[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogłam zawsze im zagrozić, utrzymując, że Ali dał mi rodzinny zabytek.Des i ja mieliśmy podzielić się łupem w Paryżu - a teraz ten drań uciekł!Gwałtownie zmieniła temat.- Im wcześniej wyrwę się.Czy ktoś może zatelefonować po taksówkę?- Przed frontowymi drzwiami czeka samochód, żeby zawieźć panią na dworzec - powiedział Poirot.- Pomyślał pan o wszystkim, co?- Niemal o wszystkim - odparł z zadowoleniem.Ale Poirotowi nie upiekło się tak łatwo.Kiedy wrócił do jadalni po odprowadzeniu rzekomej panny Lee-Wortley do samochodu, czyhał na niego Colin.Jego chłopięca twarz była zachmurzona.- Zaraz, zaraz, panie Poirot.A co z rubinem? Zamierza pan pozwolić facetowi z nim uciec?Twarz Poirota wydłużyła się.Zaczął podkręcać wąsy.Wydawał się zażenowany.- Znajdę go jeszcze - powiedział niepewnie.- Są inne sposoby.Będę.- Coś podobnego! - rzucił Michael.- Pozwolić temu łotrowi zwiać z rubinem!Bridget była bystrzejsza.- Znowu nas nabiera - krzyknęła.- Prawda, panie Poirot?- Zrobimy ostatnią sztuczkę magiczną, mademoiselle? Proszę włożyć rękę do mojej lewej kieszeni.Bridget wsunęła rękę.Wyciągnęła ją z okrzykiem triumfu, podnosząc w górę wielki rubin, migoczący wspaniałą purpurą.- Pojęła pani - wyjaśnił Poirot - że ten, który ściskała pani w ręce, był imitacją ze strasu? Przywiozłem go z Londynu na wypadek, gdyby można było dokonać zamiany.Rozumiecie? Nie chcemy skandalu.Pan Desmond będzie próbował pozbyć się kamienia w Paryżu lub w Belgii, czy gdzie tam ma kontakty, i wtedy okaże się, że klejnot jest fałszywy! Wszystko kończy się szczęśliwie.Skandal zostaje zażegnany, moje książątko odzyskuje rubin, wraca do kraju, ustatkowuje się i żeni, miejmy nadzieję, szczęśliwie.Wszystko kończy się dobrze.- Tylko nie dla mnie - mruknęła Sarah pod nosem.Mówiła tak cicho, że usłyszał to tylko Poirot.Potrząsnął łagodnie głową.- Myli się pani, mademoiselle Sarah.Zdobyła pani doświadczenie.Wszystkie doświadczenia są cenne.Prorokuję, że czeka panią szczęście.- Tak pan mówi - burknęła Sarah.- Ale, panie Poirot - zmarszczył brwi Colin.- Skąd pan wiedział, że chcemy urządzić dla pana ten spektakl?- Mój zawód wymaga, by wiedzieć pewne rzeczy - podkręcił wąsa Poirot.- Tak, ale nie rozumiem, jak pan to wszystko przeprowadził.Czy ktoś zdradził.przyszedł i wygadał panu?- Nie, nie, to nie tak.- No to jak? Powie nam pan? - prosili jednym głosem.- Proszę nam powiedzieć.- Nie - protestował Poirot.- Nie.Jeżeli powiem wam, jak to wydedukowałem, wszystko straci urok.Tak jakby magik wyjaśniał swoje triki!- Proszę nam powiedzieć! Prosimy.Niech pan powie!- Więc naprawdę chcecie, żebym odkrył przed wami ostatnią tajemnicę?- Tak, prosimy.Niech pan zaczyna.- Ach, nie powinienem tego robić.Będziecie rozczarowani.- Dalej, panie Poirot, proszę nam powiedzieć.Skąd pan wiedział?- Widzicie, tamtego dnia po herbacie, wypoczywałem w bibliotece, przy oknie, w fotelu.Zasnąłem, a kiedy się zbudziłem, omawialiście właśnie swój plan na zewnątrz, w pobliżu okna, którego góra była otwarta.- I to wszystko? - zawołał Colin z niesmakiem.- Takie proste!- Prawda? - zaśmiał się Herkules Poirot.- Widzicie? Jesteście rozczarowani!- Mniejsza o to - odparł Michael.- W każdym razie teraz wiemy wszystko.- Naprawdę? - mruknął do siebie Poirot.