[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Być może umówili się nawet na jakąś rozbieraną randkę.Zostawiwszy gazetę na ławce, Allie opuściła park i szła tak długo, aż trafiła nabiurowiec z automatem i książką telefoniczną.Znalazła adres Wild Red, w Village.Village.Cóż, już tu była, nie musiała więc marnować pieniędzy Mayfaira na bilet nametro.W Village chciała też sprzedać komputer Mayfaira, bez odpowiedzi na zbędne pytaniaoczywiście.Wygrzebała z kieszeni drobne skradzione z mieszkania Mayfaira i potrząsnęła nimi,tak że zadzwoniły w dłoni.Miło było poczuć to brzęczenie.Z mężczyznami nigdy nie wiadomo.Wystarczyło tylko stłuc szybę i wejść, a MikeMayfair w tym samym momencie stał się jej najlepszym przyjacielem.30Allie sprzedała komputer Mayfaira w miejscu, gdzie naprawiano i sprzedawano używanysprzęt elektroniczny.Wąski sklep z drzwiami poniżej poziomu ulicy i niebieskimipłóciennymi zasłonami podartymi przez wiatr czy złośliwe ręce.Za komputer dostała tylko osiemset dolarów, mimo iż wiedziała, że, chociaż używany,wart był dwa razy tyle.Uśmiechnięty starszy pan za ladą podejrzewał, że pochodzi zkradzieży; była tego pewna.I zapewne potwierdziła jego przypuszczenie przez to, że zgodziłasię na tak niską cenę, ale nie dbała o to.W ciągu kilku dni komputer pewnie znowu zostaniesprzedany poniżej swojej wartości, także komuś, kto będzie wiedział, że został skradziony, iw niczyim interesie nie będzie leżało poinformowanie policji.Policja.Po wyjściu ze sklepu Allie znalazła budkę telefoniczną.Nie była to właściwie budka,ale miała wygiętą osłonę z pleksiglasu, która chroniła przed hałasem z ulicy.Z filmówpamiętała, że policja często dochodziła miejsca, z którego dzwoniono, na podstawiedzwięków w de.Przed wybraniem numeru stała przez chwilę, żeby się upewnić, że jedynymhałasem były zwykłe odgłosy Manhattanu: ryk samochodów, pęd tysięcy stóp po betonie,klaksony i odległe syreny karetek pogotowia, miliony złamanych serc i straconych nadziei.Wtuliła się w budkę, tak blisko telefonu jak to tylko było możliwe, i wrzuciła monety,po czym przysłoniła ręką usta i część Słuchawki, żeby się upewnić, że ją słychać.Od sierżanta dyżurnego Allie dowiedziała się, że detektyw Kennedy był na urlopie, alema być dziś, około trzeciej po południu.Zapytał ją, kto mówi i czy nie mógłby jej pomóc ktośinny.Rozłączyła się.Stała potem na chodniku w słonecznym blasku z pięściami opartymi o biodra.Z pieniędzmi w kieszeni czuła się inaczej.Odzyskała status ludzkiej istoty,przynajmniej w oczach mijających ją na ulicy przechodniów.Trochę krępowało ją to, jakwielką różnicę w stosunku jej do świata i świata do niej sprawiał zwitek studolarówek wkieszeni.Coś tu było nie tak.Jak można miesiąc po miesiącu żyć na ulicy bez grosza, jakrobiło to tak wielu ludzi? Niewidzialni z miasta, ci, których widok nam się nie podoba isprawia, że czujemy się trochę nieswojo.Ale tylko trochę; to jest najtragiczniejsze.Alliewiedziała, że już nigdy nie pozostanie obojętna na biedę ludzką; dowiedziała się, jak to jest,żyć bez kłów i pazurów w środku dżungli.Od ulicznego sprzedawcy kupiła parę okularów przeciwsłonecznych.Niezbytskuteczne przebranie, ale uniesione ku górze czarne oprawki zmieniły trochę kształt twarzy.Pomyślała, że nadają jej diaboliczny, choć smutny wyraz.W okularach, leniwym krokiemruszyła z powrotem do Parku Waszyngtona.Aawki i otwarte przestrzenie zapełniły się pijakami i narkomanami, a także ludzmi zokolicy i turystami.Umundurowany policjant człapał w stronę Allie, ale nie zwrócił na niąnajmniejszej uwagi kiwnął tylko głową do dwójki dzieci na rowerach, które zjechały natrawnik, żeby się z nim nie zderzyć.Krew bębniła Allie w uszach i gotowa była rzucić się dobiegu, gdyby tylko zerknął w jej stronę.Stanął, przeciągnął się i ruszył powoli w stronę ulicy, z pałką, krótkofalówką ifuterałem na rewolwer, które podskakiwały na biodrach i zmuszały go do szerokiegomachania rękami, przez co wyglądał buńczucznie jak wszyscy policjanci na świecie.Patrząc na niego, Allie stwierdziła, że nie ma chyba lepszego miejsca dla ściganych,niż to właśnie.Presja ludzi miała tak męczące i destrukcyjne działanie, a kontakt wzrokowybył tak rzadki, że prawdopodobieństwo przypadkowego rozpoznania kogoś w Nowym Jorkubyło nieskończenie małe.Ale jednak nie zerowe, zaznaczyła sobie szybko.Stanęła przy zapaskudzonym przez gołębie pomniku Garibaldiego i obserwowaławiewiórkę, jak wspina się wokół drzewa i znika między gałęziami.Koło ucha śmignął jejżółty latający talerz i mała Latynoska, na oko dwunastoletnia, podbiegła i zabrała plastik zkrzaków, gdzie wylądował.Wiewiórka ośmieliła się zejść do połowy drzewa, żeby zobaczyć,co się dzieje, machając ogonem ze złości czy zdenerwowania.Allie kusiła wizja spędzenia kilku godzin w parku, ale wiedziała, że nic przez to nieosiągnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]