[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich zachowanie, jak przypuszczała, było lustrzanym odbiciem jej własnych smutków i trosk.(W to, że kochały ją z całego serca, nigdy nie wątpiła).Były w trudnym wieku.Barbara - wciąż dziecinna, Averil - osiemnastoletnia, gamoniowata i nieufna.A Tony? Tony większość czasu spędzał w sąsiadującym z nimi gospodarstwie.Irytujące, że nabił sobie głowę tymi głupimi pomysłami i że Rodney był po jego stronie.Och, Boże mój, myślała sobie wówczas, skąd na tym świecie tyle niesprawiedliwości, dlaczego to właśnie ja muszę zajmować się wszystkimi nieprzyjemnymi sprawami.Bo i proszę, podczas gdy u panny Harley jest tyle miłych dziewcząt, Barbara przyjaźni się z całkiem niestosownymi osóbkami.Powinnam dać jej wyraźnie do zrozumienia, że może zapraszać do domu tylko te dziewczęta, które ja aprobuję.Niewątpliwie wywołam tym kolejną awanturę, po której Barbara będzie znów płakać, a później chodzić nadąsana.Averil, oczywiście, w niczym mi nie pomaga, a poza tym nie cierpię tej szyderczej nuty w jej głosie.I jakże okropnie brzmi to w obcych uszach.Tak, pomyślała Joan, - wychowywanie dzieci jest z gruntu niewdzięcznym i trudnym zajęciem.Zawsze trzeba być taktownym i od rana do wieczora mieć dobry humor.Wiedzieć, kiedy zachować stanowczość, a kiedy ustąpić.Nie, doprawdy, nikt nie potrafi docenić roli matki.Nikt nie wie, przez co przeszłam podczas choroby Rodneya.Skrzywiła się lekko na wspomnienie uszczypliwej uwagi, rzuconej na jakimś przyjęciu przez doktora McQueena, jakoby podczas każdej rozmowy, wcześniej czy później, z czyichś ust padało nieśmiertelne: „Nikt nie wie, przez co ja przeszłam w tym czasie!” Wszyscy roześmiali się i powiedzieli, że to absolutna prawda.W porządku, zgoda, pomyślała Joan, niecierpliwie poruszając palcami w pantoflach, w których miała pełno piasku.Nikt istotnie nie wie, przez co ja przeszłam w tym czasie, nawet sam Rodney.Ponieważ, kiedy ku ogólnemu zadowoleniu Rodney wreszcie znalazł się w domu, natychmiast wszystko wróciło do normy, a dzieci stały się jak zwykle pogodne i sympatyczne.Zapanowała całkowita harmonia.Czyli, pomyślała Joan, poprzednie problemy wynikały z niepokoju.To niepokój odebrał mi równowagę ducha.To niepokój sprawił, że dzieci stały się nerwowe i szorstkie w obyciu.Ogólnie biorąc, tamte dwa miesiące całkowicie wyprowadziły mnie z równowagi.Doprawdy, nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego miast wspominać szczęśliwe chwile, sięgam pamięcią do mniej czy bardziej, ale jednak przykrych incydentów z tamtego okresu mojego życia.To wszystko zaczęło się - no właśnie: od czego? Ach tak, od przypominania sobie wierszy.Choć w gruncie rzeczy czy może być coś bardziej śmiesznego, pomyślała, niż deklamowanie wierszy na pustyni? Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie, przecież jak okiem sięgnąć nie ma nikogo, kto by mnie zobaczył czy usłyszał.Nie ma nikogo - och, tylko nie to, tylko nie wpadaj w panikę, Joan.Skąd ten brak rozsądku, skąd te nerwy.Zawróciła i szybkim krokiem ruszyła ku zajazdowi.Szybkim, coraz szybszym.Już prawie biegła.Nie, tak nie można, muszę zwolnić.Nie wpadaj w panikę.W tym, że jestem sama (uspokajała się, jak mogła), nie ma nic strasznego, nic w ogóle.Być może jestem jedną z tych osób, które cierpią.ejże, na co cierpią? Nie na klaustrofobię, klaustrofobia to lęk przed przebywaniem w zamkniętym pomieszczeniu; tu chodzi o coś krańcowo odmiennego.To słowo, ta nazwa zaczyna się na „a”.Strach przed otwartą przestrzenią.Cała rzecz dałaby się zapewne wyjaśnić naukowo.I co z tego? Cóż mi po naukowym wyjaśnieniu, niechby nawet najbardziej satysfakcjonującym?Łatwo powiedzieć - cała rzecz jest absolutnie logiczna i na miarę ludzkiego rozumu - lecz niełatwo kontrolować myśli, które to wskakują ci do głowy, to z niej wyskakują niby jaszczurki ze swoich norek.Myrna Randolph, pomyślała, zakrada się do mojej głowy jak wąż, a ci inni wskakują jak jaszczurki.Otwarte przestrzenie - a ja całe swe życie przeżyłam w jakimś pudełku.Tak, w pudełku z marionetkowymi dziećmi i marionetkową służbą, i marionetkowym mężem.Nie, doprawdy, Joan, o czym ty mówisz? Jak możesz być aż tak głupia? Twoje dzieci są wystarczająco realne.Dzieci są realne, tak samo zresztą jak kucharka i Agnes, a także Rodney.W takim razie, myślała dalej, może to ja jestem nierealna.Może to ja jestem marionetkową żoną i matką.Boże drogi, to straszne.Cóż za myśli chodzą mi po głowie? Może powinnam jeszcze raz sięgnąć do poezji.Przecież to jasne, że potrafię przypomnieć sobie jeszcze jeden wiersz.Zaczęła deklamować na głos, z przesadną emfazą:- „Nie było mnie przy tobie wiosną.”Co dalej? Nie mogła sobie przypomnieć.Zresztą, chybaby nawet nie chciała.Ta jedna linijka starczała za całą resztę.Wyjaśniała wszystko, nieprawda? Rodney, pomyślała, Rodney [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire