[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedemnasty oznacza siedemnasty dzień października (czyli jutro), jedenasty - godzinę, a czwarty jest podpisem i ma oznaczać albo tajemniczy Numer Czwarty, albo też występuje jako znak Wielkiej Czwórki.Nie miałem też wątpliwości co do kamieniołomów.Na terenie posiadłości, w odległości około kilometra od domu, znajdowały się stare, od dawna nie używane kamieniołomy.Było to miejsce odludne, doskonale nadające się na potajemne spotkanie.Przez chwilę chciałem pójść na to spotkanie sam.Wreszcie mógłbym pokazać, co potrafię, i zatriumfować nad Poirotem.Po chwili jednak przemogłem się.Gra szła o wielką stawkę; nie miałem prawa zmniejszać szansy naszego zwycięstwa, grając na własną rękę.Pierwszy raz udało nam się poznać z wyprzedzeniem zamiary wroga.Musimy to dobrze wykorzystać, a - cokolwiek by nie mówić - Poirot ma sprawniejszy umysł niż ja.Napisałem do niego list, w którym wyłożyłem wszystkie fakty i wyjaśniłem, że bardzo ważne jest, byśmy dowiedzieli się, czego będzie dotyczyło spotkanie.Jeśli Poirot postanowi pozostawić tę sprawę mnie, to dobrze, ale na wypadek gdyby chciał przybyć tu osobiście, opisałem drogę ze stacji do kamieniołomu.Poszedłem z listem do miasta i osobiście go wysłałem.Miałem pozwolenie na utrzymywanie pisemnego kontaktu z Poirotem, ustaliliśmy jednak, że jeśli ktoś zacznie czytać moją korespondencję, nie będziemy do siebie pisywali.Nazajutrz z trudem panowałem nad podnieceniem.Nie mieliśmy w domu żadnych gości.Popołudnie spędziłem z panem Rylandem w jego gabinecie.Spodziewałem się takiego obrotu sprawy, toteż nie obiecywałem Poirotowi, że wyjdę po niego na stację.Byłem pewien, że skończymy pracę przed jedenastą.Rzeczywiście, tuż po dwudziestej drugiej trzydzieści pan Ryland spojrzał na zegarek i oświadczył, że na dzisiaj skończył.Po cichu wyszedłem z gabinetu.Udałem się na górę, jakbym chciał położyć się spać, w rzeczywistości jednak zszedłem na dół bocznymi schodami i wymknąłem się do ogrodu.Przezornie włożyłem czarny płaszcz, żeby zasłonić kołnierz białej koszuli.Po chwili obejrzałem się odruchowo.Pan Ryland pojawił się właśnie w drzwiach gabinetu, wychodzących prosto do ogrodu.Wybierał się na umówione spotkanie.Przybyłem do kamieniołomu zdyszany.Nikogo nie zauważyłem.Po cichu zakradłem się do kępy krzaków i ukryłem tam, by zobaczyć, co się będzie działo.Dziesięć minut później, równo z wybiciem jedenastej, pojawił się Ryland w kapeluszu naciśniętym na oczy i z nieodłącznym cygarem w ustach.Rozejrzał się wkoło, po czym zszedł w jedno z zagłębień na terenie kamieniołomu.Po chwili dobiegł mnie szmer głosów.Widocznie już wcześniej na miejsce spotkania przyszedł jakiś mężczyzna bądź kilku mężczyzn.Wyszedłem ze swojej kryjówki i bardzo powoli, starając się nie robić hałasu, zacząłem schodzić w dół wąską ścieżką.Po kilku minutach od rozmawiających mężczyzn dzielił mnie już tylko wielki głaz.Czując się bezpiecznie w panujących ciemnościach wychyliłem głowę, żeby się nieco rozejrzeć w sytuacji, ale zobaczyłem tylko lufę czarnego, groźnego pistoletu.- Ręce do góry! - powiedział krótko pan Ryland.- Czekałem na pana.Krył się w cieniu kamienia tak, że nie widziałem jego twarzy, ale w głosie słychać było groźbę.Po chwili poczułem na karku dotknięcie zimnej stall.Ryland opuścił swój pistolet.- Dobrze, George - powiedział z amerykańskim akcentem Ryland.- Przyprowadź go tutaj.Kipiała we mnie wściekłość, kiedy zmuszono mnie do przejścia na drugą stronę głazu, gdzie George (podejrzewałem, że jest to, zawsze grzeczny, Deaves) zakneblował mnie i związał.Ryland znów odezwał się tonem, który wydał ml się obcy, gdyż brzmiała w rum lodowata nienawiść:- To będzie wasz koniec.Zbyt wiele razy próbowaliście przeszkodzić Wielkiej Czwórce.Słyszałeś kiedyś o obsunięciu się ziemi? Coś podobnego zdarzyło się tutaj dwa lata temu.Dzisiaj znów do tego dojdzie, już ja tego dopilnuję.Widzę, że twój przyjaciel nie jest punktualny.Ogarnęła mnie panika.Poirot! Za chwilę wpadnie w zastawioną pułapkę, a ja nie będę mógł temu zapobiec.Teraz mogłem się tylko modlić, żeby zostawił tę sprawę w moich rękach i nie ruszał się z Londynu.Gdyby miał zamiar tu przybyć, nie spóźniałby się przecież
[ Pobierz całość w formacie PDF ]