kabiny i stał nasłuchując; po chwilidoleciały go głuche i smętne dzwięki ręcznych rogów mgłowych.Oznaczało to, że kutryschodziły z łowiska i płynęły na oślep na wschód; ich sygnały mgłowe docierały z coraz dalszejodległości, więc stawały się coraz słabsze.Pora wybierać sieć, postanowił Kabuo, a potemsamemu przedzierać się omackiem na łowiska koło przylądka Elliot; wołał tę podróż odbywać wpojedynkę.Otaczające go łodzie płynęły na nosa , a on nie miał specjalnego zaufania do ichszyprów.Poczeka jeszcze godzinę, potem wybierze sieć i jeśli okaże się pusta, rusza na ElliotHead.O dwudziestej drugiej trzydzieści przycisnął stopą pedał wału sieciowego w kokpicie izaczął wybierać sieć; zatrzymywał ją co jakiś czas, żeby wyrzucić do morza warkoczemorszczynu.Z naprężonej sieci kapały na pokład krople słonej wody, spadały patyczki i pasmamorszczynu.Kabuo ucieszył się, stwierdziwszy, że w sieci tkwią również łososie, przeważniewielkie kiżucze o wadze ponad sześciu kilogramów, ponadto kilka pięciokilowych tuńczyków, anawet trzy babki czarne.Niektóre ryby spadały na pokład prześliznąwszy się nad pawężą, innesprawnie uwolnił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]