[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ZawieraÅ‚ siÄ™ w niej przecie pewien uÅ‚amek cywilizacji Å›wiata skazanego na zagÅ‚adÄ™, a jednak budzÄ…cego skryte pożądania.Nie ulegaÅ‚o wÄ…tpliwoÅ›ci, że Å›wiat stary może z Å‚aski bożej zÅ‚upić, a Å›wiat nowy przypuÅ›ci szturm do tej ostatniej twierdzy reakcji.Cezary byÅ‚ na rozdrożu.Z odrazÄ… myÅ›laÅ‚ o poparciu, jakiego nawet w imaginacji udzielaÅ‚ staremu porzÄ…dkowi rzeczy, zatajajÄ…c miejsce ukrycia i sam fakt posiadania zakonspirowanej walizki, a jednak nie mógÅ‚ siÄ™ oprzeć marzeniu o skarpetkach, chustkach do nosa, ba! - o krawacie.Co ważniejsze, nie mógÅ‚ przecie odmówić ojcu prawa tÄ™sknoty za aspirynÄ… i antypirynÄ…, które mu tak czÄ™sto byÅ‚y potrzebne.Ile to razy stary pan wzdychaÅ‚:- Ach, gdybym to miaÅ‚ tafelkÄ™ aspiryny Bayera! Zaraz bym wyzdrowiaÅ‚.Bez tej tafelki gorÄ…czkowaÅ‚, chorzaÅ‚, drżaÅ‚ z dreszczów i cierpiaÅ‚ z powodu bólu gÅ‚owy.Wyruszyli w zimie na statku zdążajÄ…cym do Carycyna jako dwaj robotnicy, którzy pracowali w kopalniach nafty, a teraz wskutek przewrotów i zawieszenia robót wracajÄ… do siebie, do Moskwy.Mieli faÅ‚szywe paszporty, wydane im przez pewne czynniki sprzyjajÄ…ce sprawie ich powrotu.Odziani w typowÄ… odzież robotniczÄ…, mówiÄ…cy pomiÄ™dzy sobÄ… doskonaÅ‚Ä… ruszczyznÄ…, której arkana posiadali w stopniu niezrównanym, ostrzyżeni w sposób obrzÄ™dowy, byli doskonaÅ‚ymi „towarzyszami” nowego porzÄ…dku rzeczy na rozÅ‚ogach sowieckich.Toteż szczęśliwie przebyli morskÄ… część drogi i wyruszyli z Carycyna kolejÄ… na północ.Ta druga część byÅ‚a cięższa niż pierwsza.Podróżowali oczywiÅ›cie w wagonie towarowym.CiepÅ‚o szerzyÅ‚o siÄ™ w tym pudle dla czterdziestu ludzi z ciaÅ‚ współtowarzyszów podróży i z ognia, który rozniecano poÅ›rodku, gdy byÅ‚o bardzo zimno.Spali obok siebie pokotem, zawiniÄ™ci w tuÅ‚upy baranie.Wóz wciąż stawaÅ‚ i staÅ‚ nieskoÅ„czenie dÅ‚ugo, nieraz dniami i nocami, na lada podrzÄ™dnej stacyjce.Z niewiadomej przyczyny zatrzymywaÅ‚ siÄ™ i nie wiedzieć kiedy, z nagÅ‚a ruszaÅ‚ z miejsca nie baczÄ…c wcale na to, czy tam który z pasażerów nie zostaje.Te postoje napawaÅ‚y rozpaczÄ… mÅ‚odego BarykÄ™, który pierwszy raz w Å›wiat wyruszyÅ‚ i chciaÅ‚ coš przecie na nim zobaczyć.Tymczasem trzeba byÅ‚o pilnować legowiska, aby snadź nie zostać w bezludnym stepie.Leżeli tedy obydwaj z ojcem, który cherlaÅ‚ i dusiÅ‚ siÄ™ w niemiÅ‚osiernym zaduchu wozu - wysypiali siÄ™ i prowadzili rozmowy.ZdarzyÅ‚o siÄ™ tak szczęśliwie, że najbliżsi trzej sÄ…siedzi, leżący obok, byÅ‚y to dzikusy zakaspijskie, Sartowie skoÅ›noÅ›lepi, nie rozumiejÄ…cy rosyjskiego jÄ™zyka.NastÄ™pny za nimi pasażer byÅ‚ Å›piochem, który tylko czasem budziÅ‚ siÄ™, żeby siÄ™ przeraźliwie wyziewać - i znowu zasypiaÅ‚.Inni mieszkaÅ„cy tego ruchomego wiÄ™zienia gotowali strawÄ™, baby niaÅ„czyÅ‚y chore i pÅ‚aczÄ…ce dzieci, chÅ‚opi staczali pomiÄ™dzy sobÄ… zażarte kłótnie, grali w karty, Å›piewali.Upewniwszy siÄ™ co do obojÄ™tnoÅ›ci albo nieszkodliwoÅ›ci sÄ…siadów