[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. SÅ‚yszaÅ‚eÅ› o Tomie Warrenie? spróbowaÅ‚ André z innej beczki.RS148 Nie.A co u niego? Bogaci siÄ™ na potÄ™gÄ™.Ciekawe, jak udaÅ‚o mu siÄ™ rozkrÄ™cić te interesy,skÄ…d wziÄ…Å‚ kapitaÅ‚.Wieść niesie, że odkuÅ‚ siÄ™ na zbożu, ale to przecieżniemożliwe, bo caÅ‚e jego zboże poszÅ‚o z dymem w twoim skÅ‚adzie, czy tak? To prawda potwierdziÅ‚ Stephen. Dziwna sprawa.SÅ‚yszaÅ‚em to od ludzi, którzy znajÄ… siÄ™ na rzeczy.Zdaje siÄ™, że nie widujesz go zbyt czÄ™sto? Nie zaglÄ…da do Harrow prawie od dwóch lat.Pewnie jest zajÄ™ty.KtóregoÅ› dnia wybiorÄ™ siÄ™ do niego do miasta jak znajdÄ™ wolnÄ… chwilÄ™. Ale macie tu wielu goÅ›ci? dopytywaÅ‚a siÄ™ Amelia. Owszem, sporo.NajczÄ™stszym goÅ›ciem jest mÅ‚ody Cloutier.Zdaje siÄ™,że ma chrapkÄ™ na mojÄ… żonÄ™ dodaÅ‚ z przekÄ…sem wiÄ™c nie spuszczamgo z oka. Jak można mówić coÅ› podobnego! warknęła Odalie. Ameliagotowa pomyÅ›leć, że. %7Å‚e jesteÅ› Å›liczna jak malowanie i żaden mężczyzna ci siÄ™ nie oprze?Przecież to prawda, moja droga. Stephen, zachowujesz siÄ™ poniżej wszelkiej. Nie kochaÅ‚abyÅ› go, gdyby byÅ‚ grzeczny i uÅ‚adzony Å‚agodziÅ‚a Amelia. Ja też zanudziÅ‚abym siÄ™ na Å›mierć, gdyby niediabeÅ‚, który siedzi w André. No proszÄ™! rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ André. Niczego nie da siÄ™ ukryć! To prawda powiedziaÅ‚ Stephen z uÅ›miechem. MałżeÅ„stwo ujawnia wiele ukrytych cech.A propos, pożeniÅ‚emwreszcie Achille'a i tÄ™ afrykaÅ„skÄ… panterÄ™. WidziaÅ‚em go, gdyÅ›my zajechali.Czy to przez żeniaczkÄ™ ma takÄ…skwaszonÄ… minÄ™? Tak zaÅ›miaÅ‚ siÄ™ Stephen. %7Å‚onka nie da mu odetchnąć ani chwili.Aasi siÄ™ do niego jak kotka, a potem z hukiem wyrzuca go za drzwi wszystko to w ciÄ…gu paru godzin.Biedaczysko! No, ale przynajmniej nigdymu siÄ™ nie nudzi. A ty, kochany Stephenie spytaÅ‚a Odalie półgÅ‚osem czy ty siÄ™nudzisz? W żadnym wypadku odparÅ‚ jej mąż stanowczym tonem. SkÄ…d topytanie? Tak sobie tylko pomyÅ›laÅ‚am, kochanie.Ale chodzmy do mnie na górÄ™ zwróciÅ‚a siÄ™ do Amelii dajmy odetchnąć panom.BÄ™dziemy też mogÅ‚yswobodniej porozmawiać.RS149Gdy wstaÅ‚y od stoÅ‚u, podnieÅ›li siÄ™ i panowie.Po ich odejÅ›ciu StephenobróciÅ‚ siÄ™ do serwantki. Whisky? zapytaÅ‚. Nie, porto.Powiedz mi, Stephen, jak siÄ™ czuje ktoÅ›, kto osiÄ…gnÄ…Å‚wszystko, co zamierzaÅ‚.Zapewne już nic ci nie brakuje do szczęścia? Sam nie wiem, André odparÅ‚ Stephen bez uÅ›miechu. CzÅ‚owiekpotrzebuje czasu, by przywyknąć do.małżeÅ„stwa.André podniósÅ‚ kieliszek, mieniÄ…cy