[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jejserce nie biło.Nie mógł wyczuć pulsu ani żadnej innej oznaki życia.- Nieeee! - krzyczał ochrypłym głosem, który zwielokrotniało echo.Głos miał samotny i zagubiony, sercemu krwawiło niczym to, które wyrwał Randowi.- Jacques? - Głos był słaby i dobiegał z daleka, ale niewątpliwie należał do Shei.Na chwilę wstrzymałoddech obawiając się, że naprawdę stracił rozum.- Shea? - Tchnął jej imię, jedwabnym szeptem przypominającym dotyk jej włosów na ciele.- Kochanie,gdzie jesteś? Wróć do mnie.Jacques z ręką na jej sercu pochylił się by przycisnąć swe czoło do jej.Czuł pierwsze, silne uderzenie serca.Czuł jak krew zaczyna krążyć w żyłach.Zamknął jej usta swoimi, by złapać pierwszy oddechwydobywający się z jej płuc.Jego własne serce zaczęło bić a płuca pracować.Czuł jak łzy spływają mu potwarzy i przycisnął ją mocniej do siebie.- Co się wydarzyło na zewnątrz? - zapytała cicho, tuląc się do niego.- Walczyłem z wampirem.- wyszeptał prosto w gęstwinę jej włosów.Czubkiem języka smakował ognistejczerwieni, pragnąc jej bliskości.- Wiem.To był Rand.Czułam jak go uderzasz.Czułam jego nienawiść.To było straszne, jakby coś obcegoopanowało moje ciało.Kiedy go powaliłeś, czułam jego ból.A potem zaczęłam krwawić.Wiedziałam, żebędzie próbował użyć mojego bólu przeciwko tobie, więc spróbowałam zrobić to, co mówiłeś, że potrafiąwszyscy Karpatianie.- Spojrzała ze smutkiem na rozmazaną dookoła krew.- Minęło trochę czasu zanim misię udało, ale w końcu zasnęłam.Wzięła jego brak oddechu za dowód swojej odwagi.- Dlaczego się ze mną nie kontaktowałaś.- zapytał.- Obawiałam się, że cię to rozprasza, Jacques.Wiem, że w ciągu życia stoczyłeś wiele walk.Ostatnią rzecząjakiej potrzebowałeś, było martwienie się o mnie.- Ciągle krwawisz.- powiedział cicho przytrzymując ją tak, by mógł ją przebadać.- To nie boli aż tak bardzo, nie kiedy jesteś tutaj cały i zdrowy.- zapewniła go.- Przykro mi, że to był twój ojciec.Wiem, jak ważne by było dla ciebie, żeby jakiś członek twojej rodzinypozostał przy życiu.- Pochylił głowę nad rozcięciem biegnącym przez jej lewą pierś.Językiem delikatniedotykał rany, zamykając ją uzdrawiającymi właściwościami śliny.Jej skórę, zimną i bez życia, powolizaczynało ogarniać ciepło.Para unosiła się dookoła, otaczając ich łagodnym uściskiem.- Moja rodzinastanie się też twoją.- dodał cicho.- I stworzymy własną.Shea przytuliła twarz do jego piersi niczym mały kociak i ustami podążyła w górę po jegoszyi.- Mamy dziwną rodzinę, Jacques, każdego z osobna.Zgaduję, że to my będziemy w niej szaleńcami.Kochał śmiech w jej głosie.Pomimo tego jaki smutek powodowała w niej świadomość, że jej ojciec byłodpowiedzialny za śmierć i nienawiść, ciągle próbowała sprawić, by poczuł się lepiej.Otoczył jąopiekuńczo ramionami.- Przypuszczam, że nie powinniśmy im zdradzać tego toku myślenia.- Lepiej nie.Myślę, że odnoszą błędne wrażenie, że coś jest z nami nie tak.- Poruszyła głową odrzucającwłosy na bok i ukazując mu długie i głębokie zadrapanie.Jacques natychmiast pochylił głowę ku ranie.Jego język miał słodki posmak życia, piescił i dokuczałwolno przesuwając się po szyi w kierunku ucha.Kąsał delikatnie jej skórę.Czuł jak w reakcji na pieszczotęjej ciało przebiegł dreszcz.Jej skóra była miękka i ciepła, dawała mu chęć do życia.