[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Helen's Sound, unosząca nasz ból,podobnie jak przedtem unosiła ból tylu innych.Poczułam się, jakbymmiała co najmniej tysiąc lat i moje oczy widziały już wszystko.- Trip? Chodz, ubierzemy się i pójdziemy pomóc Millie.- Dobrze.Trochę gryzło mnie sumienie, że nie zajrzałam do pokoju matki, niesprawdziłam, czy wszystko z nią w porządku.Do końca życia nieprzestanę się na nią gniewać za to, że do nas nie przyszła.Jak jej ból mógłbyć większy od naszego? Albo ważniejszy? Pełna nienawiści do matki, wmilczeniu minęłam drzwi prowadzące do jej pokoju i poszłam do siebie,żeby się ubrać.363RSW kuchni Millie śpiewała, powoli i z namaszczeniem, jakby jej pieśńmiała uwolnić nas od tego, co czuliśmy.Było w niej błaganie omiłosierdzie.Rzeka unosi życie,I nurt jej poniósł go w dół,Odszedł z błaganiem do Boga,By wygnał z serc naszych ból.O, uśmierz ból nasz, o Boże,I zalecz serc naszych ranę,Byśmy wychwalać Cię mogli,.Dzień jeden dłużej, o Panie.Wzięłam od Millie tacę z kanapkami i postawiłam na stole w jadalni.- Ludzie będą się tu kręcili aż do nocy - powiedziała.- ZawołajJenkinsa, niech do mnie przyjdzie.Mam dla niego zajęcie.- Dobrze.- Normalnie natychmiast skradłabym jedną kanapkęprzygotowaną dla gości.Dzisiaj jakbym najadła się kamieni.Nie byłam wstanie o niczym pomyśleć, skupić się na czymkolwiek.Zabrzmiał dzwonek u drzwi wejściowych.Pierwsi pojawili się MissSweetie i jej mąż Moultrie.Wkrótce salon wypełnił się gośćmi, którzywchodzili i wychodzili.Miss Nancy z rodziną, Miss Ellen z mężemJimmym, Miss Marian z Charliem.Przybyli wszyscy nasi sąsiedzi i ludzie,których nigdy przedtem nie widziałam, a którzy musieli być przyjaciółmitatusia.Na ich twarzach zastygł wyraz niedowierzania, bólu i gniewu.Prawda była zaiste trudna do ogarnięcia.Pojawiła się matka i usiadła w swoim ulubionym krześle.Coście pokolei pochylali się ku niej i wypowiadali słowa pociechy, ujmując jej rękę364RSw swoje dłonie.Zobaczyłam Tripa spoglądającego przez okno i podeszłamdo niego.- Chodz ze mną - powiedziałam.- Millie kazała mi zawołać Jenkinsa.- Nie chce mi się nawet ruszyć - odparł.- No chodz, bubba.Wiem, że tu śmierdzi, że tu wszystko cuchnie,ale mamy jeszcze siebie nawzajem.Nie możemy zostawić Millie bezpomocy.Jego puste, nieobecne spojrzenie spoczęło na mojej twarzy.Wy-szliśmy i razem pomaszerowaliśmy do domku Jenkinsa.Drzwi byłyotwarte.Wiedzieliśmy, co zastaniemy w środku.I rzeczywiście, Jenkinssiedział przy stole, z głową wspartą na rękach.Widzieliśmy jego plecy,jego wznoszące się i opadające ramiona, kiedy łkał bezgłośnie, wcałkowitej samotności.Nagle dotarło do mnie, że ja też zostałam sama.To tatuś stanowiłogniwo łączące mnie z matką.I z Tripem.Kto teraz będzie tym spoiwem?Jenkins kochał tatusia.Naszej rodzinie służył niemal tak długo, jak długożyła matka.I chociaż w Wysokich Sosnach pracował przede wszystkimdla matki, był człowiekiem mężczyzny.Uwielbiał opowiadać, jak uczyłtatusia jezdzić konno, wypalać poszycie leśne, strzelać do dzikich indykówi oprawiać ryby.Kochał mojego ojca, kochał go niczym własnego syna.