[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— No, nie wiem.Może pójdę na górę i dowiem się, dobrze?— Bardzo proszę — powiedziała Emilia.Beatrice poszła na górę i Emilia została sama w holu.Pokojówka wróciła po kilku minutach i poprosiła ją, aby weszła.— Tędy, proszę.Robert Gardner leżał na tapczanie przy oknie w dużym pokoju na pierwszym piętrze.Był to wysoki mężczyzna, niebieskooki i jasnowłosy.Emilia pomyślała, że wygląda tak, jak powinien wyglądać Tristan w trzecim akcie „Tristana i Izoldy”, czemu dotychczas nie mogli sprostać Wagnerowscy tenorzy.— Halo — powiedział.— To pani ma zostać żoną kryminalisty, nieprawdaż?— Zgadza się, wuju Robercie — powiedziała Emilia.— Chyba mogę nazywać pana wujem Robertem, dobrze?— Jeżeli Jennifer pozwoli.Jakie to uczucie, gdy ukochany marnieje w więzieniu?Okrutny człowiek, zdecydowała Emilia.Człowiek, któremu złośliwą radość sprawia zadawanie ciosów w bolesne miejsca.Ale trafił na godnego przeciwnika.Odpowiedziała z uśmiechem:— Bardzo ekscytujące.— Ale chyba nie dla pana Jima, hę?— No cóż — powiedziała Emilia — jest to pewne doświadczenie, czyż nie?— Nauczy go, że życie nie jest romansem — mówił zjadliwie Robert Gardner.— Za młody, żeby walczyć w Wielkiej Wojnie, czy nie tak? Mógł żyć spokojnie i nie przejmować się.Tak… tak… I dostał w kark z innej strony.Spojrzał na Emilię z zaciekawieniem.— Dlaczego chciała pani tu przyjść i mnie poznać?W jego głosie była nutka podejrzliwości.— Gdy się ma wejść do rodziny, to lepiej wcześniej poznać przyszłych krewnych.— Poznać najgorsze, zanim będzie za późno.Czy pani naprawdę chce poślubić młodego Jima?— A dlaczegóż by nie?— Pomimo oskarżenia o morderstwo?— Pomimo oskarżenia o morderstwo.— Hm — powiedział Robert Gardner — od dawna nie widziałem kogoś mniej przygnębionego.Można by pomyśleć, że się pani dobrze bawi.— Bo też tak jest.Tropienie mordercy jest niezmiernie podniecające — powiedziała Emilia.— Co takiego?— Powiedziałam, że tropienie mordercy jest ogromnie podniecające — powtórzyła Emilia.Robert Gardner przyglądał się jej przez chwilę, po czym opadł znów na poduszki.— Jestem zmęczony — powiedział rozdrażnionym głosem.— Nie mogę dłużej rozmawiać.Pielęgniarka, gdzie jest pielęgniarka? Jestem zmęczony.Na jego wezwanie pielęgniarka Davis wyłoniła się szybko z sąsiedniego pokoju.— Pan Gardner bardzo łatwo się męczy.Może będzie lepiej, żeby pani już poszła, jeśli można.Emilia wstała, ukłoniła się z uśmiechem i powiedziała:— Do widzenia, wuju Robercie.Może jeszcze wpadnę któregoś dnia.— Co to ma znaczyć?— Au revoir — powiedziała Emilia.Wychodząc z domu zatrzymała się nagle.— Och — powiedziała do Beatrice — zostawiłam rękawiczki.— Przyniosę je, panienko.— Ależ nie trzeba — powiedziała Emilia.— Sama je przyniosę.Wbiegła lekko po schodach i bez pukania otworzyła drzwi.— Och — powiedziała.— Ogromnie przepraszam, tak mi przykro.Moje rękawiczki.— Podniosła je ostentacyjnie, uśmiechając się słodko do dwojga trzymających się za ręce postaci, zbiegła po schodach i opuściła dom.„Zostawianie rękawiczek to świetny pomysł — mówiła do siebie.