ojciec i syn zaczÄ™li mówić po polsku.Polszczyzna Cezarego byÅ‚a nieco zawiana rosyjskim nalotem, lecz mimo to dobra i gÅ‚adka.MówiÅ‚ tym jÄ™zykiem chÄ™tnie, żeby ojcu sprawić przyjemność.Niejednokrotnie w ciÄ…gu dÅ‚ugich rozmów Cezary zapytywaÅ‚ ojca, co z nimi bÄ™dzie potem.RozumiaÅ‚, że jadÄ… teraz do walizki, ale potem? RozumiaÅ‚, że zobaczÄ… rewolucjÄ™ w jej samym sednie, u źródÅ‚a, w gnieździe wÅ‚adzy - ale co potem? - Co bÄ™dzie z nami? DokÄ…d siÄ™ udamy?- Do Polski - odpowiadaÅ‚ Seweryn.- Po co?Stary dÅ‚ugo odkÅ‚adaÅ‚ odpowiedź, obiecujÄ…c dać jÄ… później.Wreszcie na jednym z postojów, ciÄ…gnÄ…cych siÄ™ tak dÅ‚ugo, iż tracili nadziejÄ™, czy kiedy odjazd nastÄ…pi, leżąc przytuleni do siebie dla ciepÅ‚a, jakby byli jednym ciaÅ‚em, ojciec Baryka zaczÄ…Å‚ dawać odpowiedź, dlaczego majÄ… do Polski podążać.W wagonie byÅ‚o powietrze tak zepsute i ciężkie, iż Seweryn byÅ‚ niby owa wieszczka grecka, której trójnóg znajdowaÅ‚ siÄ™ nad szczelinÄ… wydzielajÄ…cÄ… gazy odurzajÄ…ce.MówiÅ‚ z przymkniÄ™tymi oczyma w odurzeniu od trujÄ…cego zaduchu wÄ™drowców przemierzajÄ…cych równiny Rosji niezmierzonej.Dlatego do Polski - mówiÅ‚ - że tam siÄ™ zaczęła nowa cywilizacja.- Jakaż to?- Ano posÅ‚uchaj, jaka.- SÅ‚ucham.- NarodziÅ‚ siÄ™ byÅ‚ w Polsce czÅ‚owiek jeden, a nazywa siÄ™ tak samo jak my obaj - Baryka - czÅ‚owiek genialny.- Co znowu! nic mi nigdy o tym nie mówiÅ‚eÅ›.Cóż to za jeden? Krewny?- A wÅ‚aÅ›nie że tak.Tak siÄ™ nazywa - Baryka.Ja ci wielu rzeczy o sobie nie mówiÅ‚em, bom ja siÄ™ teraz bardzo zmieniÅ‚ i nie chciaÅ‚bym ciÄ™ sobÄ… drażnić.Dawniej byÅ‚em zupeÅ‚nie inny, a teraz jestem zupeÅ‚nie inny.Innego znaÅ‚eÅ› ojca w dzieciÅ„stwie, a innego widzisz teraz.Taki to los.Za pobytu w kraju, na wojnie i w legionach do gruntu siÄ™ zmieniÅ‚em.Jakby kto mojÄ… duszÄ™ na nice wywróciÅ‚.Ale nie o tym teraz mowa.- Cóż ten Baryka?- CzÅ‚owiek ten już za pobytu w szkoÅ‚ach zdradzaÅ‚ zdolnoÅ›ci niesÅ‚ychane.ZwÅ‚aszcza w dziedzinie matematyki.Ale gdy skoÅ„czyÅ‚ szkoÅ‚Ä™ Å›redniÄ…, gimnazjum, poszedÅ‚ na medycynÄ™.- To i mnie tatko zawsze podsuwaÅ‚ medycynÄ™, gdym jeszcze byÅ‚ sztubakiem w trzeciej klasie.- Tak.PragnÄ…Å‚em, żebyÅ› zostaÅ‚ lekarzem.Ale nie udaÅ‚o siÄ™.Wojna, rozruch rewolucyjny.- „Rozruch rewolucyjny rozjÄ…trzyÅ‚ siÄ™ Cezary.- No, niech tam bÄ™dzie, jak chcesz.Nazywajmy to najbardziej gÅ‚oÅ›nymi tytuÅ‚ami.Tamten czÅ‚owiek ukoÅ„czyÅ‚ medycynÄ™ i zaczÄ…Å‚ nawet praktykÄ™.A miaÅ‚ ci jakieÅ› niesÅ‚ychane wÅ‚asne Å›rodki lecznicze.Ale o tym potem.- Wszystko trzeba po kolei powiedzieć.- Najprzód, co najważniejsze.Otóż ten Baryka rzuciÅ‚, wyobraź sobie, medycynÄ™ i wszelkie wynalazki swoje w tej dziedzinie.WyjechaÅ‚ z Warszawy.- A to w tej jakiejÅ› Warszawie.- z rozczarowaniem szepnÄ…Å‚ mÅ‚okos.- W Warszawie.Ów Baryka udaÅ‚ siÄ™ nad Morze BaÅ‚tyckie i tam dÅ‚ugo chodziÅ‚ po wybrzeżach oglÄ…dajÄ…c piaszczyste góry nadmorskie, diuny, zaspy lotne, co najbardziej sypkie i zwiewne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]