- Panie Jenkins - odezwałam się - przepraszam, że przeszkadzam, aleMillie przysłała nas po pana.Ona pana potrzebuje.Jego zaczerwienione od płaczu oczy, przepełnione bólem i trwogą,spoczęły na mnie na chwilę.365RS- Powiedz jej, że zaraz przyjdę.- Z tylnej kieszeni spodni wyciągnąłpomiętą chustkę i jął wycierać twarz, zupełnie jakby ten ruch mógłwymazać wszystko, co się wydarzyło, przywrócić stan sprzed burzy.- Dobrze - odpowiedzieliśmy chórem, ostrożnie zamykając za sobądrzwi.Bez słowa, bez jednego porozumiewawczego gestu skierowaliśmysię w stronę przystani.Przypatrywanie się płynącej wodzie było czymś, coczyniliśmy wspólnie przez całe nasze życie.Staliśmy ramię przy ramieniu,oparci o poręcz, patrząc, jak na niebo wstępuje księżyc, a w dole wodapodąża na południe, tworząc delikatne, srebrne banieczki, jak jej ramionałączą się ze sobą w bezustannym wirze, w bezustannym ruchu.Potężnapieśń rzeki pieściła nasze serca, tłumacząc nam, że chociaż terazprzystanęliśmy na chwilę - i tak należało - to przecież życie toczy się dalej.I nie musimy doszukiwać się sensu w śmierci tatusia, przed nami stoi terazwyzwanie, aby odnalezć sens w jego życiu, aby odnalezć w sobiewystarczająco dużo siły, mądrości i dojrzałości, by wysłuchać tego, coEdisto usiłuje nam przekazać.- Caroline?- Yeah?- Jak myślisz, gdzie on teraz jest?- Tatuś?Trip pochylił głowę, a ja usiłowałam odnalezć w sobie słowa, które zpewnością wypowiedziałby w tej chwili tatuś.- Tego nie wiem, ale wiem jedno.Gdyby mógł przemówić do ciebie,na pewno nie kazałby ci być mężczyzną, głową rodziny.Powiedziałby366RStylko, żebyś był dobrym chłopcem i że przykro mu, że opuścił nas w tensposób.- Yeah.Przez dalsze kilka chwil staliśmy razem, obserwując płynącą wodę iusiłując odnalezć głos tatusia w naszych sercach, w naszych umysłach.Zdawało mi się, że czuję ból taty z powodu tego, że przyszło nam byćświadkami eksplozji samolotu, i jego żal, że teraz nie będzie już mógł tegowszystkiego naprawić.Przysięgłabym, że czuję zapach jego oddechu.Dopiero pózniej uświadomiłam sobie, że to była woń rzeki.Edisto, zawszeEdisto.367RSRozdział 27Wesoła wdówka opowiadaTo był szok wywołany śmiercią Nevila.Dopiero z perspektywy czasuwidzę, że to był szok, który w dodatku trwał o wiele za długo.Gdybymwówczas zdała sobie z tego sprawę, wiele potoczyłoby się inaczej, tegojestem pewna.Po raz pierwszy i jedyny w całym moim życiu brakło misłów.To znaczy, nie żebym nie potrafiła wydobyć z siebie głosu, poprostu nie miałam pojęcia, co mogłabym powiedzieć dzieciom, wobecczego nie odzywałam się do nich wcale.Teraz wiem, że postąpiłam zle, żebiedactwa były zupełnie rozdarte tym, co spotkało ich ojca.Ale ze mnądziało się podobnie.Dzień poprzedzający pogrzeb i dzień samego pogrzebu pamiętam jakprzez mgłę.Czuwania nie można było urządzić, ponieważ brakło ciała,które moglibyśmy opłakiwać.To była pierwsza rzecz, z jakiej obrabowałanas śmierć Nevila - zwłoki.Ludzie koronera zebrali wszystkie szczątki,jakie udało im się odnalezć, i włożyli do worka, ale przecież w głębi sercawiedziałam, że część z nich nadal wala się porozrzucana po polachryżowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]