[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maurice Vickers niebywale poszerzył moje horyzonty i za to jestem mu wdzięczna.Miał imponującą bibliotekę, z dziełami filozoficznymi i nie tylko.Doprawdy niezwykły młodzieniec.Czasem się zastanawiałam, czy jeszcze kiedyś się spotkamy, ale w sumie uznałam, że lepiej nie.Byliśmy jak statki mijające się nocą.Maurice złożył mi dar, a ja ów dar przyjęłam.Pierwszy taki dar w moim życiu, dar intelektu - umysłu, nie tylko serca.Nie mogłam zbyt długo zostać w Bagdadzie, ponieważ chciałam zdążyć do domu na święta Bożego Narodzenia.Radzono mi zwiedzić Basrę, a zwłaszcza Mosul.Na to drugie namawiał właśnie Maurice; jeżeli znajdzie czas, obiecał, pojedziemy razem.Ciekawa rzecz: w Bagdadzie, zresztą w całym Iraku, zawsze dostawało się kogoś w charakterze eskorty.Jeśli nie liczyć sławnych podróżniczek, kobiety rzadko chodziły samopas.Wystarczyło słówko o planowanej podróży, a już niczym spod ziemi wyrastał czyjś kuzyn, mąż albo wuj, który akurat ma chwilę wolną i może towarzyszyć damie.W hotelu poznałam niejakiego pułkownika Dwyera z Królewskich Strzelców Afrykańskich.Ów starszy pan wiedział niemal wszystko o Środkowym Wschodzie.Wiele podróżował po świecie.Pewnego dnia rozmowa zeszła na Kenię i Ugandę; wspomniałam, że mój brat długie lata mieszkał w tamtych stronach.Pułkownik spytał o nazwisko.Miller, odrzekłam.Wybałuszył oczy, na twarzy pojawił się dobrze mi znany wyraz: bezbrzeżnego zdumienia i niedowierzania.- To znaczy, jest pani siostrą Millera? Koziołka Millera? Pierwszy raz słyszałam ów epitet.- Tego pomyleńca? - rzucił tytułem uzupełnienia.- Zgadza się - przytaknęłam ochoczo.- Zawsze miał bzika.- Więc pani jest jego siostrą! Mocny Boże, musiał nieraz pani zaleźć za skórę!- W rzeczy samej - przyznałam.- Nieprzeciętny chłopak.Mało takich spotkałem.Nie dało się go do niczego zmusić.Nie dało się przekonać, żeby nie wiem co.uparty był jak osioł.a mimo to człowiek musiał go szanować.Piekielnie odważny gość.- Tak - odparłam po namyśle - wierzę.- Ale na wojnie! Prawdziwy dopust Boży.Dowodziłem później tamtym pułkiem i, rozumie pani, od razu wpadł mi w oko.Nieraz takich widywałem, kręcą się po całym świecie.Oryginały, uparciuchy, prawie geniusze, ale niezupełnie, więc na ogół nieudacznicy.A wygadani! Oczywiście, tylko jeśli im się chce.Kiedy indziej nawet nie odpowiedzą na pytanie.nawet nie otworzą ust.Święta prawda, co do słowa.- Pani jest od niego o wiele młodsza, prawda?- Dziesięć lat.- Więc była pani dzieckiem, kiedy wyjechał za granicę?- Tak.Właściwie to nie za dobrze go znałam.Ale wracał do domu na urlop.- I co się z nim w końcu stało? Słyszałem, że był chory, leżał w szpitalu.Opisałam dalsze koleje losu brata: jak zjechał do Anglii, żeby tam umrzeć, i jak wbrew wszelkim przepowiedniom lekarzy żył jeszcze ładnych parę lat.- No jasne - powiedział pułkownik.- Koziołek by nie umarł inaczej jak tylko na własne życzenie.Pamiętam, raz miał jechać pociągiem do szpitala, ciężko ranny, z ręką na temblaku.Wbił sobie do łba, że szpital to nie dla niego.Co go wsadzili z jednej strony, to drugą uciekał.o tak, dał wszystkim w kość.Wreszcie jakoś go dowieźli, ale trzeciego dnia się wymknął, nikt nie zauważył.Jego imieniem nazwali taką jedną bitwę, wiedziała pani?- Coś mi się obiło o uszy - przytaknęłam.- Postawił się dowódcy.Jakżeby inaczej! Trafił na służbistę, ważniaka, całkiem nie w jego typie.Miller wtedy był przy mułach.miał świetną rękę do mułów, ten nasz Koziołek.W każdym razie ni stąd, ni zowąd powiada, że właśnie tu jest doskonałe miejsce na bitwę z Niemcami i że muły tutaj zostają, kropka.Dowódca na to, że go oskarży o bunt.Niech słucha rozkazów, bo jak nie.Koziołek po prostu usiadł i mówi: nie ruszam się stąd na krok i moje muły też nie.Faktycznie, bez niego nawet by nie drgnęły.Tak czy siak, groził mu sąd wojenny.I akurat wtedy pokazała się chmara Niemców.