[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kobieta w uniformie zaprowadziła go do poczekalni i zniknęła.Po pięciu minutach zjawiła się inna, o pełnych kształtach, z miłą twarzą, energiczna.— Jestem Harrison, sekretarka panny Franklin.Niestety, będzie pan musiał poczekać kilka minut.Panna Franklin zajmuje się dzieckiem, które właśnie po operacji wybudza się z narkozy.Llewellyn podziękował i zaczął zadawać pytania.Kobieta ożywiła się i skwapliwie przystąpiła do wyjaśnień, dotyczących Fundacji Worleya dla Dzieci Niedorozwiniętych.— Wie pan, to bardzo stara fundacja.Powstała w 1840 roku.Nathaniel Worley, jej założyciel, był właścicielem młyna.— Podniosła głos.— Tak nieszczęśliwie się złożyło, że fundusze zmalały, inwestycje nie przyniosły spodziewanego zysku… wzrosły koszty utrzymania… oczywiście zarząd nie był bez winy.Jednak od kiedy panna Franklin została dyrektorką… — Twarz sekretarki pojaśniała, słowa zaczęły płynąć jeszcze bardziej potoczyście.Okazało się, że panna Franklin wyczyściła stajnie Augiasza, panna Franklin zreorganizowała to i tamto, panna Franklin stanęła do walki z władzami i zwyciężyła, a teraz, co oczywiste, panna Franklin rządzi doskonale i wszystko jest najlepsze na tym najlepszym ze światów.Llewellyn był ciekaw, skąd bierze się u kobiet żałosna zdolność obnoszenia się z entuzjazmem dla innych przedstawicielek swojej płci.Wątpił, czy będzie w stanie polubić wszechwładną pannę Franklin.Królowa pszczół, pomyślał.Pozostałe kobiety robiły wiele szumu, puszyły się i czerpały korzyści z władzy na swoją miarę.W końcu panna Harrison poprowadziła go w górę schodami, potem korytarzem, zapukała do jakichś drzwi, odsunęła się na bok i zrobiła gest, który znaczył, że ma wejść do czegoś, co było najwyraźniej najświętszym przybytkiem: do prywatnego gabinetu panny Franklin.Siedziała za biurkiem i wyglądała na istotę kruchą i bardzo zmęczoną.Podniosła się i wyszła mu naprzeciw.Llewellyn wpatrywał się w nią w osłupieniu, przejęty grozą.— Pani… — powiedział prawie szeptem.Zmarszczyła lekko brwi, te delikatnie zaznaczone brwi, które znał tak dobrze.To była ta sama twarz: blada, subtelna, smutne, szerokie usta, niezwykła oprawa ciemnych oczu, odrzucone ze skroni włosy, triumfalnie niby skrzydła.Tragiczna twarz, pomyślał, aczkolwiek te pełne wargi były stworzone do śmiechu.Tak, tę surową, dumną twarz mogłaby odmienić czułość.— Doktor Llewellyn? — zapytała cicho.— Mój szwagier uprzedził mnie listownie, bym się pana spodziewała.To miło z pana strony.— Obawiam się, że wiadomość o śmierci siostry musiała panią boleśnie wstrząsnąć.— To prawda.— Głos jej drżał, gdy wymawiała te słowa, lecz prędko nad nim zapanowała.Dodała jeszcze: — Była taka młoda.Potrafi trzymać się w ryzach, pomyślał Llewellyn.Jej ubranie przypominało strój zakonnicy.Nosiła się na czarno, z odrobiną bieli pod szyją.— Żałuję, że to nie ja umarłam zamiast niej.Choć być może zawsze się tego żałuje.— Nie zawsze.Jedynie, kiedy się bardzo kocha albo jeśli się nie jest w stanie znieść śmierci tego kogoś.Ciemne oczy otworzyły się szerzej.Popatrzyła na niego pytająco.— Doprawdy, czy to pan Llewellyn Knox?— Kiedyś nim byłem.Teraz przedstawiam się jako doktor Murray Llewellyn.To chroni mnie przed ciągłym przyjmowaniem wyrazów współczucia i jest mniej kłopotliwe tak dla mnie, jak i dla innych.— Widziałam pańskie zdjęcia w gazetach, jednak nie spodziewałam się, że uda mi się rozpoznać pana w rzeczywistości.— To prawda.Większość ludzi już mnie nie rozpoznaje.Pojawiły się nowe twarze, a ja, co także trzeba wziąć pod uwagę, ja prawdopodobnie zmalałem.— Zmalał pan? Uśmiechnął się.— Nie fizycznie, po prostu nie jestem już osobą publiczną.— Mówił dalej: — Wie pani zapewne, że przywiozłem kilka rzeczy, należących niegdyś do pani siostry.Sir Wilding sądził, że zechce je pani zachować.Mam je u siebie w hotelu.Może chciałaby pani zjeść tam ze mną obiad lub, jeśli pani woli, dostarczę je tutaj.— Ucieszą mnie niezmiernie.Chcę usłyszeć wszystko, co ma pan do powiedzenia o Shirley.Minęło wiele czasu, od kiedy widziałam ją ostatni raz.Prawie trzy lata.Wciąż nie potrafię uwierzyć, że nie żyje.— Wiem, co pani czuje.— Chcę usłyszeć wszystko, co może mi pan o niej powiedzieć, lecz… lecz proszę mnie nie pocieszać.Przypuszczam, że nadal wierzy pan w Boga.Cóż, ja nie! Przepraszam, zabrzmiało to brutalnie, lecz w ten sposób lepiej pan zrozumie moje uczucia.Jeśli Bóg istnieje, jest okrutny i niesprawiedliwy.— Ponieważ pozwolił umrzeć pani siostrze?— Nie dyskutujmy o tym.Nie mieszajmy w to religii.Proszę mi opowiedzieć o Shirley.Wciąż nie rozumiem, jak doszło do tego wypadku.— Kiedy przechodziła przez ulicę, potrąciła ją i przejechała wielka ciężarówka.To był moment.Nie zdążyła poczuć bólu.— Tak właśnie napisał mi Richard
[ Pobierz całość w formacie PDF ]