[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Księży zrebiec, trzylatek, który dotądchadzał spokojnie po gródzi, naciskany przez konie, nie mogąc się wy-rwać ze skrzętu, rzekłbyś: wściekł się jak i pan jego; więc ze tulonymiuszyma, z oczami wyszłymi na wierzch głowy, z najeżoną grzywą parłnaprzód, kąsał, wierzgał, chłopak zaś szablą, jak cepem, machał naoślep, w prawo, w lewo, od ucha; płowa czupryna spłynęła mu krwią,ostrza rapierów podziurawiły mu ramiona i uda; twarz miał pociętą,lecz owe rany podniecały go tylko.Bił się w zapamiętaniu, jak czło-wiek, który o własnym życiu zdesperował i pragnie tylko pomścićśmierć swoją.Tymczasem jednak zastęp szwedzki zmniejszał się jak kupa śniegu,którą polewają ze wszystkich stron ukropem.Wreszcie koło królew-skiego sztandaru zostało się tylko kilkunastu.Mrowie polskie pokryłoich zupełnie, a oni umierali ponuro, z zaciśniętymi zębami; żaden rąknie wyciągnął, żaden nie zawołał o litość.Wtem w zamęcie rozległy się głosy: Chorągiew brać! chorągiew!Usłyszawszy to pachoł żgnął sztychem zrebca i rzucił się jak pło-mień naprzód, gdy zaś każdy z rajtarów stojących przy sztandarze miałna sobie dwóch lub trzech jezdzców polskich, chłopak chlasnął chorą-żego szablą przez gębę, a ten ręce rozkrzyżował i pochylił się twarzą nagrzywę końską.Błękitny sztandar upadł z nim razem.Najbliższy rajtar, krzyknąwszy okropnie, chwycił natychmiast zadrzewce, zaś chłopak ujął za płachtę, szarpnął, oddarł w mgnieniu oka,zwinął ją w kłąb i przyciskając obu rękoma do piersi, począł wrzesz-czeć wniebogłosy:NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG68 Mam, nie dam! Mam, nie dam!Ostatni pozostali rajtarowie rzucili się na niego z wściekłością, je-den pchnął go jeszcze przez chorągiew i przeszył mu ramię, lecz w tejchwili rozniesiono wszystkich na szablach w puch.Za czym kilkanaście krwawych rąk wyciągnęło się ku chłopakowi. Chorągiew, dawaj chorągiew! poczęto wołać.Szandarowski poskoczył mu z pomocą. Zaniechać go! On wziął w moich oczach, niech ją samemu kasz-telanowi odda. Jedzie kasztelan! jedzie! ozwały się liczne głosy.Jakoż z dala ozwały się wojenne krzywuły i na drodze od stronygródzi ukazała się cała chorągiew pędząca w skok ku plebanii.Była tochorągiew laudańska; na jej czele jechał sam pan Czarniecki.Dobiegł-szy, widząc, iż wszystko już skończone, wstrzymali konie; żołnierzeSzandarowskiego poczęli się sypać ku nim.Poskoczył i Szandarowski z relacją do kasztelana, tak zaś był spra-cowany, że z początku tchu złapać nie mógł, bo i dygotał jak w febrze,i głos urywał mu się co chwila w gardzieli. Sam król był.nie wiem.jeżeli uszedł. Uszedł! uszedł! ozwali się ci, którzy patrzyli na gonitwę. Chorągiew wzięta!.Trupa moc!Czarniecki nie rzekłszy ni słowa posunął się z koniem ku pobojo-wisku, które okrutny i żałosny przedstawiało widok.Przeszło dwieścietrupów szwedzkich i polskich leżało mostem, jeden tuż koło drugiego;często jeden na drugim.Niektórzy trzymali się za włosy, niektórzypoumierali gryząc się wzajemnie zębami lub szarpiąc się pazurami.Aznów inni dzierżyli się jakoby w braterskim objęciu lub leżeli wsparcigłowami na piersiach nieprzyjaciół.Wiele twarzy było tak stratowa-nych, że nie pozostało w nich nic człowieczego; te zaś, których niezdruzgotały kopyta, oczy miały otwarte, pełne przerażenia, grozy bo-jowej, wściekłości.Krew chlupotała w rozmiękłej ziemi pod nogamikasztelańskiego konia, które wnet poczerwieniały wyżej pęcin; zapachkrwi i potu końskiego drażnił nozdrza i tamował dech w piersiach.Kasztelan patrzył takim okiem na owe ciała ludzkie, jakim dziedzicpatrzy na powiązane snopy pszeniczne mające bróg napełnić.Zadowo-lenie odbiło się na jego twarzy.W milczeniu objechał dokoła plebanii,popatrzył na trupy leżące z drugiej strony za sadem, za czym powróciłz wolna na główne pobojowisko.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG69 Rzetelną tu widzę robotę rzekł i kontent jestem z waszmo-ściów!Oni zaś wyrzucili krwawymi rękoma czapki w górę: Vivat Czarniecki! Daj Bóg drugie prędkie spotkanie!.Vivat!.vivat!.A kasztelan na to: Pójdziecie do tylnej straży dla wypoczynku.Mości Szandarow-ski, a kto wziął chorągiew? Dawajcie pachołka! zakrzyknął Szandarowski gdzie on?%7łołnierze skoczyli szukać i znalezli pacholika siedzącego pod ścia-ną stajenną przy zrebcu, który padł z ran i ostatnie właśnie tchnieniewydawał.Na pierwszy rzut oka zdawało się, że i chłopakowi niewielesię należy, trzymał jednak chorągiew obu rękoma przy piersiach.Porwano go natychmiast i przyprowadzono przed kasztelana.Sta-nął tedy bosy, rozczochrany, z nagą piersią, z koszulą i sukmaniną wstrzępach, zamazany krwią szwedzką i własną jak nieboskie stworze-nie, chwiejący się na nogach, ale z ogniem niezgasłym jeszcze w zreni-cach.Zdumiał się pan Czarniecki na jego widok. Jakże to? spytał ten zdobył królewską chorągiew? Własną ręką i własną krwią odparł Szandarowski. On takżepierwszy dał znać o Szwedach, a potem w największym ukropie tyledokazywał, że mnie samego i wszystkich superavit! Prawda jest! Rzetelna prawda, jakoby kto spisał zakrzyknęlitowarzysze. Jak ci na imię? spytał chłopaka pan Czarniecki. Michałko! Czyj jesteś? Księży. Byłeś księży, ale będziesz swój własny! odrzekł kasztelan.Lecz Michałko nie słyszał już ostatnich słów, bo z ran, z upływukrwi zachwiał się i padł głową na kasztelańskie strzemię. Wziąść go, dać mu wszelki starunek.Ja w tym, że na pierwszymsejmie równy on wszystkim waszmościom będzie stanem, jako dusząjuż dziś równy! Godzien tego! godzien! zakrzyknęła szlachta.Po czym wzięto Michałka na nosze i wniesiono do plebanii.Zaś pan Czarniecki słuchał dalszej relacji, którą nie Szandarowskijuż składał, ale ci, którzy pościg pana Rocha za Karolem Gustawemwidzieli.Okrutnie uradował się tym opowiadaniem pan Czarniecki, ażNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG70się za głowę chwytał, to znów dłońmi po kolanach uderzał, bo rozu-miał, że po takim terminie znacznie musi upaść duch w Karolu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]