- Ewentualnie możemy stworzyć własną rodzinę, Sheo.Dzieci.- Poczuł jak się napięła więc przyciągnął jąbliżej siebie.Jego głos był miękkim, aksamitnym szeptem.- Nie teraz.Pózniej.Kiedy będziesz gotowa ipoznasz wystarczająco nasz świat.Kiedy ja będę w pełni zdrowy.Nasze dziecko.Dzieci.Twoje sny stanąsię moimi.Możemy je spełnić, Sheo.- Nie, Jacques.- powiedziała.- Możemy, kochana.Przypominam sobie coraz więcej i coraz szybciej.Wiem, że gdy dorośniemy do tegooboje, poczujesz to co ja.Chcę mieć dzieci.Chcę, byś była szczęśliwa.Chcę dać ci rodzinę.Nie zamykajtych pragnień w zakamarku umysłu.Mamy wieki na podjęcie takiej decyzji, ale wiedz jedno: też tego chcę.- Kiedy obiecasz mi, że nie ważne co się ze mną stanie, ty zostaniesz i będziesz kochał i chronił naszedzieci, wtedy zgodzę się z radością.Zębami dotknął jej szyi.- Dzięki tobie walczę ze swoimi demonami i któregoś dnia będę mógł złożyć ci taką przysięgę.Powiem citeż, że gdyby coś takiego się stało, to dziecko będzie moją nadzieją na ziemi.A gdy założy własną rodzinę,dołączę do ciebie.Shea czuła jak oczy zachodzą jej łzami.- Jestem naprawdę szczęśliwa, Jacques.Nie mógłbyś mi dać cudowniejszego podarunku.Nawet jeśli to sięnigdy nie stanie, będę cię kochała za to, że próbowałeś.- Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze.- Pachniesz inaczej, Jacques.- Wciągnęła głęboko jego zapach i odsunęła się by móc spojrzeć mu w oczy.-Dlaczego pachniesz inaczej?Zaśmiał się łagodnie.- To nie kobieta, Wiewióreczko.Dlaczego jesteś taka podejrzliwa? W lesie spotkałem jednego z nas.Zaoferował swoją pomoc.- I przyjąłeś ją? - Była zdziwiona.Jacques przebył długą drogę od czasu jak go poznała jako ciemnego,mrocznego i niebezpiecznego mężczyznę.- Był zupełnie obcy a ty przyjąłeś jego pomoc?- Ty byłaś mi zupełnie obca a pozwoliłem ci na znacznie więcej niż zwykła pomoc.- drażnił się składającciepły pocałunek w rogu jej ust.- W rzeczywistości poddawałaś mi różne ciekawe pomysły, co dosposobów, w jakie mogłabyś mi pomóc.- Nieprawda.Odpowiedziałam, że jestem tylko lekarzem, nikim więcej.Ale ty mnie nie słuchałeś, Jacques.To było okropne.Jego usta wędrowały znów w kierunku ucha a ciepły oddech burzył krew.- Obiecuję poprawę najszybciej, jak to tylko będzie możliwe.- szepnął.Jego głos był magiczny.Czuła jego oddech coraz niżej na swoim ciele.Nagle zobaczyła paskudne rozcięcie widniejące na jegobarku.Opuściła usta, by je uleczyć i poczuć jego niepowtarzalny smak.Czuła odpowiedz jego ciała icelowo poruszyła się by zmniejszyć dzielącą ich odległość.Smakowała istotę tego, czym był, podniecenie,radość z walki i ból.- Po ludzku, ech.- pomyślała - Nie wiem czy lubię jak to robisz.Wydaje mi się, że dośćłatwo będzie ci to ominąć.- Otoczyła ramionami jego szyję i zmusiła go do opuszczenia głowy do jej.Zzamkniętym oczami ale bezbłędnie odnalazła ustami jego wargi.W tym pocałunku zawarła wszystko -swoją miłość, strach i akceptację tego, czym jest.Jej pożądanie i paląca potrzeba przepływały do jegownętrza.Ramiona Jacquesa zacisnęły się zaborczo.Jego usta były głodne jej słodyczy i czystości, które mogły doreszty zniszczyć w nim demona.Jej ciało było miękkie i zapraszające a usta gorące z pożądania.Pozbył sięubrań rozrzucając je na wszystkie strony i przysunął się jeszcze bliżej niej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]