— Już drugi raz mi to wychodzi.Biedna ciotka Jennifer, ciekawa jestem, czy wie? Chyba nie.Muszę się pośpieszyć, bo Charles będzie czekał”.W miejscu umówionego spotkania Charles czekał już w fordzie Elmera.— Udało się? — spytał okrywając ją pledem.— W pewnym sensie tak.Nie jestem pewna.Enderby spojrzał na nią pytająco.— Nie — odpowiedziała Emilia na jego spojrzenie.— Nic ci o tym nie powiem.Widzisz, to może nie mieć nic wspólnego ze sprawą, a jeśli nie ma, to nie byłoby w porządku.Enderby westchnął.— Mówi się trudno.— Przykro mi — powiedziała Emilia stanowczo — ale tak się sprawy mają.— Rób, jak ci się podoba — oświadczył zimno Charles.Jechali w milczeniu.Charles milczał obrażony, Emilia zamyślona nie zwracała na niego uwagi.Dojeżdżali już do Exhampton, gdy przerwała milczenie nieoczekiwanym pytaniem.— Charles, czy grasz w brydża?— Tak, gram.Dlaczego pytasz?— Tak sobie myślałam.Wiesz, co należy zrobić, kiedy się ocenia siłę karty w ręku? Gdy się bronisz — licz lewy biorące, ale kiedy atakujesz, licz lewy do oddania.A my w tej sprawie atakujemy — ale może robimy to w niewłaściwy sposób.— Co masz na myśli?— No cóż, liczyliśmy lewy biorące, prawda? To znaczy zajmowaliśmy się ludźmi, którzy mogli zabić kapitana Trevelyana, nawet gdy wydawało się to nieprawdopodobne.I dlatego wszystko tak się nam plącze.— Mnie się nic nie plącze — odparł Charles.— A mnie tak.Tak mi się w głowie mąci, że zupełnie nie mogę myśleć.Spójrzmy na sprawę z drugiej strony.Policzmy straty, lewy do oddania: ludzi, którzy nie mogli zabić kapitana Trevelyana.— No więc zastanówmy się — zdecydował Enderby.— Na początek mamy panie Willett, jest także Burnaby, Rycroft i Ronnie Garfield.Aha, i jeszcze Duke.— Tak — zgodziła się Emilia.— Wiemy, że nikt z nich nie mógł zabić Trevelyana.Kiedy go mordowano, wszyscy oni znajdowali się w Rezydencji Sittaford, widzieli się nawzajem i nie mogą wszyscy kłamać.Tak, ich wszystkich należy wyłączyć.— Właściwie należy wyłączyć wszystkich mieszkańców Sittaford — powiedział Enderby.— Nawet Elmera — zniżył głos, aby kierowca go nie usłyszał — ponieważ droga do Sittaford była w piątek nieprzejezdna.— Mógłby pójść na piechotę — odpowiedziała Emilia równie cichym głosem.— Skoro major Burnaby mógł tam dotrzeć tego wieczora, to Elmer mógł wyruszyć w porze lunchu, dojść do Exhampton o piątej, zamordować Trevelyana i wrócić.Enderby potrząsnął głową.— Chyba nie mógłby przyjść z powrotem.Pamiętaj, że śnieg zaczął padać około wpół do szóstej.A poza tym przecież nie oskarżasz Elmera?— Nie — odpowiedziała Emilia — choć oczywiście mógłby być maniakalnym mordercą.— Szsz — wyszeptał Charles.— Zranisz jego uczucia, gdy cię usłyszy.— W każdym razie — ciągnęła Emilia — nie można stwierdzić z całą pewnością, że nie mógł zamordować kapitana Trevelyana.— A właśnie że można — powiedział Charles.— Nikt nie mógłby wyruszyć do Exhampton i z powrotem tak, aby go nie widziało całe Sittaford, i nie komentowało, jakie to dziwne wydarzenie.— Istotnie, jest to miejsce, gdzie każdy o każdym wszystko wie — zgodziła się Emilia.— Właśnie o to chodzi — powiedział Charles — i dlatego twierdzę, że wszyscy mieszkańcy Sittaford są poza podejrzeniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]