[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.B.C.parsknął śmiechem.- Hańba! W porządku to słowo niegodne Cocharanów.Blake zapalił papierosa.- Wiem, słyszałem opowieści.- Wszystkie są prawdziwe - zapewnił z dumą starszy pan.- Któregoś dnia opowiem ci,co mi się przydarzyło z pewną tancerką w Bangkoku w trzydziestym dziewiątym.Tymczasemsłyszałem, że planujesz jakieś działania tu, w Filadelfii.- Zamierzam odnowić restaurację - przytaknął Blake.Od razu stanęła mu przedoczami twarz Summer.- Zapowiada się interesująco.B.C.wyczuł w głosie syna nieznany ton.- Nie przeczę, przyda się trochę odświeżyć atmosferę i menu.Zatrudniłeś więcFrancuza, który się zajmie kuchnią.- Półkrwi Francuzkę.- Kobietę?- Tak.- Blake wypuścił dym ustami, uświadamiając sobie, do czego zmierza jegoojciec.B.C.poprawił się w fotelu.- Zna się na rzeczy, co?- Inaczej bym jej nie zatrudnił.- Młoda?Blake głęboko zaciągnął się papierosem.- Wystarczająco - rzekł, powstrzymując uśmiech.- Atrakcyjna?- To zależy.Raczej tak bym jej nie nazwał.Słowo atrakcyjna wydało mu się mdłym określeniem urody Summer.Egzotyczna,uwodzicielska.tak, to pasuje znacznie lepiej.- Bez reszty oddaje się temu, co robi.Ma ambicje, jest perfekcjonistką, a jej ekierki.-myśli Blake'a cofnęły się do tamtego wieczoru, by przypomnieć sobie ich oszałamiający smak-.są ósmym cudem świata.- Ekierki - powtórzył B.C., uważnie patrząc na syna.- Są po prostu fantastyczne.- Blake, rozmarzony niczym mały chłopiec, zanurzył sięw fotelu.- Absolutnie niepowtarzalne.- Z trudem kontrolował mimikę rozpromienionejtwarzy.Ze słodkich marzeń wyrwał go ostry dzwonek i literkom u.- Pani Lyndon do pana - zaskrzeczała maszyna.Cholera, poniedziałek rano, pomyślałspłoszony.- Proszę wpuście - powiedział.- Lyndon? To ta kucharka?- Nie - poprawił Blake - szef kuchni.Summer zapukała i nie czekając na zaproszenie, weszła do środka.Pod pachą trzymałaskórzaną teczkę.Miała na sobie prosty i elegancki kostiumik Chanel w odcieniu ciemnejśliwki.Bluzka ze stójką tworzyła subtelne tło dla szczupłej twarzy.Włosy splecione wwarkocz spięła na karku w luzny koczek.Surowy profesjonalizm tego stroju skłonił Blake'ado dociekań, jaka bielizna znajduje się pod spodem.Był pewien, że jest jedwabna, delikatna izwiewna, w tym samym odcieniu co jej skóra.- Witaj, Blake.- Summer energicznie uścisnęła mu dłoń, zanim zdążył ją ucałować.Postanowiła być konsekwentna.Nie łączy ich nic osobistego, tylko interesy i formalności.Niezamierzała dekoncentrować się dotykiem jego ust.- Przyniosłam projekty zmian i listępotrzebnego wyposażenia, o którym mówiliśmy - zameldowała sucho.- Znakomicie.- Blake patrzył, jak Summer powoli odwraca głowę w kierunkuwstającego z miejsca B.C.W oczach ojca dostrzegł charakterystyczny błysk, który pojawiałsię zawsze na widok pięknej kobiety.- Summer Lyndon, Blake Cocharan Drugi, w skrócie B.C.Pani Lyndon będziezarządzała kuchnią hotelu w Filadelfii.- Miło mi pana poznać, panie Cocharan.- Dłoń Summer zniknęła w dużej, szorstkiejręce Cocharana seniora.Są prawie identyczni, pomyślała wstrząśnięta.Za trzydzieści lat Blake będziewyglądał dokładnie tak jak teraz jego ojciec.Dystyngowany, przystojny, o smagłej cerze.B.C.uśmiechnął się szeroko i Summer zrozumiała, że za trzydzieści lat Blake nadalbędzie niebezpieczny.- Proszę mi mówić B.C.- - powiedział, musnąwszy ustami jej dłoń.- Witamy wrodzinie.- W rodzinie? - Summer ukradkiem zerknęła na Blake'a.- Traktujemy pracowników jak część rodziny.- Cocharan senior wskazał jej fotel,który zajmował przed chwilą.- Proszę usiąść.Przygotuję dla pani drinka.- Dziękuję.Prosiłabym wodę Perrier.- Odprowadziła B.C.wzrokiem i dopiero pochwili usiadła, kładąc teczkę na kolanach.- Domyślam się, że zna pan moją matkę, MoniqueDubois?B.C.drgnął i powoli odwrócił się do Summer z butelką w jednej dłoni i pustymkieliszkiem w drugiej.- Monique? Jesteś jej córką?! Niech mnie diabli!Wiele lat temu, chyba ze dwadzieścia, łączył go z francuską aktorką przelotny romans.Oboje przeżywali wówczas kryzys małżeński.Rozstali się w przyjazni, gdy pogodził się zżoną, ale dwa tygodnie, które spędził z Monique, zapadły mu głęboko w pamięć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]