[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Phyllis uniosła kolana,przyjmując dokładnie pozycję z rysunku wydrapanego natyłach szopy koło placu zabaw, potem chłodnymikoniuszkami palców, jakby leniwie, naprowadziła go dośrodka.Natrafił na przeszkodę i przepchnął się przez nią.Nie przypuszczał, że zaboli to także jego, nie tylko ją.Skończył, lecz wcale nie było jasne, czy Phyllis w ogólezaczęła.Jej śluzowate ciepło paliło go.Inaczej niż wczasach dorastania, w łóżku, kiedy pod wpływem tegodoznania zdawało mu się, że cały jego wewnętrzny światkoziołkuje, terazniejsze doznanie było już nie tak czysteani gwałtowne jak wówczas, kiedy zdążał do niego zapomocą lewej ręki.Phyllis uległa, taki był początek.Zmięśni Owena uszło napięcie, on zaś z zachwytemrozmyślał, ileż jeszcze razy czeka ich wspólne robienietego, coraz lepiej, kiedy oboje będą coraz mniejnieporadni i nieśmiali.Do zasłony na oknie w łazience przylgnął słony,żywiczny zapach; drzewa rosły tuż obok, żywe,oddychające byty, nie tylko karłowate sosny, ale ikarłowaty dąb i krzaki woskownicy.Owen obmyłgenitalia, spłukał nasienie i zawołał z oświetlonej łazienkiw ciemność: Co zrobimy z prześcieradłem? Nie zauważyłeś? Podłożyłam ręcznik pod biodra. Mój Boże, nie zauważyłem powiedział Owenprzejęty czułością, jakby ów dowód chłodnej rozwagi idalekowzroczności otworzył przed nim Phyllis szerzej niżsamo posuwanie.Spiesznie wrócił do niej, żeby na własne oczyzobaczyć ręcznik, zrobić z niego coś w rodzaju relikwii.Takiej relikwii inni Hank, Jake mogą mu tylkopozazdrościć.Phyllis, wciąż w tej nieprzyzwoitej pozycjiM, nagryzmolonej kiedyś na ścianie szopy, wpatrywałasię znowu w księżyc.Pewnie też oszołomiona, uniosłabiodra na tyle, żeby mógł wyciągnąć poplamiony ręcznik;Owen całował frotę, wtulił twarz w owego świadkawygasłej potyczki ciała i krwi. Owen, naprawdę powiedziała, machnęła nad nimnagimi nogami, stanęła na podłodze i zabrała białyręcznik do łazienki. Wszystko wypiorę oznajmiła.Wyszła potem z łazienki w wełnianej koszuli nocnejw grochy, on zaś, wciąż nagi, klęczał na łóżku i wtulałtwarz w zakamarek, w którym przetrwało jeszcze jejciepło, od chwili, w której stała się, po defloracji, jegokobietą.Wraz z wejściem Phyllis poczuł się głupio,teatralnie, jakby właśnie próbował czegoś religijnego.Podnocną koszulę, zauważył, Phyllis włożyła majtki zwkładką w kroku.Poprzedniego roku w pokoju jej brata Owenowizdarzało się wycofać z jakichś wspólnych zapasówgraniczących ze stosunkiem i wyjrzeć przez dachoweokno na zwariowane zafalowanie dachów Cambridge, nawąskie podwórka za domami, na rdzewiejące grille namałych patiach obmurowanych cegłą czy dobudowanychtarasach, poczuć wspólnotową siłę tego wszystkiego,zbiorową dumę.Uważał za przywilej ów dostęp z wysokado przekładanej drewnem panoramy miasta tyluokazałych domostw wzniesionych na rzeczprzedsiębiorstw myśli i nauki.Przez jedną z dziewczątzapewnił sobie tu pozycję, miejsce przy mahoniowymstole w jadalni państwa Goodhue, wraz z ich jadłospisem,cierpkimi plotkami i liberalnymi oburzeniami w owychczasach złego Joego McCarthy ego i niefrasobliwegoIke a.Mimo to Owen nie czuł się pełnoprawną cząstkątego wszystkiego był praktyczny, co Phyllis wyczuła odpoczątku; a w porównaniu z jej ojcem był nieokrzesany.Te dachy ze świetlikami, nieprzeliczone złociste oknaodsłaniające widok na szczelnie zastawione książkamipółki, na spłowiałe orientalne dywany, kuchnie ozdobionegarnkami o miedzianych spodach i fantazyjniepozszywanymi z różnych kawałków materiału łapkami dogorących naczyń, na łazienki wytapetowane okładkami New Yorkera , na wąskie, rozgrzebane studenckie łóżka za tym wszystkim stał pewien etos; Owen mógł gowielbić, mógł się weń nawet wżenić, lecz nigdy niezdołałby uczynić go własnym.Wysoki i żylasty, miałuśmiech łatwo odsłaniający krzywe, wrażliwe zębychłopaka wychowanego daleko od tego zachwyconegosobą miasteczka.Ich pierwsze mieszkanie w Cambridge, w którymspędzili sześć miesięcy, zanim Owen otrzymał powołaniedo wojska, mieściło się nie na żadnym wysokim piętrze,lecz w suterenie ceglanego domu przy Concord Avenue, zwidokiem na poziomie oka na zacieniony spłachetekporośnięty runianką i mirtem, berberysem i irgą.Niewidoczny z ulicy, zbyt gęsto obsadzony skrawekziemi był miejscem kocich schadzek, zarazem kociąsypialnią i ubikacją.Podczas upałów owego lataprzeciągających się w jesień młodzi Mackenzie musielizdać się, zamiast klimatyzacji, na zostawianie otwartychokien bez siatki; Owen budził się czasem w towarzystwieżółtawego kocura o łbie jak cebrzyk, którego obojeobdarzyli mianem Kociowuja Wstręta; kocur siedziałOwenowi na piersiach i mruczał, sine kocie fafleznajdowały się tak blisko ludzkiej twarzy, że zapachzjełczałego rybiego tłuszczu przyprawiał Owena omdłości.Phyllis, niezdecydowana i rozdrażniona po razpierwszy od kiedy się poznali, siłą rozpędu zaliczyłarachunek prawdopodobieństwa (kombinatoryka, zmiennelosowe, wydarzenia rekurencyjne, łańcuchy Markowa,prawa wielkich liczb, teoria prognozowania) i rozglądałasię niepewnie za tematem pracy doktorskiej, nie umiejącw gigantycznej plątaninie osiągnięć matematycznychodnalezć jakiegoś niesformułowanego jeszcze skrawka,który mogłaby uczynić swą własnością; tymczasemOwen, kiepsko opłacany praktykant HarwardzkiegoLaboratorium Obliczeniowego dożywał wówczaszmierzchu ociężały Mark I, niewolny od kłopotów wprzechowywaniu danych na dysku, o prymitywnymsystemie programowania znanym jako kompilator A-O zmagał się z innowacją, która powinna uwolnić maszynyod zapisywania programów na niewygodnych kartachperforowanych czy szpulach taśmy magnetycznej.IBMjuż wprowadzało do instytucji rządowych i wydziałówbadawczych pierwszy komercyjny komputer 701
[ Pobierz całość w formacie PDF ]