[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ogóle nie można tego robić.Musisz żyć sam w swoimodosobnieniu.Ben mówi: Początki są najgorsze.Nauka, jak żyć, zajmujetrochę czasu.Prowadzi mnie wzdłuż bulwaru Mail, po którym samochody poruszają się z jakimś dostojeństwem, żaden nie używaklaksonu.Na końcu przechodzimy obok pałacu Buckingham.Zatrzymujemy się przy ogrodzeniu.Wysoko nad naszymi głowami powiewa flaga.Z bramy niemal bezgłośnie wyjeżdżaczarny samochód, w którym może siedzi, a może nie siedzikrólowa.Tłoczą się turyści.Policjanci nas obserwują.Przezkrótką chwilę czuję się zjednoczony z tymi wszystkimi ludzmi.Królową dzieli od nas jej bogactwo, a my wszyscy tutaj jesteśmywidzami.Potem idziemy dalej.Ben prowadzi mnie do starego, białego budynku z gładkąfasadą na tyłach stacji Victoria, w którym sto lat temu musielimieszkać jacyś bogaci ludzie.Miejsce nazywa się Passageway;można tam zsunąć razem cztery krzesła i spać nawet do drugiejpo południu.Jest tam już z dziesięciu cuchnących mężczyzn,którzy tak właśnie zrobili, więc zasypiam przy dzwiękach chrapania.Kiedy o drugiej budzą nas i wyrzucają, ledwie mogę chodzić.Nie czuję stóp, są jak kawałki żywego mięsa, pali mnie całeciało i boli głowa.Muszę coś wziąć, ale w tym stanie nie nadajęsię do kombinowania kasy.Moje przetrwanie stoi pod dużymznakiem zapytania; jestem przerażony.Ben mówi: Chodz, stary.Opieram się na nim i wleczemy się do stacji Victoria i w dół,do metra.Przy kasach pasażerowie rozbiegają się jak mrówki nawszystkie strony.Stanie w miejscu wydaje się przestępstwem.W całym tym rwetesie Ben przykleja się do jakiejś kobietyi prześlizguje przez bramkę.Pasażerka nawet się nie orientuje, żew cenie jednego biletu przeprowadziła przez bramkę dwie osoby.Ben porusza się zwinnie i zgrabnie, prawie jak młody zrebak.Ogląda się na mnie, czeka.Denerwuję się.Staję w krótkiejkolejce pasażerów metra, którzy kolejno kasują bilety, a wtedybramka otwiera się przed nimi szeroko.Kiedy stojąca przedemną kobieta podchodzi do przejścia, kopiuję Bena i przyklejamsię do jej pleców, ale jej nie dotykam.Nie jestem tak zgrabny jakBen, jednak prześlizguję się przez bramkę, jakbym był niewidzialny.Słyszę, jak zatrzaskują się za mną jej ramiona.A więcjestem niewidzialny.Jestem duchem metra.Na peronie Ben się schyla, by spoci krzesełka podnieść jakiśkubek, i wskakuje do pociągu, który właśnie nadjechał i zmierza na południe. A teraz patrz i ucz się mówi do mnie.Przechodzi przez pierwszy wagon, a gdy pociąg już jedzie,przez drzwi łączące wagony idzie do drugiego.Pasażerowie krzywią się na nasz widok.Szybko odwracają głowy.Czytają gazety,przyglądają się podłodze, gapią się w ciemność za oknem.Ben zamyka za nami drzwi i przejeżdża ręką po tłustych włosach.Mówi donośnym głosem: Jestem bezdomny.Muszę cośzjeść i gdzieś się przespać.Chciałbym państwa prosić o pomoc.Podchodzi do małego, okrągłego facia, który udaje, że czytagazetę.Ben czeka, aż w końcu gość niechętnie sięga do kieszenii wygrzebuje z niej jakieś drobne.Potem Ben przechodzi powoliprzez wagon, a ludzie po obu stronach wrzucają do kubkamonety.Ben jest wielki, zawstydza ich, wygląda na desperata,więc nikt nie chce z nim zadzierać.Na najbliższej stacji wyskakujemy z pociągu. Widzisz, jaka to łatwizna? mówi Ben. Gdyby tenfacet w garniturze nie sięgnął do kieszeni, nikt by mi nic nie dał.Zdobądz pierwszego, a reszta pójdzie w jego ślady.Sięga do kosza na śmieci i podaje mi kubek, wytrząsając z niegofusy.Pociąg odjeżdża, posyłając nam w twarze powiew podziemnego powietrza, jakby krótki, ciepły uścisk.Stopy tak mnie bolą,że muszę przytrzymywać się ściany, żeby utrzymać równowagę.Ben mówi: Zacznę od tyłu pociągu i spotkamy się naśrodku.Nie chcę żebrać, ale w tej chwili nie mam żadnego pomysłu,jak inaczej mógłbym zdobyć pieniądze.Przyjeżdża, pociąg.Wsiadam do niego i na chwilę zapominam, jak bardzo zle się czuję, bo teraz czuję się okropnie z innegopowodu jestem chory ze strachu.Zmierzam do drzwi łączących wagony.Kiedy pociąg rusza, prześlizguję się do następnegowagonu i zamykam za sobą drzwi.Chrząkam, oczyszczając gardło.Sporo ludzi podnosi wzrok.Zaraz próbują się odwrócić,ale już im na to nie pozwalam.Jest tu chyba z pięćdziesiąt osób,może nawet setka.Czuję się tak, jakbym miał przemówić docałego zgromadzenia narodowego.Zaczynam: Jestem bezdomny.Słysząc swój głos wypowiadający te słowa, ogłaszający innymmoje poniżenie, na moment tracę oddech.Szybko łapię powietrze i mówię dalej: Jestem bezdomny, nie mam co jeść anidokąd pójść.Potrzebuję jedzenia i łóżka.Proszę, czy mogą mipaństwo pomóc?Stoję i patrzę na nich, tak jak robił to Ben.To trudne.Wolałbym raczej patrzeć w ziemię, ale w ten sposób nie zbiorę pieniędzy do kubka.Uczucie poniżenia.Wstyd, że się prosi, żąda pieniędzy.Czuję do siebie obrzydzenie, ale teraz już muszę przezto przejść.Cisza.Atmosfera jest tak ciężka, że można by ją kroićnożem.Wyłuskuję wzrokiem grupę dziewczyn, które siedząnajbliżej mnie.Mają po jakieś osiemnaście lat, są podenerwowane.Wagon ogarnia paranoja: nikt nic nie mówi, na nikogo niepatrzy, nie wie, na czym zawiesić wzrok.Teraz gram na strachu,który czują pasażerowie, kiedy ktoś ich zaczepia.Dziewczyny powoli otwierają swoje torebki i w kubku lądująmonety po 20 i 50 pensów, a nawet jednofuntowe.Nienawidzę siebie.Mój wstyd jest jak fizyczny ból.Aż tu nagle wszyscyzaczynają ruszać rękoma i sięgać do portfeli i portmonetek.Mam ich.Przechodzę przez cały wagon, mrucząc pod nosem dziękuję", a po chwili z mojego kubka dochodzi przyjemnydzwięk, jaki wydają monety, gdy uderzają o siebie.Przechodzędo kolejnego wagonu i widzę Bena.Doszedł do mnie od drugiejstrony.W jego przedziale jest tak samo cicho jak w tym, którywłaśnie opuściłem.Pociąg zwalnia.Kiedy wjeżdża na stację, wysiadamy. Widzisz, łatwizna mówi Ben. Ja pierdolę.No nie, no, ja pierdolę powtarzam w kółko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]