[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Po usłyszeniu sygnału proszę podać nazwisko i numer telefonu.Dziękuję.- Usłyszał głos Bryce'a Harcourta.Niech diabli porwą automatyczne sekretarki, pomyślał.- Bryce, tu mówi Jake Streik.Jeśli tam jesteś, podnieś słuchawkę.Muszę z tobą koniecznie porozmawiać.Co tam u ciebie słychać? Jamam kłopoty.Posłuchaj, jak dam radę, to zadzwonię jeszczewieczorem.Radzę ci.posłuchaj mnie i spieprzaj z tego Londynu.Uciekaj przed Grabarzami, rozumiesz mnie? Jak najszybciej wyrwijsię z tego gówna.W przeciwnym razie już po tobie.Bryce? Jesteśtam? Bryce? - Wzruszył ramionami i odłożył słuchawkę.Rozczarowałsię.Chciał porozmawiać jak człowiek z człowiekiem, a co miałzamiast tego? Parę elektronicznych impulsów.Nie od razu wyszedł z wnęki.Dokładnie przyjrzał się dwómmężczyznom na sali.Właściciel beznamiętnym wzrokiem wyglądał nadrogę, Niemiec robił to samo.Nagle uderzyło Streika, że obydwajczekają w napięciu, aż coś się wydarzy.W ich pozornie spokojnymzachowaniu wyczuwał spisek.Może to właśnie ten Niemiec? Może on go śledzi? A może nawetwłaściciel kawiarni również jest w to zamieszany? Chociaż nawetStreik nie potrafił sobie wyobrazić, w jaki sposób.61Wyszedł z wnęki.Młody autostopowicz zwrócił wzrok w jego stronę.W głowie Streika zaskoczyła jakaś zapadka.Tak, to ten chłopak, tomusi być on.Pozornie zachowuje się przyjaznie, ale zadaje zbyt wielepytań i jego głos brzmi fałszywie.A więc wysłali mordercę zplecakiem.Na tyle dostojnie, na ile go było stać, powrócił do stolika.Usiadł,wypił resztkę koniaku i obracał w palcach kieliszek.Jake, niekomplikuj spraw.Ten Niemiec może być zwykłym studentempodróżującym tanio po Europie.Po co jednak rzucać losowiwyzwanie? Podniósł rękę do piersi i poczuł pod palcami pocieszającątwardość pistoletu.Mógłby wstać, wrócić do samochodu i odjechać.Gdyby Niemiec wyszedł za nim, wówczas jego podejrzenia okazałybysię uzasadnione.Odstawił kieliszek i wstał od stołu.Z trudemutrzymywał równowagę.Czuł się jak spasiony bocian stojący na liniena jednej nodze.- Dobra, spadam - odezwał się.- Miło się z panem gawędziło.- Niemiec wstał ze swego miejsca.Streik ruszył do drzwi.Po chwili znalazł się na dworze, gdzie opadłajuż mgła i zza szarych chmur wyglądało jasne słońce.Panowałoprzenikliwe zimno.Pospiesznie przeszedł obok poczty.Nikomu niemogę ufać, myślał.Gdy znalazł się na parkingu, usłyszał za sobą kroki Niemca.Nieobejrzał się, szedł dalej, a kiedy dotarł do samochodu, chłopakdogonił go.- Czego chcesz? - zapytał Streik.Niemiec patrzył przepraszająco.- Trochę obawiam się zapytać, bo mógłby pan uznać moją prośbę zanieuprzejmą.Może zechciałby mnie pan podrzucić?- Podrzucić?- Nie mam na myśli żadnego konkretnego miejsca.- Nie obraz się, chłopcze, ale nie potrzebuję towarzystwa.- W tych okolicach niełatwo jezdzić autostopem.- Plecak miałzarzucony tylko na jedno ramię.- Pomyślałem sobie o amerykańskiejżyczliwości.Proszę mi wybaczyć.- W porządku, nie ma sprawy.Chłopak uśmiechnął się.- Mam dziwne wrażenie, że bierze mnie pan za kogoś innego.Prawda?Streik przyjrzał mu się uważnie.Czuł się zdezorientowany.Umysłodmawiał mu posłuszeństwa.62- Proszę mi pozwolić rozwiać wątpliwości - powiedział chłopak iwsunął rękę w zanadrze.Nagle przed oczami Streika zaczęłymajaczyć zmieniające się obrazy - kościste palce młodzieńca,gawrony zlatujące z bezlistnego drzewa, na wpół zwalona ściana zkamieni, kieliszek z koniakiem - i wszystkie budziły grozę.GdyNiemiec trzymał rękę w kieszeni, Streik wyciągnął pistolet.Autostopowicz popatrzył ze zdziwieniem.