- Ja nie wiem.Ja, którego zawód polega na tym, żeby wiedzieć wszystko.Wyszedł do hallu, potrząsając głową w zadumie.Chyba dwudziesty raz wyjął z kieszeni zmięty kawałek papieru.„NIE JEDZ ANI KĘSA PUDDINGU.KTOŚ, KTO CI DOBRZE ŻYCZY.”Herkules Poirot potrząsnął głową z namysłem.On, który potrafił wyjaśnić wszystko, nie umiał wytłumaczyć tego! Poniżające.Kto to napisał? Dlaczego to zrobił? Dopóty nie zazna chwili spokoju, dopóki tego nie odkryje.Nagle wyrwał go z zadumy dziwny, sapiący oddech.Rozejrzał się bystrze.Na podłodze dostrzegł jasnowłosą postać w kwiecistym kombinezonie, ze szczotką i śmietniczką.Patrzyła na papier w jego ręce szerokimi oczami.- Och, sir - powiedziało stworzenie - Och, proszę pana.- Kim jesteś, mon enfant*? - zapytał uprzejmie Poirot.- Annie Bates, proszę pana.Przychodzę pomagać pani Ross.Nie zamierzałam zrobić nic złego.nic, czego nie powinnam zrobić.Chciałam dobrze, sir.Uważałam, że to dla pańskiego dobra.Poirota nagle oświeciło.Podniósł wygnieciony papier.- Ty to napisałaś, Annie?- Nie chciałam nic złego, sir.Niczyjej krzywdy.- Oczywiście, że nie chciałaś, Annie.Uśmiechnął się do niej.- Opowiedz mi wszystko.Dlaczego to napisałaś?- Chodziło o tych dwoje, sir.Pana Lee-Wortleya i jego siostrę.Ona na pewno nie była jego siostrą.Nikt z nas tak nie myślał! Nie była wcale chora.Zdołaliśmy się zorientować.Uważaliśmy, i to wszyscy, że dzieje się coś dziwnego.Powiem to panu zwyczajnie.Byłam w łazience i zmieniałam ręczniki i słyszałam wszystko przez drzwi.Był w jej pokoju i rozmawiali.Słyszałam, jak on mówił: „Ten detektyw, który przyjeżdża, to jest ten Poirot.Musimy coś z tym zrobić.Musimy usunąć go z drogi jak najszybciej”.Potem on zapytał ją paskudnym, ponurym tonem, ściszając głos: „Gdzie to włożyłaś?”.A ona odpowiedziała: „Do puddingu”.Och, sir, serce skoczyło mi tak, że omal nie stanęło.Myślałam, że zamierzają otruć pana czymś, co jest w świątecznym puddingu.Nie wiedziałam, co robić! Pani Ross nie chciałaby mnie nawet słuchać.Potem przyszedł mi do głowy pomysł i napisałam do pana ostrzeżenie.Poszłam i położyłam kartkę na poduszce, żeby znalazł pan ją, idąc spać - Annie przerwała zadyszana.Poirot przyglądał się jej chwilę.- Pewnie oglądasz dużo kryminałów, Annie.A może to telewizja tak na ciebie wpływa? Najważniejsze, że masz dobre serce i dobre pomysły.Jak wrócę do Londynu, przyślę ci prezent.- Och, dziękuję.Bardzo panu dziękuję, sir.- A co chciałabyś dostać?- Co bym chciała? Mogę dostać, co tylko zechcę?- W granicach rozsądku.- Och, czy mogłabym dostać kosmetyczkę? Prawdziwą, szykowną, wystrzałową kosmetyczkę, taką, jak miała ta siostra pana Lee-Wortleya, co to nie była jego siostrą?- Tak - odparł Poirot.- Myślę, że dałoby się to załatwić.Ciekawe - zadumał się.- Oglądałem kiedyś w muzeum zabytki z Babilonu czy podobnego miasta liczącego tysiące lat i między nimi też były kosmetyczki.Serce kobiety się nie zmienia.- Słucham? - spytała Annie.- Nic takiego.Coś mi się przypomniało.Będziesz miała swoją kosmetyczkę, dziecko.- Dziękuję panu.Naprawdę dziękuję bardzo.Zachwycona Annie wyszła.Poirot patrzył za nią, kiwając głową z satysfakcją.- A teraz - powiedział do siebie - wyjeżdżam.Nie ma tu nic do roboty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]