[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spuściła wzrok i zaczęła rozpinać płaszcz.Też wydawała się zmieszana.- Jeżeli.- zaczęła, ale w tej chwili zadzwonił telefon.Witając z ulgą ten przerywnik, podniosła słuchawkę.W ciszy holu usłyszałem kobiecy głos,który domagał się rozmowy z Colinem.- Tak - odpowiedziała.- Jest tutaj.- Z wyrazem zdziwienia na twarzy podała mi słuchawkę.- Halo! Colin, słucham.- Słuchasz? - odpowiedział głos.- A to dlaczego, jeśli można spytać?- Hm.nie bardzo rozumiem.- zacząłem, ale przerwano mi gwałtownie.- Nie rozumiesz? Zmarnowałam już godzinę, czekając tu na ciebie, bo myślałam, że jeżelinie możesz przyjść, to przynajmniej zdobędziesz się na to, żeby zadzwonić.A tu się okazuje, że poprostu siedzisz sobie w domu.To nie jest w porządku, Colin.- Ja, nie.Zaraz, kto mówi? - Tylko w ten sposób potrafiłem zagrać na zwłokę.Czułem, jakstojąca przy mnie młoda kobieta zamarła w trakcie zdejmowania płaszcza.- Och, na miłość boską! - ciągnął rozdrażniony głos.- Co za idiotyczne żarty? A jakmyślisz, kto?- Właśnie o to pytam - odparłem.- Nie wygłupiaj się, Colin.Jeżeli to dlatego, że stoi tam Ottilie - a założę się, że tak jest - tozachowujesz się po prostu jak dureń.Sama odebrała telefon, więc wie, że to ja.- To może ją o to zapytam - zaproponowałem.- Chyba jesteś zalany.Lepiej idz się wyspać - rzuciła oschle i na linii zapadła cisza.Odłożyłem słuchawkę.Młoda kobieta patrzyła na mnie z wyrazem prawdziwegozdumienia.W ciszy korytarza musiała słyszeć rozmowę równie dobrze jak ja.Odwróciła się, zdjęłapłaszcz i powiesiła na wieszaku w szafie.Robiła to bardzo starannie i powoli, po czym zwróciła siędo mnie:- Nie rozumiem - stwierdziła.- Nie jesteś przecież pijany, prawda? O co tu chodzi? Cotakiego zrobiła nasza droga Dickie?- Dickie? - zdziwiłem się.Kobieta zmarszczyła czoło.- Naprawdę, Colin, jeżeli myślisz, że do tej pory nie potrafię rozpoznać Dickie przeztelefon.- Ach, tak!Wyjątkowa gafa.Rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić pomyłkę bardziejnieprawdopodobną niż pomylenie płci własnych przyjaciół.Jeżeli nie chcę, żeby pomyślała, żezwariowałem do reszty, muszę podjąć jakieś kroki w celu wyjaśnienia sytuacji.- Posłuchaj, przejdzmy do salonu.Chcę ci coś powiedzieć - zaproponowałem.Przyglądała mi się w milczeniu.- Chyba będzie lepiej, jeżeli tego nie usłyszę, Colin.- Proszę - nalegałem.- To ważne.Naprawdę.Zawahała się i niechętnie przystała na moją propozycję.- Dobrze, jeżeli musisz.Weszliśmy do pokoju.Włączyła grzejnik i usiadła.- Słucham.Usiadłem w fotelu naprzeciw niej i zastanawiałem się, jak zacząć.Nawet gdybym samwiedział, co zaszło, też byłoby mi trudno.Jak jej przekazać, że chociaż postać należy do ColinaTrafforda i że chociaż jestem Colinem Traffordem, to jednak nie jestem tym Colinem Traffordem.Nie tym, który pisze książki i jest jej mężem, ale czymś w rodzaju drugiego Colina Trafforda, któryprzybłąkał się z innego świata.Musiałem znalezć sposób, który nie wywoła natychmiastowejpotrzeby wezwania psychiatry.Nie było to proste zadanie.- No, słucham - powtórzyła.- Trudno to wytłumaczyć - ociągałem się, ale w miarę szczerze.- Spodziewam się - odparła, bynajmniej mnie nie zachęcając, i dodała: - A może będzie ciłatwiej, jeżeli przestaniesz tak na mnie patrzeć? Trochę mnie to krępuje.- Stało się ze mną coś bardzo dziwnego - zacząłem.