[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśmiechnęła się do Dana, a mnie objęła jedną ręką.Drugą tuliła śpiące dziecko.Podziwiałam ją.Pomyślałam, że matki poprostu się uczą, jak robić wszystko, żeby nie budzić dzieci.- Elle - powiedziała ciepło.- Dobrze cię widzieć.Co.co u ciebie?- Dobrze.Ty też świetnie wyglądasz.Gratulacje.- Spojrzałam naśpiące dziecko.- Dostałam zaproszenie.- Myśmy dostali prezent - odparła.- Jest śliczny.Sama go zrobiłaś?Rzuciłam okiem na Dana i zaczerwieniłam się, bo wyglądał nazainteresowanego.-Tak.- Zrobiła ńa drutach najcudowniejszy kocyk, jaki kiedykolwiekwidziałam - powiedziała do Dana i dodała: - Cześć, jestem Janet.Przedstawiłam ich sobie szybko.- Robiłam go z wielką radością - powiedziałam.- Mieliśmy nadzieję, że cię zobaczymy na chrzcie, ale twoja matkapowiedziała, że wyjechałaś.-A.tak.Dużo podróżuję.- Kolejne kłamstwo.Pokiwała głową zewspółczuciem.- Wpadnij do nas kiedyś, proszę, wiesz, gdzie mieszkamy.- Spojrzałaprzez pokój na swojego męża, Seana.Chodziłam z nim do szkoły.-Bardzo byśmy chcieli, żebyś kiedyś przyszła.Ty i Dan - dodała.-Wszyscy przyjaciele Elle są naszymi przyjaciółmi.Piękno jej słów tkwiło w tym, że mówiła dokładnie to, co myślała.Uścisnęła mnie znowu, ale tym razem jej śpiący aniołek się obudził.Wymruczała coś o karmieniu piersią i pieluchach i zniknęła w tłumie.Podeszło do mnie wielu członków rodziny i wielu przyjaciół, żebymnie uściskać i powiedzieć, jak się cieszą, że nieoczekiwanie zjawiłamsię na pogrzebie.Kiwałam głową i uśmiechałam się do nich wszystkich,bo naprawdę było mi miło.To nie była ich wina, że uciekłam i że niechciałam ani wracać, ani oglądać się za siebie.- Dlaczego wszyscy mówią do ciebie Ella? - spytał Dan, kiedyodpłynęła kolejna fala krewnych.Trzeci kieliszek wina zaróżowił mi policzki, lekko zaszumiało mi wgłowie, ale tym razem nie zamierzałam się upijać w sztok.- Bo tak mam na imię.Przeszkodziła nam kolejna kuzynka.Kiedy już przestała przypominaćmi o tym, że miałam do niej zadzwonić, dał o sobie znać mój pęcherz.Mała łazienka tuż przy kuchni była cały czas zajęta.Właśnie przed chwilązniknął w niej wuj Larry.Wiedziałam, że nie uda mi się poczekać, aż wyjdzie.Została miłazienka na piętrze.- Pójdę z tobą - stwierdził Dan, kiedy powiedziałam mu, gdzie idę.-Mnie też przypiliło.Przebijaliśmy się przez tłum, w większości już dobrze podchmielonyginem mojego ojca.Postawiłam stopę na pierwszym stopniu i spojrzałamw górę.Nie byłam tam od czasu, kiedy opuściłam dom, ale moja ręka złatwością odnalazła włącznik światła, jeszcze raz udowadniając, że ciałopamięta to, co umysł za wszelką cenę stara się zapomnieć.Szesnaście stopni.Liczyłam je zbyt wiele razy, żeby nie pamiętać.To,co kiedyś było puszystym białym dywanem, straciło prawie całe włosie.Schody - gładkie drewno z przymocowanym doń chodnikiem wbeżowo-złote kwiaty.Nie można przecież całkiem sprać krwi z białegodywanu.- Wszystko w porządku? - spytał Dan.Stał za mną.-Tak.Zrobiłam krok naprzód.Wchodziliśmy na górę.Ze ścian patrzyły na nas twarze.Moja matkaozdobiła je zdjęciamiw drewnianych, ramkach.Powiesiła je w równych odstępach.Jędnobyło przekrzywione.Może poruszył je jakiś zbłąkany łokieć, kiedy kilkaosób mijało się na wąskich, schodach.Wyciągnęłam rękę, żeby jewyprostować.To ty?,.Tak.Mój szczerbaty uśmiech i moje kucyki.-Tak.- Byłaś urocza, wiesz?Spojrzałam na niego spod uniesionej brwi.- Jasne.Skoro lubisz dzieci, które wyglądają jak małe małpki, toczemu nie.- Nie wyglądałaś jak małpka, Elle.- Zaśmiał się.Gdybym mogławybierać, przemknęłabym potych schodach jak huragan, ale Dan uważnie oglądał wszystkiezdjęcia.Zdjęcia ze szkoły podstawowej.Zdjęcia moich uśmiechniętychrodziców trzymających na rękach niemowlę, w koszmarnych fryzurach zlat siedemdziesiątych i ciuchach z poliestru.Zdjęcia z zawodówsportowych.Powiesiła tyle zdjęć, że wydawało się, że żadnego nie możebrakować, ale ja wiedziałam, że brakuje.Zdjęła je wszystkie, co dojednego, te, które przypominały jej o tym, że miała dwóch synów, niejednego, tego idealnego.Było tak, jakby Chad nigdy nie istniał.Mojezdjęcia, mój uśmiech uwzględniony za szkłem, były tylko nieważnymdodatkiem, nie wyrazem macierzyńskiej dumy.Dan był przecież bystry.W ciągu kilku chwil obejrzał wszystkiezdjęcia i zorientował się, że moich jest niewiele, a chłopca cała masa.Uważny i skupiony, ze zmarszczonymi brwiami patrzył na ramkiwypełnione tym samym uśmiechem.Tym, który nie należał do mnie.Na szczycie schodów wisiał ostatni zestaw.Tryptyk.Ramka zmiejscami na trzy zdjęcia.Na pierwszym Andrew z wielkim uśmiechem,opaloną skórą i błyszczącymi oczami.Drugie przedstawiało mnie,dziewczynkę z długimi włosami i nakrapianymi piegami pełnymipoliczkami.Bez uśmiechu.Trzecie było puste.- Elle.- Dan przeniósł wzrok z tego zdjęcia na inne, trochę dalej.Pozowałam na nim roześmiana, z rybą w ręku.- To też ty?- Tak - powiedziałam, nie przestając się wspinać o pół pietra wyżej.Zrównał się ze mną, prawie deptał mi po piętach.Złapał mnie za rękę iodwrócił do siebie.- Co się wtedy stało?- Przestałam się uśmiechać - powiedziałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]