[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Czemu nie.— Tak jak wczoraj.Kiedy myślałaś, że nie żyję.— Och, wtedy! — Egg starała się przybrać nonszalancki ton.Sir Charles rzekł raptownie:— Egg, tak czy owak, to morderstwo wydaje się zupełnie nierealne.Zwłaszcza dzisiaj.Coś zupełnie nierzeczywistego.Chciałem wyjaśnić pewną sprawę przed… przed wszystkim innym.Byłem przesądny.Łączyłem powodzenie w rozwikłaniu zagadki z… z innego rodzaju powodzeniem.Och, czemuż u licha, tak się plącze? Zbyt często odgrywałem miłość na scenie, w życiu jestem nieśmiały jak sztubak… Powiedz, Egg, ja czy Manders? Muszę wiedzieć.Wczoraj myślałem, że jednak ja…— I słusznie…— Najdroższa! — zawołał.— Charles, Charles, nie wolno się całować przed kościołem.— Będę całował cię tam, gdzie mi się spodoba.— I nic nie odkryliśmy — stwierdziła Egg, kiedy mknęli szosą w kierunku Londynu.— Jak to? Odkryliśmy jedynie ważną rzecz.Co mnie obchodzą zmarli duchowni czy lekarze? Tylko ty się liczysz.Kochanie, jestem trzydzieści lat starszy od ciebie.Jesteś pewna, że to ci nie przeszkadza?Egg uszczypnęła go delikatnie.— Nie bądź niemądry… Ciekawa jestem, czy nasi panowie coś odkryli.— A niech sobie odkrywają, szczęść im Boże — rzekł wspaniałomyślnie sir Charles.— Nie poznaję cię, Charles, byłeś tak zapalony.Ale sir Charles nie grał już roli wielkiego detektywa.— Moje przedstawienie skończone.Przekazałem pałeczkę Wąsalowi.Teraz to jego sprawa.— Myślisz, że on naprawdę wie, kto zabił? Twierdził, że tak.— Podejrzewam, że nie ma zielonego pojęcia, tylko musi podtrzymać swą reputację.Egg milczała.— O czym myślisz, kochanie? — zagadnął sir Charles.— Myślałam o pannie Milray.Tak dziwnie się zachowywała, kiedy spotkałam ją wtedy wieczorem.Pamiętasz, opowiadałam ci.Kupiła gazetę z wiadomością o ekshumacji i powiedziała tylko, że nie wie, co zrobić.— Bzdura — rzekł pogodnie Cartwright.— Ta kobieta zawsze wie, co zrobić.— Nie żartuj, Charles.Była bardzo zmartwiona.— Egg, kochanie, co mi tam zmartwienia panny Milray! Nic mnie nie obchodzi, poza tobą i mną.— Lepiej uważaj na przejazd.Nie chciałabym owdowieć, zanim wyjdę za mąż.Zajechali do sir Charlesa na podwieczorek.Panna Milray wyszła im na powitanie.— Jest do pana telegram.— Dziękuję.— Zaśmiał się nerwowo jak uczniak.— Panno Milray, mam dla pani nowinę.Panna Lytton Gore i ja zamierzamy się pobrać.Panna Milray nie od razu odpowiedziała.— Och! — rzekła po chwili.— Jestem pewna… na pewno będziecie państwo bardzo ze sobą szczęśliwi.W jej głosie zabrzmiała jakaś dziwna nuta.Egg zauważyła to, lecz zanim zdążyła otworzyć usta, Cartwright obrócił się ku niej z okrzykiem.— O Boże! Spójrz, Egg.To od Satterthwaite’a.