- O Boże, znowu? - żachnęła się.- Potrzebujesz mojego współczucia czy co?Zaskoczyła mnie, poczułem się nieswojo.- Chcesz powiedzieć, że jemu już się coś takiego zdarzyło? - zapytałem.Rzuciła mi uważne spojrzenie.- Jak to jemu ? Kogo masz na myśli? Wydawało mi się, że rozmawiamy o tobie.Ostatniochodziło o Dickie, przedtem o Frances, a jeszcze przedtem była Lucy.Teraz dajesz tak niezwykłąodprawę Dickie.Czy nie powinnam się zdziwić?Dość szybko dowiadywałem się różnych rzeczy o swoim alter ego, ale zbaczaliśmy ztematu.- Nie, nie rozumiesz.To coś zupełnie innego.- Naturalnie, że nie rozumiem.%7łony nigdy nie rozumieją, prawda? I za każdym razemchodzi o coś innego.Jeżeli to ma być ta ważna sprawa.- zaczęła podnosić się z fotela.- Proszę cię, nie.- powiedziałem błagalnie.Opanowała się i ponownie przyjrzała mi się z uwagą, marszcząc brwi.- Tak - zaczęła.- Chyba rzeczywiście nie rozumiem.A przynajmniej.przynajmniej mamnadzieję, że nie rozumiem.- Nadal wpatrywała się we mnie, jak mi się wydawało, z corazwiększym niepokojem.Prosząc o zrozumienie trudno trwać na płaszczyznie bezosobowej, ale gdy nie wiadomo,czy lepiej będzie powiedzieć kochanie , czy moja droga , lub też może wybrać wariant bardziejpieszczotliwy, czy użyć imienia, zdrobnienia czy przezwiska, wówczas droga do celu staje się nadwyraz ciernista.W dodatku utrzymywał się między nami brak porozumienia na właściwympoziomie świadomości.- Ottilie, kochanie - spróbowałem.Widocznie jednak nie była to przyjęta forma, ponieważoczy o mało nie wyszły jej z orbit.Mimo to brnąłem dalej.- Nie chodzi wcale o to, co masz namyśli.Nic podobnego.Widzisz.Rzecz w tym, że ja w pewnym sensie, nie jestem tą samąosobą.Odezwała się opanowanym głosem:- O dziwo, obserwuję to już od pewnego czasu - stwierdziła.- I pozwól sobie przypomnieć,że już coś takiego mówiłeś, i to nieraz.Dobrze.Powiem to za ciebie: więc nie jesteś tym samymczłowiekiem, za którego wychodziłam za mąż, i dlatego chciałbyś się rozwieść.A może boisz się,że mąż Dickie poda cię tym razem do sądu? O, Boże! Jak ja mam tego dosyć.- Nie, nie.- zaprotestowałem gorąco.- To zupełnie nie to.Proszę, wysłuchaj cierpliwie.Tostrasznie trudno wytłumaczyć.- Zamilkłem, patrząc na nią.Milczenie wcale nie ułatwiło mizadania.W gruncie rzeczy nie sprzyjało procesowi trzezwego rozumowania.Siedziała wpatrującsię we mnie spod zmarszczonych brwi, ale jej twarz wyrażała teraz raczej niepewność niżniezadowolenie.- Coś z tobą jest.- zaczęła.- Właśnie usiłuję ci o tym opowiedzieć - potwierdziłem, lecz wątpię, by mnie słyszała.Otwierała oczy coraz szerzej, aż nagle odwróciła wzrok.- Nie! - krzyknęła.- Och, nie! - Była bliska płaczu.Mocno zacisnęła dłonie na kolanach.Mówiła półszeptem.- Och, nie.Boże, proszę cię, nie!.Już nie.Czy mało wycierpiałam?.Niechcę.nie chcę!.Zerwała się z miejsca i zanim zdążyłem podnieść się z fotela, wybiegła z pokoju.Colin Trafford przerwał, zapalił papierosa i zamyślił się.W końcu zebrał myśli i podjąłwątek.- No cóż.Zdążył się pan zorientować, że panieńskie nazwisko tamtej pani Traffordbrzmiało Ottilie Harshom.Urodziła się w roku 1928 i wyszła za tamtego Colina Trafforda w roku1949.Jej ojciec zginął w katastrofie lotniczej w 1938.Nie pamiętam nawet, czy mi powiedziała,jak miał na imię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]