[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostawiliśmy ich, gdy zastanawiali się nad gniazdem wiewiórki wysoko na sośnie.Quentin wziął mnie za rękę i poszliśmy na łąkę, na której wtedy czekaliśmy na ratunek.Przykucnął i rozgrzebał resztki zwęglonych gałęzi z mojego ogniska.- Wydaje się jakby wieczne - powiedział.- I takie było.Pociągnął mnie ku sobie i siedzieliśmy spleceni ramionami, patrząc na góry.- To było cudowne miejsce, żeby zaproponować małżeństwo - rzekł.- Dlaczego niemiałbym ponownie tego zrobić?Obserwowałam zimowe słońce, oślepiona jasnością dnia, po czym obróciłam twarz wjego stronę i podzieliłam się z nim tym słonecznym światłem w swoich oczach.- Czekam.- Ursulo Powell, wyjdziesz za mnie?Otrzymał taką samą odpowiedz jak przedtem, ale tym razem uśmiechał się od ucha doucha.Kiedy pod koniec lutego pierwsze fioletowe krokusy wyjrzały z ziemi, Quentinzamówił dostawę drewna i zbudował wysoki, sześciometrowy parawan wokół na pół ukoń-czonego Niedzwiedzia Dwa.- Dokończę go, ale nie chcę mieć widowni - oznajmił.Włożył maskę spawalniczą i zaczął pracować bardzo wolno i metodycznie nad rzezbą,a potem ją przerabiał, tym razem jednak schowany za jasną ścianą z sosnowych desek.Z Nowego Jorku przyjechała Angele.Zdecydowałyśmy, ona i ja, nic nie mówić, poprostu czekać i przekonać się, jak sobie poradzi.Na jej lewej ręce ujrzałam pierścionek za-ręczynowy.- Też coś, zaręczać się w moim wieku - powiedziała ponuro, potrząsając głową nadpotwornością tego czynu.- Co ja sobie wyobrażam?- Pewnego dnia będzie pani babcią - obiecałam.- Trzeba dawać dobry przykład.- Opowiem swoim wnukom, że ich dziadek mówił: Nigdy nie rezygnuj z tego, cokochasz.Z niczego.Nigdy nie rezygnuj".- Umowa stoi - rzekłam cicho.Spędziłam resztę zimy z Angele, Lizą, Arthurem i Esme i wszyscy pilnowaliśmyQuentina.Przez większość dni przesiadywaliśmy przy %7łelaznej Niedzwiedzicy albo trzęś-liśmy się z zimna pod dębami, słuchając syczenia palnika i szczęku metalu dochodzących zzapostawionego przez niego parawanu.W dni, kiedy siedziałam tam sama, spędzałam czas,czytając i robiąc uwagi do opowieści doktora Washingtona o dzieciach z NiedzwiedziejKotliny.Posłałam egzemplarz tych opowieści do Bostonu jego synowi i córce.I pewnego249SRkwietniowego dnia, gdy doktor Washington pił poranną kawę, ujrzał dwie limuzyny z lot-niska, którymi przyjechały do niego dzieci i wnuki.Niesłychanie podniecony, nazajutrz popołudniu przyprowadził całą czeredę do nas na farmę i razem wypiliśmy herbatę.- Co to jest?! - wykrzyknęło jedno z jego wnucząt na widok %7łelaznej Niedzwiedzicy napastwisku.- Chodzcie, Esme i ja pokażemy wam rzezbę - zaproponował Arthur i wkrótce on, onei Esme bawili się w berka pod spokojnym spojrzeniem niedzwiedzicy.- Niedzwiedzica pobudziła ich wyobraznię - powiedziałam do Johna Washingtona.-Oni tu wrócą.Oczy mu błyszczały.Pokiwał głową.Tej wiosny moi lokatorzy i ja otworzyliśmy w mieście Galerię Niedzwiedziej Kotliny.Fannie i Bartow zaofiarowali się prowadzić przy naszej pomocy sklep, spokojny i kolorowy.Wizja taty zrealizowała się na Main Street.Oprawione zdjęcia jego, %7łelaznej Niedzwiedzicyi panny Betty ozdabiały ścianę za ladą.Na półkach stały szkła Lizy i ceramika Ledbetterów.W tylnym pomieszczeniu wystawiano kontrowersyjne prace Oswalda, a w niewielkim, leczprzyjemnym frontowym, w kącie w pobliżu drzwi, wczesne szkice jego ilustracji do książkidoktora Washingtona.Sprzedał w pierwszym tygodniu pięć małych obrazków rozkosznychdzieci z Niedzwiedziej Kotliny.Miałam uczucie, że w jego karierze artystycznej dokonuje sięzwrot, jakiego nigdy się nie spodziewał.- Skończone - oznajmił Quentin pewnego ranka w połowie maja.Stał w kuchnispocony i ubrudzony, z maską spawalniczą w jednej ręce, z wyrazem bolesnego zadowoleniana twarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]