[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Więc dlatego nie przejęłaś się tą dziwką?Wyciągnęła komórkę z kieszeni kurtki, a potem schowała ją za plecami i zaczęłakołysać się w przód i w tył, patrząc na swoje nogi, jak dziewczynka, przepytywana, w jakisposób lampa mamy uległa zniszczeniu.- Jesteś zły?- Trochę rozczarowany.- Naprawdę? Bardzo mi przykro.Zrobiłbyś to samo na moim miejscu.- Jestem rozczarowany, bo nie uważałaś, że możesz mi zaufać.- Przeżywałeś ciężkie chwile po przemianie.Nie chciałam zawracać ci głowy.- Ale to nie było seksualne ani nic, prawda?- Absolutnie nie.Czyste odżywianie.- Uznała, że nie musi mu koniecznie mówić opocałunku z tym staruszkiem.To tylko pogmatwałoby sprawy.- W takim razie chyba w porządku.Skoro musiałaś.Wstał, a ona podbiegła do niego i go pocałowała.- Nawet nie umiem ci powiedzieć, jak się cieszę, że uwolniłam się od tego ciężaru.- No tak.- Moment.- Podniosła palec i nacisnęła włącznik telefonu.- Dzwonisz do mamy, bo chcesz jej powiedzieć, że miała rację, że jesteś dziwką?- Dzwonię do małej.- Do Abby?- Tak.Muszę jej powiedzieć, żeby trzymała się z daleka od naszego mieszkania.Elijahznowu zacznie z nami igrać, tak jak przedtem.Jody patrzyła na małe ikonki na telefonie, wskazujące wyszukiwanie sygnału.- Ale powiedziała, że dzisiaj nie przyjdzie.Jest Boże Narodzenie.- Wiem, że tak powiedziała, ale myślę, że i tak może zajrzeć.- Po co?- Zdaje się, że coś do mnie czuje.Ugryzłam ją ostatniej nocy.- Ugryzłaś Abby?- Tak.Mówiłam ci, byłam ranna.Potrzebowałam.- Boże, ale z ciebie suka.- Wiedziałam, że będziesz zły.- To przecież Abby, do kurwy nędzy.Jestem jej mrocznym panem.- Zobacz, wiadomość głosowa.***Elijah Ben Sapir cisnął drgającym, rozpryskującym mocz alkoholikiem na drugąstronę ulicy, gdzie ten odbił się od metalowych, garażowych drzwi odlewni i spadł nakrawężnik, a jego głowa strąciła boczne lusterko nieprawidłowo zaparkowanej mazdy.Potemwampir ruszył, stawiając przesadnie długie kroki, z rozłożonymi rękami - jakby nieudolnieodgrywał potwora - starał się bowiem, by umoczony uryną welur dresu nie dotykał jegoskóry.Chociaż przez osiemset lat doświadczył już wszelkich odmian brudu i paskudztwa - anawet całymi dniami ukrywał się nagi w ilastej glebie, by uciec przed słońcem - to niepamiętał, by kiedykolwiek doznał takiej odrazy, jak teraz, gdy obiad na niego nasikał.Możechodziło o to, że miał tylko jeden zestaw ubrań i nie mógł się schronić na luksusowym jachciez pełną garderobą.A może o to, że spędził cały dzień między dwoma poplamionymi moczemmateracami pod nieprzytomnym ćpunem, kiedy policja przeszukiwała hotel wokół niego.Poprostu jego wytrzymałość miała swoje granice i już.Wiedział, że recepcjonista wydałby go policji, więc gdy tylko wszedł do pokoju,schował dres w kącie szafy, przemienił się we mgłę, przekradł pod drzwiami do sąsiedniegopokoju i wniknął pomiędzy materac a sprężyny łóżka półprzytomnego ćpuna.Powrócił docielesnej postaci w chwili, gdy wschód słońca odebrał mu zmysły.O zachodzie słońca zdziwił się własną radością na widok nietkniętego dresu w szafie,po tym, jak napił się krwi ćpuna (tylko jeden łyczek) i skręcił mu kark.(Zostawił coś wrodzaju kartki z pozdrowieniami dla inspektorów z wydziału zabójstw, którzy razem z innymizaatakowali go w jachtklubie).Teraz jego cenny dres był cały w szczynach i to doprowadzałogo do szału.Podszedł do miejsca, w które rzucił kloszarda, i złapał go za kostkę.Elijah nie byłwysoki, jak na współczesne normy, ale przekonał się, że jeśli uniesie kostkę faceta wysokonad głowę, może potrząsnąć nim wystarczająco mocno.- Nie jesteś nawet jej pomagierem, co? - Dla podkreślenia wagi pytania Elijah walnąłjego głową o chodnik.- Proszę - powiedział kloszard.- Mój duży kot.Aup, łup, łup o chodnik.Potrząsnąć.Drobne, parę banknotów, zapalniczka i butelkaJohnniego Walkera wysypały się z kieszeni.- Jesteś tylko jej dojną krową, prawda? Wyczułem na tobie jej smak.- Jest taki dzieciak - powiedziała dojna krowa.- Upiorna dziewczynka.Opiekuje sięnimi.- Nimi?Elijah cisnął kloszardem o garażowe drzwi, a następnie pozbierał drobniała i banknotyz chodnika.Stalowe drzwi obok otworzyły się i na ulicę wyszedł krzepki łysy mężczyzna wkombinezonie, uderzając o dłoń łyżką do opon z ołowianą końcówką.- Nie za bardzo hałasujecie, skurwysyny?Elijah odsłonił kły i syknął na motocyklistę, po czym skoczył na ścianę nadgarażowymi drzwiami i zawisł tam, głową w dół, dokładnie nad nim.Mężczyzna podniósł na niego wzrok, potem spojrzał w dół na leżącego kloszarda, a wkońcu na uszkodzoną mazdę.- Dobra, w porządku - powiedział.- Widzę, że musicie jeszcze coś załatwić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]