- I była bitwa?- Była, pewnie.A do tego wygrana.Największe zwycięstwo od początku kampanii.Oczywiście pułkownik, stary.jak mu tam.Rush.jakoś tak.no więc pułkownik szalał, jeszcze trochę, a chybaby pękł.Stoczył bitwę tylko i wyłącznie za sprawą niesubordynowanego oficera, którego chciał oddać pod sąd! Jasne, w tej sytuacji o sądzie nie mogło być mowy, ten i ów musiał ratować twarz.W każdym razie stąd się wzięła Bitwa Millera.W pewnym momencie pułkownik rzucił znienacka: - Czy pani lubiła brata?Trudne pytanie.- Chwilami tak - odparłam.- Właściwie za krótko go znałam, żeby kochać, tak jak się kocha kogoś z rodziny.Czasami mnie doprowadzał do rozpaczy, czasami do furii, czasami.bo ja wiem? Chyba fascynował, urzekał.- O tak, urzekać kobiety to on umiał - zgodził się pułkownik Dwyer.- Jadły mu z ręki.Zwykle chciały się za niego wydać.Rozumie pani, wydać się, a potem go nawrócić na dobrą drogę, oswoić, posłać na jakąś ciepłą posadkę.On już pewno nie żyje, co?- Tak, umarł parę lat temu.- Szkoda.Chociaż czy ja wiem?- Sama się często zastanawiam.Gdzie dokładnie leży granica między sukcesem a porażką? Wedle wszelkich oznak życie mojego brata było jedną wielką katastrofą.Nieważne, do czego się brał, zawsze ponosił klęskę.Choć może tylko finansową? Pieniądze go się nie trzymały, owszem, lecz czy mimo to Monty nie cieszył się życiem?- Tak sobie myślę - powiedział kiedyś wesoło - chyba żyłem jak skończony łajdak.Wszędzie jestem ludziom winny pieniądze.W tylu krajach łamałem prawo.Trzymam w Afryce ładną kupkę nielegalnej kości słoniowej.I oni o tym wiedzą, ale nigdy nie znajdą! Dręczyłem naszą biedną matkę i Madge.Każdy pastor pewno by mnie przeświecił.Ale słowo daję, malutka, bawiłem się jak król.Aż iskry leciały.Brałem tylko to co najlepsze.Do jednego Monty rzeczywiście miał szczęście: w czarnej godzinie zawsze się znalazła jakaś kobieta, by roztoczyć nad nim opiekę.Na przykład pani Taylor.Spokojnie mieszkali w Dartmoor, dopóki nie rozchorowała się na bronchit.Długo nie mogła dojść do siebie i lekarz uważał, że już nie powinna spędzać zim w tych stronach.Doradzał cieplejszą okolicę - chociażby południe Francji.Monty nie posiadał się ze szczęścia.Zamówił wszelkie możliwe prospekty turystyczne.Zgodziłam się z Madge, że istotnie nie wolno wymagać od pani Taylor, aby dalej tkwiła w Dartmoor, chociaż ona sama zapewniała, że chętnie zostanie.- Nie mogę teraz opuścić kapitana Millera.A zatem w najlepszej - wierze zbiłyśmy co bardziej szalone pomysły Monty’ego i załatwiłyśmy dla tych dwojga pokoje w małym pensjonacie na południu Francji.Sprzedałam granitowy dom i odprowadziłam ich do Błękitnej Strzały.Byli tacy szczęśliwi, tacy promienni.Niestety, pani Taylor przeziębiła się w podróży, wywiązało się zapalenie płuc i kilka dni potem umarła w szpitalu.W Marsylii Monty także trafił do szpitala.Całkiem się załamał po śmierci pani Taylor.Madge pospieszyła do Francji wiedząc, że znowu trzeba jakoś go urządzić, nie miała jednak najmniejszego pojęcia, jak.Tymczasem naszym bratem opiekowała się pielęgniarka, nadzwyczaj miła i uczynna.Obiecała, że się rozejrzy.W tydzień później nadeszła depesza od dyrektora banku, któremu powierzyłyśmy finansową stronę przedsięwzięcia.Chyba udało się znaleźć zadowalające rozwiązanie, donosił.Madge była zajęta, na spotkanie więc udałam się ja.Dyrektor zaprosił mnie na lunch [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire