[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdyby koty umiały mówić - rozpocząłem konwersację.Rudzielec otworzył pyszczek, wydając melodyjne miauknięcie.- Wiem, że umiesz - odparłem.Wiem, że umiesz tak dobrze jak ja.Ale nie mówisz moim językiem.Siedziałeś tutaj tamtego dnia? Widziałeś, kto wchodził albo wychodził? Wiesz wszystko o tym, co się tu zdarzyło? Nie chciałbym mówić za ciebie, kocurku.Kot obraził się.Odwrócił się tyłem i zaczął wymachiwać ogonem.- Przepraszam Wasza Królewska Mość - powiedziałem.Popatrzył na mnie chłodno przez ramię i zaczął się pracowicie myć.Sąsiedzi, pomyślałem gorzko.Bez wątpienia, sąsiadów na Wilbraham Crescent brakowało.To, czego potrzebowałem, raczej czego potrzebował Hardcastle, to miła, plotkująca, podglądająca i wściubiająca nos starsza dama, z mnóstwem czasu do dyspozycji.Kłopot w tym, że takie stare damy są dziś na wymarciu.Wszystkie siedzą w domach opieki, albo zajmują szpitalne łóżka, potrzebne rzeczywiście chorym.Chromi, kulawi i starzy nie mieszkają we własnych domach, doglądani przez wierną służbę czy głupkowatych, niezamożnych krewnych, radych z posiadania przytuliska.To było powodem poważnego opóźniania się śledztwa.Popatrzyłem na drugą stronę ulicy.Dlaczego tam nie ma sąsiadów? Czy nie mógłby tu stać zgrabny rząd domków, zamiast wielkich, wyglądających niehumanitarnie, betonowych bloków? Rodzaj ludzkich uli, zamieszkałych przez pszczoły robotnice, które przebywały cały dzień poza domem i wracały wieczorem, aby wyprać bieliznę, zrobić makijaż i wyjść na spotkanie z chłopcem.Przez kontrast z nieczłowieczym charakterem tych bloków, nabrałem życzliwości dla wyblakłej wiktoriańskiej dystynkcji Wilbraham Crescent.Moje oko uchwyciło błysk światła gdzieś w połowie budynku-ula.To mnie zaintrygowało.Patrzyłem nadal.Tak, pojawił się znowu.Otwarte okno i ktoś przez nie patrzący.Twarz lekko zamazana przez coś trzymanego w ręku.Światło błysnęło ponownie.Zanurzyłem rękę w kieszeni.Przechowuję tam sporo rzeczy, które mogą się przydać.Bylibyście zdziwieni, widząc to: kawałeczek przylepca, kilka niewinnie wyglądających instrumentów zdolnych otworzyć najdokładniej zamknięte drzwi, puszka szarego proszku, której etykieta nie odpowiadała zawartości i rozpylacz, umożliwiający użycie owego proszku.Parę małych gadżetów, których przeznaczenia większość ludzi nie śmiałaby odgadnąć.Wśród innych przedmiotów miałem także lornetkę do obserwowania ptaków.Powiększającą niezbyt silnie, ale wystarczającą do mego celu.Wyjąłem ją i podniosłem do oczu.W oknie było dziecko, dziewczynka.Mogłem dostrzec długi warkocz przerzucony przez ramię.Trzymała niedużą, teatralną lornetkę i przyglądała mi się z pochlebną uwagą.Może zresztą nie tak pochlebną, ponieważ wokół nie było niczego, na co mogłaby patrzeć.W tej chwili nic się nie działo na Wilbraham Crescent.Ale oto ulicą przejechał wolno bardzo stary rolls-royce z wiekowym szoferem.Kierowca wyglądał dostojnie, ale jego mina wyrażała dezaprobatę wobec życia.Przejechał koło mnie uroczyście, jakby prowadził całą kolumnę samochodów.Zauważyłem, że moja nieletnia obserwatorka skierowała teraz swoją lornetkę na niego.Stałem, zastanawiając się.Wierzyłem zawsze, że jeśli czeka się dosyć długo, zasłuży się na błysk szczęścia.Zdarzy się coś nieprzewidzianego, na co się nie liczyło.Czy to możliwe, że właśnie to mi się przytrafiło? Znowu popatrzyłem na zwalisty budynek.Zapamiętałem pozycję okna, policzyłem odległość od każdego końca i od dołu.Trzecie piętro.Potem poszedłem ulicą, aż dotarłem do wejścia.Dom miał szeroki opasujący go podjazd, z ładnymi klombami w odpowiednio usytuowanych punktach.Wiedziałem, że zawsze należy wykonać wszystkie ruchy w grze, więc poszedłem podjazdem do bloku, popatrzyłem w górę, jakby zaskoczony, schyliłem się nad trawnikiem, udałem, że czegoś szukam, wreszcie wyprostowałem się i pozornie przełożyłem coś z ręki do kieszeni.Potem obszedłem dom, aż trafiłem na wejście.Przez większą część dnia był tam zapewne portier, ale w tej świętej porze między pierwszą a drugą wejście do hallu było puste.Widać było dzwonek z wielkim napisem PORTIER, ale nie zadzwoniłem.Znalazłem windę i nacisnąłem guzik na trzecie piętro.Potem musiałem sprawdzić wszystko bardzo starannie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]