[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marcellus był edylem* [edyl-urzędnik rzymski.Do jego obowiązków nale\a-ło m.in.organizowanie igrzysk] i tego roku miał urządzić w Rzymie igrzyska.Było to jego pierwsze samodzielne zadanie, tote\ oboje byliśmy pod-nieceni i zdenerwowani.Na kilka tygodni naprzód pochłaniały go prze-ró\ne zebrania, prezydował te\ rozmaitym komitetom, które brałyudział w organizowaniu igrzysk.Jednym z największych kłopotów Marcellusa było, jak jego deli-katny naskórek zniesie silne nasłonecznienie w cyrku, miał bowiemjasną płeć i ry\awe włosy, nie opalał się więc, lecz był płomiennieczerwony.Oczywiście, mógł rozpiąć zasłony nad naszą trybuną, alejako przewodniczący musiał często schodzić na arenę, więc obawiali-śmy się, \eby nie dostał egzemy stojąc godzinami na słońcu z odkrytągłową.- Czy nie mo\esz kazać rozpiąć welarium nad całym cyrkiem? -spytałam.Marcellus zamyślił się.- To będzie strasznie drogo kosztowało, ale ojciec płaci - rozwa\ał.- Znam dziewczynę, która ma szwalnię, mo\e ona przyjmie tę robotę naakord.Jak powiedziano, tak zrobiono, i w dniu igrzysk cyrk tonął w mi-łym półcieniu kolosalnego namiotu.Publiczność była prawdziwie zdu-miona, a zadowolenie swoje wyraziła gromkimi okrzykami, kiedy Mar-cellus na zakończenie swej wielkiej mowy ogłosił igrzyska za otwarte.Cały Rzym stawił się w odświętnych szatach, w rzędach ław widaćbyło prawdziwą rewię fantazyjnych uczesań, lśniących klejnotów,barwnych strojów, powietrze przesycała słodka woń kosztownychpachnideł.Dym z pochodni westalek słał się długą wstęgą wprost ponadnaszymi głowami, to znaczy Marcellusa i moją; wokół nas lśniły śnie\-nobiałe togi, rozlegał się szmer pozdrawiających nas tłumów, nawoły-wania i śmiechy.85Dr\ałam z tremy, serce zabiło mocniej w ciszy, jaka zapadła, kiedyumilkły srebrne fanfary i oboje z Marcellusem wstaliśmy na przyjęcieojca i Liwii - ja miałam odprowadzić ją na jej miejsce, a Marcellus to-warzyszył ojcu na czele procesji, w której obwo\ono wizerunki bogówdokoła areny.Miałam uczucie zawrotu głowy, a gdy rozległy się wiwaty, na któreodpowiadałam ukłonami i ruchem ręki, najchętniej uściskałabym całyświat.Ludzie mówią, \e jestem pró\na, ale dlaczego miałabym być innani\ wszyscy? Szalenie lubię być ośrodkiem zainteresowania, potrzebnemi są uroczystości i tłumy.Myślę jednak, \e podczas tamtych igrzyskjakieś głębsze uczucia wchodziły w grę.Bo w cichości serca ciągleniepokoiłam się, jak nam obojgu z Marcellusem uło\y się przyszłość.Od maleńkości wyczuwałam cię\ar odpowiedzialności i pracy obarcza-jący ojca, wiedziałam zatem, jakie wymagania będą nam stawiane zchwilą przyjęcia przez Marcellusa następstwa po ojcu.Dlatego wes-tchnęłam z ulgą po stwierdzeniu, \e igrzyska przebiegają bez zakłóceń,a Marcellus zachowuje się, jak powinien.Ojciec te\ widocznie nabrałotuchy, pochwalił go za rozpięcie zasłon, dzięki czemu stał się ulubień-cem tłumów.Przez całe lato panowała pogoda zmienna, natomiast pod jesieńrozpoczęła się fala upałów.Nadeszła tak pózno, \e ludzie ju\ wrócili zewsi, a powietrze ani drgnęło, \ar i parna duchota odbierały wszelkąenergię.Wraz z upałami przyszła epidemia, która atakowała kiszki.Najpierw ja zachorowałam.Muza cię\ko się biedził przy płukaniujelit i okładaniu mnie gorącymi kamionkami, a