[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— A może pan się myli?— Nie jestem w błędzie.Dlaczego panna Debenham skłamała?Pułkownik Arbuthnot wzruszył ramionami.— Niech pan lepiej ją samą o to zapyta.Ja nadal uważam, że się pan myli.Poirot zawołał głośno kelnera.Jeden z nich nadbiegł z odległego krańca wagonu.— Proszę zawiadomić mademoiselle z numeru 11, Angielkę, że proszę, aby była tak dobra i zechciała przyjść tutaj.— Bien, monsieur.Kelner odszedł.Czterech mężczyzn siedziało w milczeniu.Twarz pułkownika była jak wyrzeźbiona w drewnie — nieruchoma i bez wyrazu.Wrócił kelner.— Ta dama już idzie, monsieur.— Dziękuję.Minutę czy dwie później do wagonu restauracyjnego weszła Mary Debenham.ROZDZIAŁ SIÓDMYTOŻSAMOŚĆ MARY DEBENHAMNie miała kapelusza.Głowę odrzuciła w tył, jakby obronnym ruchem.Pukiel włosów zgarnięty z twarzy, zarys nosa przypominający dziób statku dzielnie walczącego ze wzburzonym morzem.W tej chwili dziewczyna była piękna.Przez sekundę jej oczy zatrzymały się na Arbuthnocie, lecz był to tylko moment.Zwróciła się do Poirota.— Pan życzył sobie mnie widzieć?— Chciałem panią spytać, mademoiselle, dlaczego dziś rano nie powiedziała nam pani prawdy?— Nie powiedziałam prawdy? Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi?— Zataiła pani fakt, że w czasie, kiedy rozgrywała się tragedia Armstrongów, mieszkała pani w ich domu.A mnie pani starała się przekonać, że nigdy nie była w Ameryce.Spostrzegł, że zadrżała, ale opanowała się natychmiast.— Tak — odezwała się.— To prawda.— Nie, mademoiselle, to fałsz.— Pan mnie źle zrozumiał.Miałam na myśli, że prawdą jest, iż rano skłamałam.— Ach więc, przyznaje to pani? Jej wargi złożyły się do uśmiechu.— Oczywiście.Jeżeli już mnie pan na tym przyłapał.— Więc wreszcie jest pani szczera, mademoiselle.— Nie mam innego wyjścia.— Cóż, bez wątpienia ma pani rację.Toteż, mademoiselle, czy mogę spytać, jaka była przyczyna tego oszustwa?— Powinnam wymyślić jakąś rzucającą się w oczy przyczynę, monsieur Poirot?— Dla mnie przyczyna ta wcale nie byłaby taka oczywista.Odpowiadała spokojnie, w jej głosie zabrzmiała nawet twarda nuta:— Muszę zarabiać na swoje utrzymanie.— To znaczy?…Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.— Cóż pan może wiedzieć, monsieur Poirot, o walce, jaką trzeba stoczyć, by zdobyć i utrzymać przyzwoitą posadę? Czy pan sądzi, że dziewczyna, która jest zamieszana w sprawę o morderstwo, której nazwisko i możliwe, że zdjęcie reprodukowałyby angielskie gazety… Czy pan uważa, że stateczna, średniozamożna Angielka byłaby skłonna zatrudnić taką dziewczynę jako guwernantkę do swoich córek?— Nie widzę powodu, dlaczego by nie.Skoro na panią nie padł nawet cień podejrzeń?— Och, cień podejrzeń! To nie podejrzenia, to rozgłos! Monsieur Poirot, jak dotąd, powiodło mi się w życiu.Miałam i mam dobrze płatne i sympatyczne posady.Nie zamierzam więc ryzykować osiągniętej pozycji, kiedy i tak nic dobrego by z takiego ryzyka nie wynikło.— Ośmielam się zasugerować, mademoiselle, że najlepszy osąd o tym mogę wydać ja, nie pani.Wzruszyła ramionami.— Na przykład, mogłaby mi pani pomóc w sprawie ustalenia tożsamości.— Co pan przez to rozumie?— Czyż to możliwe, mademoiselle, że nie rozpoznała pani hrabiny Andrenyi, młodszej siostry pani Armstrong, którą uczyła pani w Nowym Jorku?— Hrabina Andrenyi? Nie — potrząsnęła głową.— Może to wydać się panu nieprawdopodobne, ale jej nie poznałam.Rozumie pan, w tamtych czasach, gdy ją znałam, była zaledwie podlotkiem.Minęły ponad trzy lata.Prawda, że hrabina mi kogoś przypominała, nawet łamałam sobie nad tym głowę, ale wyglądała tak z cudzoziemska, że nigdy nie skojarzyłabym jej z tamtą małą amerykańską uczennicą.Prawda też, że popatrzyłam na nią jedynie przelotnie, gdy wchodziła do wagonu restauracyjnego.Ale wtedy większą uwagę zwróciłam na jej ubranie niż na twarz — uśmiechnęła się blado.— Jak to kobieta! A potem… cóż… myśli miałam zaprzątnięte czymś innym.— Nie zdradzi mi pani swojego sekretu, mademoiselle?Głos Poirota brzmiał łagodnie i przekonywająco.Mary Debenham odparła cicho:— Nie mogę, nie mogę.I nagle, całkiem niespodziewanie, załamała się.Ukryła twarz w dłoniach i zapłakała tak, jakby jej serce miało pęknąć.Pułkownik zerwał się na równe nogi i stanął niezgrabnie u jej boku.— Ja… słuchaj no…Urwał, obrócił się i zmierzył Poirota wściekłym spojrzeniem.— Połamię ci wszystkie kości w tym twoim cholernym ciele, ty parszywy, wścibski łapsie! — krzyknął.— Monsieur! — zaprotestował Bouc.Arbuthnot ponownie odwrócił się do dziewczyny.— Mary… na miłość boską… Wyprostowała się.— To nic.Nic mi nie jest.Nie jestem już panu więcej potrzebna, monsieur Poirot? Jeżeli tak, to sam pan umie mnie znaleźć.Och, co za idiotkę robię z siebie!Wybiegła z wagonu.Arbuthnot, nim za nią pospieszył, znowu odezwał się do Poirota:— Panna Debenham nie ma nic wspólnego z tą sprawą, nic, słyszy pan? A jeżeli będzie ją pan niepokoił i dręczył, to będzie pan miał ze mną do czynienia!I wymaszerował z wagonu.— Lubię oglądać rozwścieczonego Anglika — rzekł Poirot.— Jest taki zabawny.Im bardziej poruszony, tym bardziej traci panowanie nad językiem.Ale monsieur Bouca wcale nie obchodziły reakcje emocjonalne Anglików.Rozpływał się w podziwie dla przyjaciela.— Mon cher, vous ?tez épatant! — krzyknął.— Kolejny domysł na granicy cudu! C’est formidable.— Niewiarygodne, jak pan do tego doszedł — zawtórował pełen uznania doktor Constantine.— Och, tym razem nie przypisuję sobie najmniejszej zasługi.To nie był domysł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]