[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potrzebowałkilku minut, by zacząć rozróżniać rozlegające się wokół dzwięki.Szczęk łańcuchów, którymiprzycumowano statki.Skrzek mew walczących o jedzenie.Plaskanie fal uderzających wbasenie portowym o grube pale.Uspokajające dudnienie syreny przeciwmgielnej.Powoli napięcie w jego karku puszczało.Był sam na nabrzeżu.Lustrował przez srebrno-czarną mgłę szeregi magazynów przypominających duchywartowników wewnętrznej części portu.Przeszedł szybko wąski pasek asfaltu i wszedł wwąską uliczkę.Na jej końcu spod nie oznakowanych drzwi do magazynu sączyła się strużkaświatła.Dockerty lekko zapukał. Wchodz, Dock, jest otwarte przerwał ciszę głos Teda Ulansky ego.Dockerty wślizgnął się do środka i szybko zamknął za sobą ciężkie metalowe drzwi. Jezu, Ted.Dwadzieścia minut sprawdzałem, czy nikt mnie nie śledzi, a witasz mniegłośniej niż syrena przeciwmgielna. To tylko po to, by okazać, jakie mam do ciebie zaufanie, Dock.Chodz tu i zaparkuj swójtyłek. Ulansky energicznie uścisnął Dockerty emu dłoń, po czym wskazał stojące obok biurkakrzesło z wysokim oparciem.Był energicznym mężczyzną; jego wygląd zewnętrzny nienasuwał na myśl jednego z najlepszych w Ameryce bocznych obrońców, jakim był dwadzieściapięć lat temu w Boston College. Aadne miejsce sarkastycznie stwierdził Dockerty, rozglądając się po wielkim, alekiepsko oświetlonym biurze. To wszystko? Jak najbardziej odpowiedział Ulansky z parodią dumy. Legendarna kwatera głównaMassachusetts Drug Investigation Force* [Jednostka śledcza do spraw narkotyków stanu Miami (przyp.tłum.)].Oprowadzić cię? Nie, dziękuję.Chyba widzę stąd wszystko.Choć MDIF była mało znaną agencją, miała niemal legendarną sławę za skuteczność, bezrzucania się w oczy, oraz aresztowania spełniające wszelkie wymogi prawne.Sam Ulansky,który dowodził jednostką, miał opinię nadczłowieka.Z wyglądu biuro MDIF nie było jednakmateriałem na legendy urządzono je niezwykle spartańsko i zimno.Pod ścianami z gołegobetonu stały oliwkowe, metalowe standardowe szafy na akta przynajmniej dwanaście sztuk iDockerty wiedział, że jest tam praktycznie wszystko na temat prowadzonego w tym stanienielegalnego handlu narkotykami.W kącie, częściowo przykryty niedbale rzuconym płaszczem Ulansky ego, stał komputer,połączony przez Waszyngton z agencjami zajmującymi się śledzeniem i zwalczaniem biznesównarkotykowych w całym kraju.Ulansky usiadł na krześle. Drinka? Kawy? Dockerty pokręcił głową. Musi być coś poważnego, jeśliprzyjeżdżasz w tak zasraną pogodę i odmawiasz drinka. Tak sądzę odparł Dockerty, który zdawał się błądzić myślami gdzie indziej i znówprowadził wojnę z niesfornymi kosmykami włosów. Dzięki, że przyjechałeś.Ulansky jednym haustem opróżnił szklaneczkę whisky. Uwierz mi, przez tę wczorajszą transmisję walki Czerniewicza z Wybrzeża jesteś chybajedynym człowiekiem, który mógł mnie wyciągnąć z domu.Jackie Czerniewicz, pulchnyPolak.śledzisz walki?Dockerty znów pokręcił głową. Mam ostatnio za dużo na głowie.Ulansky uśmiechnął się. W takim razie powiedz, co skłania cię do złożenia wizyty w tak wspaniałymapartamencie policyjnym? Prowadzę bardzo dziwną sprawę. Dockerty podrapał się po nosie. Zamordowanostarszą panią, kiedy leżała jako pacjentka w Boston Doctors Hospital.Podano jej morfinę.Jakna razie zawęziłem grono podejrzanych do jakichś trzydziestu osób, dokonałem nawet jednegoaresztowania. Czytałem o tym.Zamknąłeś doktora, tak? Tak.Była przeciwko niemu tona poszlak, ale wszystko jest zbyt gładkie, jeśli rozumiesz,co mam na myśli.Kapitana, nasz ukochany filar sprawiedliwości, nacisnęła jakaś gruba szychaze szpitala i nalegał, żeby przymknąć doktora.Zrobiłem to, ale bez przekonania.Terazzamordowano adwokata doktora.Bena Glassa.Znałeś go? Ulansky skrzywił się i kiwnąłgłową. Został zasztyletowany, żeby było weselej, pod drzwiami mieszkania Sheltona.Wszędzie są dziury po pociskach, wyważono drzwi do mieszkania.W holu wejściowym jestkrew, tak samo na ścianach pokojów.Kilka godzin temu doktor został przywieziony do izbyprzyjęć przemoczony, zziębnięty i wpółoszalały.Zanim zdążono mu cokolwiek zaordynować,zwiał z kumplem.Kiedy się o tym dowiedziałem, natychmiast pojechałem do szpitala, aleokazało się, że nie ma żadnej dokumentacji na jego temat.Może w tej chwili już nie żyć.Wiemco nieco na jego temat, ale generalnie walę głową w mur.Mam wrażenie, że wszystko siępopieprzyło po części z mojej winy, dlatego że dałem się kapitanowi namówić na aresztowanie. W czym możemy pomóc? Moją jedyną nadzieją na przełom jest aptekarz o nazwisku Quigg.Marcus Quigg.Jestwłaścicielem niewielkiej apteki na West Roxbury i przysiągł, że doktor Shelton w dniu śmiercitej pacjentki zrealizował u niego receptę na dużą ilość morfiny.Podobna do księżyca twarz Ulansky ego zmarszczyła się.Intensywnie się zastanawiał, czynazwisko mu się kojarzy. Gdzieś coś na jego temat mamy powiedział w końcu. Jestem niemal pewien.Co z Cdwieście dwadzieścia dwa? Quigg dostał receptę.Doktor twierdzi, że ukradziono mu ją z gabinetu i nie wypisywałmorfiny. A podpis? Grafolodzy nie mogą się jednoznacznie wypowiedzieć.Twierdzą, że podpis Sheltona toproste skrobnięcie i łatwo go podrobić. Może więc to jego? Może, ale przeczucie mówi mi co innego Dockerty wzruszył ramionami. Choć wkońcu było już tak, że moje przeczucia okazały się błędne. Jasne, tak często jak zaćmienie słońca.Dockerty przyjął komplement zmęczonym uśmiechem. Muszę mieć coś do przyciśnięcia tego aptekarza, Ted.Facet słabnie, ale nie pęknie.Jeśliwziął pieniądze za fałszywe zeznanie, musiał sobie kiedyś ubrudzić ręce. Możemy sprawdzić akta i bazy danych.Wydaje mi się, że mamy na jego temat coś napiśmie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]