sama ogromnie litowa-łam się nad sobą, kiedy słaba i niezdolna do niczego le\ałam w perysty-lu, oczekując powrotu do zdrowia.Ledwo stanęłam na nogi, przyszła kolej na Marcellusa, ale za-niemógł niezbyt cię\ko, więc nawet nie zawiadomiliśmy lekarza.Wziąłjakiś środek na wymioty, uwa\ał trochę na jedzenie, ale nie przerywałcodziennych zajęć.Tymczasem powoli mu się pogarszało, w końcumusiałam posłać po Muzę.Zalecił te same środki co mnie, lecz bezskutku.Marcellus był ciągle jednakowo blady i coraz bardziej wyczer-pany.Ja sama ju\ zupełnie zdrowa, spędzałam przy nim większą częśćdnia.Nagle dostał jakichś drgawek i kurczów rąk.Wezwałam Muzę,86ten zaś sprowadził swoich asystentów i długo z nimi radził.Po południuzaczęli stosować wodne zabiegi - takie same jak te, które uleczyły ojca.Pogoda się zmieniła, powietrze było znowu świe\e, normalne, epi-demia wyniszczająca miasto wygasała.Natomiast z Marcellusem byłociągle jednakowo zle.W końcu Muza zwołał nas wszystkich na naradę familijną i wyja-śnił, \e Marcellus nie cierpi na chorobę epidemiczną, jak początkowoprzypuszczano, lecz na tę samą, co ojciec.Zmarnowano du\o czasu, zpowodu wielkiego osłabienia chorego stan był krytyczny.Muza wobectego proponował przewiezienie go do Bajów i zastosowanie kuracjiwodnej oraz uzdrawiających i wzmacniających kąpieli.Ciotka Oktawia załamała się.Ja siedziałam jak skamieniała.Ta sa-ma choroba co u ojca? A więc miał na myśli straszne słowo.trucizna?Zrobiło mi się zimno, spojrzałam na ojca.Jak zazwyczaj siedział bezruchu, tylko pogłębiła mu się zmarszczka między brwiami.ObjąłOktawię.- Jeszcze jest nadzieja - powiedział.- Je\eli Muza mógł mnie ura-tować, zdoła tak\e wyleczyć Marcellusa przy pomocy Eskulapa.Ty iJulia pojedziecie z nim do Bajów i wszystko, co lekarz zaleci, ma byćwypełnione.Odpowiedzialnością za to obarczam ciebie, Julio.Pamiętaj,\e moją wolą jest, aby niczego nie szczędzono.Mieliśmy wyjechać nazajutrz, wieczorem bezsennie rzucałam siępo łó\ku.Nikt nie wymienił słowa trucizna , ale tkwiło ono we mniejak kawał lodu.Muza zręcznie je ominął i wcale nie byłam pewna, cotamci pomyśleli, kiedy mówił o tej samej chorobie, co u ojca.Agrypamnie wtajemniczył, ale czy ojciec wiedział, z jakiej przyczyny znalazłsię u progu śmierci? Czy zdawał sobie sprawę, \e w przeciągu krótkie-go czasu: dokonano zamachu, usiłowano pozbawić go \ycia, podło\onoogień, aby usunąć z drogi jego zastępcę, a teraz znowu otruto jegospadkobiercę? Co on przedsięwziął w obronie naszej i własnej?Wszystko, co mogło wywołać niepokojące plotki w mieście, starannieukrywano, ludzie dowiadywali się tylko o jawnych zamachach.Agrypazrobił, co mógł, w celu zgłębienia tych brudów, lecz kiedy pytałam owyniki, odparł, \e wszystko prowadzi w jednym kierunku, jednak\eposzlaki - to inna sprawa, a świadkowie i dowody - zupełnie inna.87Gdyby chocia\ Agrypa był w Rzymie.Był jedynym.jedynym dostatecznie silnym i bezwzględnymczłowiekiem, zdolnym nas ratować w nieszczęściu.Jeśli dobrze znałamojca, on nigdy nie zrobi pierwszego kroku w celu sprowadzenia Agrypyz Mityleny.Wstałam z łó\ka i zaczęłam krą\yć po pokoju.Gdybym natych-miast napisała list, mogłabym prosić Mecenasa o wysłanie go, ponie-wa\ stale się porozumiewali przez kurierów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]