siÄ™ rubinowo. Za twoje zdrowie, druhu, i za twoje szczęście.Stephen przyjrzaÅ‚ musiÄ™ uważnie, zanim podniósÅ‚ do ust szklaneczkÄ™. Za przyszÅ‚ego dziedzica Le Blanców powiedziaÅ‚ z uÅ›miechem.Oby byÅ‚ taki, jakiego sobie wymarzyliÅ›cie. DziÄ™kujÄ™ ci, Stephen.Za zdrowie mojego syna bo to musi być syn.To nie przelewki.CzujÄ™ siÄ™ dziwnie stary i.peÅ‚en pokory.Co mu powiem?Czego nauczÄ™? A jednak syn to syn.To wspaniaÅ‚e uczucie, Stephenie. Nie przeczÄ™ powiedziaÅ‚ Stephen stÅ‚umionym, jakby ochrypÅ‚ymgÅ‚osem, aż André odwróciÅ‚ siÄ™ i wpatrywaÅ‚ w jego twarz bez żenady.LeczStephen jakby tego nie zauważyÅ‚, patrzyÅ‚ przez wysokie okno w dal, nabezmiar pól, ginÄ…cych za horyzontem.Dziwne, jakie te pola byÅ‚y puste puste, wyludnione, jaÅ‚owe.Po jakimÅ› czasie odczuÅ‚ ciężar przedÅ‚użajÄ…cegosiÄ™ milczenia i zwróciÅ‚ siÄ™ do goÅ›cia. Masz racjÄ™, André powiedziaÅ‚ bardzo cicho to cudowneuczucie.PrzedÅ‚użanie tej wizyty nie miaÅ‚o sensu.André i Amelia pożegnali siÄ™najwczeÅ›niej jak mogli bez uchybiania gospodarzom.Gdy lando ruszyÅ‚o,André popatrzyÅ‚ na swojÄ… mÅ‚odÄ… żonÄ™, na jej Å›licznej twarzy malowaÅ‚a siÄ™troska.Powóz przebywaÅ‚ milÄ™ za milÄ…, a oni milczeli oboje.Gdy skrÄ™cali doLa Palace des Rivieres, Amelia obróciÅ‚a siÄ™ gwaÅ‚townie do męża. PocaÅ‚uj mnie szepnęła.PocaÅ‚owaÅ‚ jÄ… tkliwie i delikatnie, gdy z pewnym ociÄ…ganiem oderwaÅ‚ ustaod jej warg, oparÅ‚a gÅ‚owÄ™ na jego ramieniu. André. Tak, mój skarbie? Tak mi ich szkoda.żal mi ich oboje. Mnie też, kochanie w jego gÅ‚osie brzmiaÅ‚o przygnÄ™bienie.Ameliapo raz pierwszy usÅ‚yszaÅ‚a u męża ten ton.Po odjezdzie goÅ›ci Stephen poszedÅ‚ na górÄ™ do swoich apartamentów.UporzÄ…dkowaÅ‚ garderobÄ™, siÄ™gnÄ…Å‚ po kapelusz i rÄ™kawiczki, gdy mosiężnagaÅ‚ka obróciÅ‚a siÄ™ bezgÅ‚oÅ›nie i do pokoju weszÅ‚a Odalie.RS150 CzyżbyÅ› znowu siÄ™ gdzieÅ› wybieraÅ‚? A dlaczego nie, moja droga? Ach, nic.tak tylko pytam.Po prostu przykrzy mi siÄ™ tu samej. Nie zauważyÅ‚em, byÅ› mi byÅ‚a szczególnie rada.Odalie wzruszyÅ‚aramionami. I tak byÅ› nie uwierzyÅ‚, gdybym ci powiedziaÅ‚a.Ale czy mogÄ™ ciÄ™zapytać, dokÄ…d jedziesz? Możesz odparÅ‚ cierpko chociaż niezbyt przystoi żoniewypytywać męża o jego zajÄ™cia.JadÄ™ do miasta, dokÅ‚adniej na róg ulicyOrleaÅ„skiej i BurboÅ„skiej, do kasyna niejakiego Johna Davisa, o którymniezawodnie sÅ‚yszaÅ‚aÅ›. Czy naprawdÄ™ musisz jechać? Nie przejmuj siÄ™, nie przepuszczÄ™ pieniÄ™dzy, jeÅ›li o to ci chodzi. Nie.nie o to.Ale tak maÅ‚o z sobÄ… przebywamy, a przecież od Å›lubuminęło