— I podsunął jej tekst.Przeczytawszy telegram szeroko otwarła oczy.Rozdział trzynastyPani de RushbridgerPrzed udaniem się na stację Poirot i Satterthwaite odbyli krótką rozmowę z panną Lyndon.Sekretarka Strange’a miała najlepsze chęci, nic istotnego jednak nie powiedziała.Przypadek pani de Rushbridger opisany był w księdze chorych sir Bartholomewa z czysto lekarskiego punktu widzenia.Doktor zawsze mówił o niej tak, jak lekarz mówi o pacjentce, nic ponadto.W lecznicy zjawili się około dwunastej.Drzwi otworzyła im zarumieniona i wyraźnie podniecona pokojówka.Satterthwaite zapytał najpierw o siostrę przełożoną.— Nie wiem, czy będzie mogła teraz panów przyjąć — zauważyła dziewczyna z powątpiewaniem.Satterthwaite wyjął wizytówkę i napisał na niej kilka słów.— Proszę jej to doręczyć.Zaprowadzono ich do niewielkiej poczekalni.Po kilku minutach w drzwiach stanęła siostra przełożona.Nie była to już ta sama co poprzednio żywa, energiczna kobieta.Satterthwaite wstał i przemówił:— Nie wiem, czy pani mnie sobie przypomina.Byłem tu wraz z sir Charlesem Cartwrightem zaraz po śmierci sir Bartholomewa Strange’a.— Oczywiście, pamiętam pana.Sir Charles pytał wtedy o panią de Rushbridger, cóż za zbieg okoliczności.— Pozwoli pani, monsieur Herkules Poirot.Poirot ukłonił się, siostra odpowiedziała na jego ukłon z roztargnieniem.— Zupełnie nie rozumiem — ciągnęła — jakim sposobem otrzymali panowie ten telegram.Tajemnicza sprawa.Chyba nie jest powiązana ze śmiercią naszego pana doktora? Jakiś szaleniec, nie widzę innego wytłumaczenia.To wszystko takie okropne, policja, i w ogóle.— Policja? — zdumiał się Satterthwaite.— Tak, kręcą się tu przecież od dziesiątej rano.— Policja? — zapytał z kolei Poirot.— Czy możemy zobaczyć się teraz z panią de Rushbridger? Skoro nas o to prosiła… — rzekł Satterthwaite.Siostra przerwała mu gwałtownie.— Och, pan nic nie wie, panie Satterthwaite!— Co się stało? — ostro spytał Poirot.— Biedna pani de Rushbridger.Nie żyje.— Nie żyje? — krzyknął Poirot.— Mille tonnerres! Teraz rozumiem.Tak, teraz rozumiem.Powinienem był przewidzieć… — Urwał na moment.— W jaki sposób umarła?— To bardzo dziwna sprawa.Otrzymała pudełko czekoladek, przesyłką pocztową.Zjadła jedną, musiała być ohydna, ale ją połknęła, pewnie z rozpędu.Człowiek nie lubi wypluwać, jak już coś ma w ustach.— Oui, oui, a jeśli płyn dostanie się do gardła, wypluć się nie da.— Więc połknęła czekoladkę i krzyknęła, przybiegła pielęgniarka, ale nic się nie dało zrobić.Zmarła w dwie minuty.Lekarz wezwał policje, zbadano czekoladki.Górna warstwa była spreparowana, te na dole w porządku.— Jaka trucizna?— Zdaje się nikotyna.— Znowu nikotyna — rzekł Poirot.— Co za cios.Co za zuchwały cios!— Przybyliśmy za późno — westchnął Satterthwaite.— Nigdy się nie dowiemy, jaki sekret chciała nam powierzyć.Chyba że… chyba że zdradziła go komuś innemu? — I spojrzał pytająco na siostrę przełożoną.Poirot pokręcił głową.— Nie było tu żadnych zwierzeń, sam pan się przekona.— Możemy popytać.A nuż pielęgniarki coś wiedzą?— Niech pan pyta — odparł Poirot, ale głos jego nie brzmiał zachęcająco.Satterthwaite zwrócił się do siostry, która natychmiast wezwała dwie pielęgniarki, dzienną i nocną, opiekujące się panią de Rushbridger
[ Pobierz całość w formacie PDF ]