- Ależ nie ma takiej potrzeby - powiedział.Streik wystrzelił mu prosto w pierś.Niemiec osunął się na ziemię iległ z twarzą wciśniętą w plecak, który pociągnął za sobą bezwładneciało.Otwarte usta w dziwnym pocałunku dotknęły trójkątnejnaszywki z napisem Copenhagen".Streik podszedł do samochodu.Musiał odjechać z tego miejsca jak najszybciej.Czuł jednak, że jegociało stawia opór i porusza się zbyt wolno.Otwierając drzwi po stronie kierowcy, spojrzał na młodego Niemca.Po jasnym zaroście chłopaka spłynęła strużka krwi.Z kieszenipłaszcza wyleciał czarny skórzany portfel.Streik schylił się, podniósłportfel i chociaż w przebłysku świadomości zrozumiał, że czas nagli,nie mógł się oprzeć ciekawości.W środku znalazł laminowaną kartęidentyfikacyjną ze zdjęciem chłopaka i nazwiskiem W.Mueller orazlegitymację studencką wystawioną przez uniwersytet w Utrechcie.Wyrzucił portfel, wsiadł do samochodu i ruszył drogą, mijając tablicez nazwami, które nic mu nie mówiły.Jechał prosto przed siebie.Jechał i jechał.Okej, student miał kartę identyfikacyjną, ale takieplastikowe cudo nic nie znaczy.Nie można temu ufać.Dopiero po przejechaniu jakichś dwudziestu mil zatrzymał samochód,schował tłustą twarz w dłonie i zaczął się zastanawiać na popełnionymczynem.7 Londynpodziemnym tunelu, jakieś sto metrów od peronu, ostry blask lampoświetlał wrak wagonu.Fotografia, którą Pagan widział w Dublinie,nie przygotowała go na to, co zastał w rzeczywistości.Poszarpany,pogięty wagon bez okien leżał na boku i wyglądał na zmiażdżonyjakąś potężną żelazną dłonią.Przypominał trochę szaloną rzezbęobłąkanego artysty, uzbrojonego w dynamit i zapalnik.Strażacypoprzecinali szyny wyrwane wybuchem.To tu, to tam dało się jeszczeznalezć metalowe odłamki.Pagan widział ludzi penetrujących wrak.Przez otwory wyciętepalnikami w karoserii wagonu wyciągano ofiary i wynoszono je naperon.Rzędy worków ze zwłokami robiły przygnębiające wrażenie.Wokół unosił się mdły, natarczywy, śmiertelny zapach, o którymwolał nie myśleć.Włożył dłonie do kieszeni płaszcza i wstrząsnął się.W tunelu byłozimno i wilgotno.Spróbował wyobrazić sobie ruch panujący tu wgodzinach szczytu i nagły wybuch.Czy wszystko odbyło siębłyskawicznie, czy też skazani na śmierć pasażerowie mieliświadomość, co się z nimi stanie? Wstrząsnął się raz jeszcze.Ekspercisądowi, ci archeolodzy badający śmierć, przeszukiwali szczątki ciał.Gdzieś z cienia wyłonił się John Downey.- Zdaje się, że to teraz twoja sprawa - powiedział.Pagan spojrzał na jego mały, idiotyczny wąsik.Uważał go za durnia itępego lizusa niezdolnego do samodzielnego działania.Downey miałna sobie bury płaszcz i bezbarwny szalik.- Ile ofiar? - zapytał Pagan.64- Sto siedem.- Nikt nie przeżył?- Popatrz na tę jatkę - rzekł Downey.- Kto mógłby się uratować?Pagan zrobił kilka kroków w stronę wagonu.- Jak tam z identyfikacją?- Przeważnie opieramy się na zeznaniach ludzi twierdzących, że ktoś zich krewnych jechał tym pociągiem.Inaczej nie dalibyśmy rady
[ Pobierz całość w formacie PDF ]