niewiele ponad dwa miesiÄ…ce. I to ciÄ™ trapi? Tak. PodeszÅ‚a tak blisko, że poczuÅ‚ woÅ„ jej perfum.MilczaÅ‚a, agdy siÄ™ odezwaÅ‚a jej gÅ‚os drżaÅ‚ prawie niedostrzegalnie. ChcÄ™ mieć dziecko.Oczy Stephena zapÅ‚onęły bÅ‚Ä™kitnym pÅ‚omieniem.OdÅ‚ożywszy powolikapelusz i rÄ™kawiczki, ujÄ…Å‚ jÄ… Å‚agodnie za ramiona. Przecież nie znosisz, gdy ciÄ™ dotykam powiedziaÅ‚. Kiedy ciÄ™ obejmujÄ™, dygoczesz jak przerażone zwierzÄ…tko, gotowaÅ›umrzeć ze strachu. Wiem.i ogromnie siÄ™ tego wstydzÄ™, mężu.Może siÄ™ z czasemzmieniÄ™.nie wiem.Ale chcÄ™ dać ci syna, syna jakiego pragniesz, maÅ‚ego,hardego, uroczego chÅ‚opca z ognistÄ… czuprynÄ….Czy to takie dziwne, mężu,że mimo caÅ‚ej mej dzikoÅ›ci i lÄ™ku kocham ciÄ™ caÅ‚Ä… duszÄ…? Dobry Boże szepnÄ…Å‚ Stephen do siebie. Wszystko w porzÄ…dku powiedziaÅ‚a Odalie cicho. Jedz, pograj sobie.Lecz Stephen już opasaÅ‚ jÄ… ramionami i tuliÅ‚ do serca, sÅ‚yszaÅ‚a jak biÅ‚oniczym stÅ‚umiony gÅ‚os werbla. Nigdzie nie jadÄ™ oÅ›wiadczyÅ‚ i wziÄ…wszy Odalie na rÄ™ce, poniósÅ‚bez wysiÅ‚ku przez amfiladÄ™ pokoi.A pózniej byÅ‚o tak jak zwykle jejchłód i drżenie, Å‚zy na pół trwogi, na pół obrazy.Stephen wstaÅ‚ bez sÅ‚owa izaczÄ…Å‚ siÄ™ szybko ubierać. Stephen! zawoÅ‚aÅ‚a gÅ‚osem zduszonym przez szloch.RS151 Owszem, jadÄ™! rzuciÅ‚ ze zÅ‚oÅ›ciÄ… i wyszedÅ‚ z sypialni.Stukot jegowysokich butów dzwiÄ™czaÅ‚ na schodach coraz ciszej aż zamilkÅ‚.UpaÅ‚ wzmagaÅ‚ siÄ™ z każdym dniem.Nad polami Harrow, w zbielaÅ‚ym odwielotygodniowego żaru niebie gorzaÅ‚o bezlitosne sÅ‚oÅ„ce.Nadrzecznemoczary zaczęły wysychać, przez wody Missisipi przeÅ›wiecaÅ‚y rosnÄ…ceÅ‚achy piasku.W wysokich pokojach upaÅ‚ byÅ‚ mniej dokuczliwy, lecz nawettam ciążyÅ‚ gÅ‚owom jak ołów.PatrzÄ…c przez okno swojego buduaru, OdaliewidziaÅ‚a zbrÄ…zowiaÅ‚e kikuty obumierajÄ…cej trzciny na jaÅ‚owym polu.Stephen pracowaÅ‚ w polu, jakby wcale nie odczuwaÅ‚ spiekoty.Odalienawet z tej odlegÅ‚oÅ›ci potrafiÅ‚a wypatrzyć jego pÅ‚onÄ…cÄ… czuprynÄ™.PracowaÅ‚jak oszalaÅ‚y, wyciskaÅ‚ z siebie i z niewolników ostatnie poty próbowaÅ‚uratować zbiory.Od rzeki sunÄ…Å‚ dÅ‚ugi szereg Murzynów z koromysÅ‚ami,każdy niósÅ‚ dwa wiadra z dÄ™bowych klepek, wypeÅ‚nione po brzegi wodÄ….Odalie nie widziaÅ‚a podobnego widoku na żadnej z wielkich plantacji.Dotych Å›rodków desperackich, żaÅ‚osnych uciekÅ‚ siÄ™ Stephen, bypodtrzymać życie choć czÄ…stki upraw do czasu, gdy spadnie deszcz.Już od tygodni nie bywaÅ‚ w domu, pożywiaÅ‚ siÄ™ naprÄ™dce suchymchlebem, czarnÄ… kawÄ…
[ Pobierz całość w formacie PDF ]