[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znalazłem ją w szufladzie, a moja żona miała puścić gramofon po wniesieniu przeze mnie czarnej kawy do salonu.– Zastanawiająca historia – mruknął sędzia.Rogers zwrócił się do niego podniesionym głosem:– To prawda, proszę pana.Przysięgam na Boga, że to prawda.Nie przypuszczałem ani przez moment, co to będzie.Ta płyta miała normalny napis, myślałem, że to jakiś muzyczny kawałek.Wargrave spojrzał na Lombarda.– Czy płyta miała tytuł?Lombard skinął głową.Uśmiechnął się przy tym ironicznie, pokazując białe, ostre zęby.– Zgadza się.Była zatytułowana: „Łabędzi śpiew”.IIIGenerał Macarthur wybuchnął nieoczekiwanie:– Ta cała historia jest niedorzeczna, zupełnie niedorzeczna.Rzucać oskarżenia w podobny sposób.Coś należy postanowić.Ten Owen, kimkolwiek jest.– Właśnie, kto to jest? – przerwała mu ostro Emily Brent.Sędzia zaczął mówić z powagą nabytą podczas długiego okresu praktyki sądowej:– Jest to sprawa, którą musimy dokładnie przedyskutować.Proponuję, by Rogers odprowadził żonę do łóżka.Potem wrócicie do nas.– Tak jest, proszę pana.Doktor Armstrong zwrócił się do niego:– Pomogę wam, Rogers.Podtrzymywana przez obydwu mężczyzn, pani Rogers wyszła chwiejnym krokiem.Gdy opuścili pokój, zabrał głos Tony Marston:– Nie wiem jak panowie, ale ja bym się chętnie czegoś napił.– I ja także – zawtórował Lombard.Tony wstał.– Idę po coś mocniejszego – i wyszedł z pokoju.Po chwili wrócił.– Wszystko to czekało na tacy.Ostrożnie postawił tacę na stole.Kilka minut upłynęło na rozlewaniu trunków.Generał Macarthur oraz sędzia nalali sobie czystej whisky.Każdy odczuwał potrzebę wypicia czegoś pobudzającego.Jedynie Emily Brent poprosiła o szklankę wody.Doktor Armstrong wszedł do pokoju.– Czuje się już zupełnie dobrze.Dałem jej środek uspokajający.– Spojrzał na kieliszki.– Co widzę, alkohol? Chętnie napiję się z wami.Mężczyźni ponownie napełnili kieliszki.W chwilę później zjawił się Rogers.Sędzia Wargrave przystąpił do rzeczy.Pokój zmienił się w małą salę rozpraw.– No, Rogers – odezwał się sędzia – musimy rozpocząć od nitki, by dojść do kłębka.Kto to jest pan Owen?Rogers wytrzeszczył oczy.– Jest właścicielem tego domu, proszę pana.– Ta rzecz jest mi wiadoma.Chciałbym przede wszystkim usłyszeć od was, co wy wiecie o tym człowieku.Rogers potrząsnął głową.– Nic nie mogę powiedzieć, proszę pana.Nigdy go nie widziałem.Nastąpiło małe poruszenie.Generał Macarthur zapytał:– Wyście go nigdy nie widzieli? Hm.cóż to znowu ma znaczyć?– Jesteśmy tu dopiero od tygodnia, proszę pana, moja żona i ja.Zostaliśmy zaangażowani listownie za pośrednictwem agencji.Agencja „Regina” w Plymouth.Blore potwierdził:– Znana, stara firma.Wargrave indagował dalej:– Czy macie ten list?– List, w którym nas zaangażowano? Nie, nie zabrałem go.– No i co dalej? Przecież, jak mówicie, zostaliście zaangażowani listownie.– Tak jest, proszę pana, mieliśmy się tutaj zjawić w oznaczonym dniu.Tak też uczyniliśmy.Wszystko tu było przygotowane.Spiżarnia pełna jedzenia i w ogóle wszystko pierwszorzędnie.Trzeba było tylko trochę odkurzyć mieszkanie.– No i co dalej?– Nic, proszę pana.Otrzymaliśmy znowu polecenie, i tym razem listownie, by przygotować pokoje dla gości.A wczoraj po południu poczta przyniosła jeszcze jeden list od pana Owena.Było w nim napisane, że jego i panią Owen coś zatrzymało i nie mogą przyjechać, a my mamy robić wszystko, co do nas należy.Były tam też wskazówki co do obiadu i czarnej kawy, no i puszczenia tej płyty.Sędzia zapytał ostrożnie:– Oczywiście, ten list macie przy sobie?– Tak jest, proszę pana, mam go.Wyjął list z kieszeni i podał sędziemu.– Hm.w nagłówku Hotel Ritz.i pisany na maszynie.Blore zerwał się i szybko podszedł do niego.– Jeśli pan pozwoli, chciałbym obejrzeć ten list.Przebiegł go wzrokiem.– Walizkowa maszyna do pisania, prawie nowa.Bez usterek.Cechowany papier, najpospolitszy w użyciu.Z tego nic nie można się zorientować.Możliwe, że są odciski palców, ale wątpię.Wargrave obserwował go z uwagą.Anthony Marston stał obok Blore’a i zaglądał mu przez ramię.– Jakie on ma dziwne imiona, prawda? – odezwał się.– Ulick Norman Owen.Stary sędzia zastanowił się i rzekł do Marstona:– Jestem panu bardzo zobowiązany.Zwrócił pan moją uwagę na pewien ważny i ciekawy szczegół.Spojrzał dookoła i wysunąwszy głowę naprzód jak zagniewany żółw, zaapelował do wszystkich:– Nadeszła pora, byśmy się po kolei wypowiedzieli w tej sprawie.Myślę, że będzie najlepiej, jeśli każdy z nas udzieli informacji, co wie o właścicielu tego domu.– Przerwał na chwilę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]