[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tam poluje piżmoszczur! Z gór przywędrował aż tu powiedział samotny wojowniki wskazał na krzew wierzbowy. Zazwyczaj musi tu być sucho, ale teraz prąd naniósł całydywan nenufarów i pęki grążeli. Rozglądał się nadal. Powiedziałbym, że te wodnestworzenia jakiś czas tu wytrzymają.Miecz trzymany oburącz nadal był nisko opuszczony. A jak wyjdzie słońce, kosaćce otworzą swoje kwiaty.Ta ziemia wyglądanieprzyjemnie, ale w gruncie rzeczy jest pełna życia. Ale pan już tego nie zobaczy skonstatował Bamegi.Mógł zabić Koniasza, alepytanie, czyby go w ten sposób zwyciężył. One i tak zakwitną jego przeciwnik nie pozwolił popsuć sobie dobrego nastroju.Nie muszę ich widzieć, potrafię wyobrazić sobie, jak będą wyglądać.Przez chwilę rozglądał się w milczeniu.Bamegiemu z jakiegoś powodu przypominałślepca, który cudem przejrzał i ogląda świat po raz pierwszy.I dlatego jest taki szczęśliwy. Powiedzieli mi, że ze skutkami zatrucia preparatem Dwichera mogą poradzić sobietylko filozofowie, pustelnicy, po prostu wszyscy, którzy poświęcili życie medytacjom, ludzieżyjący w harmonii sami ze sobą i ze światem.Ninja słuchał.Był już pewny, że to nie jest pułapka.Znał tego człowieka jak samegosiebie. Czekałem tu na pana całą noc i życzyłem sobie, żeby pan wreszcie się zjawił, arównocześnie, żeby pan przybył jak najpózniej ciągnął Koniasz swój monolog. I wtedycoś zrozumiałem. Szczupły wojownik wykrzywił się zabawnie. Ale nie jestem pewny, coto właściwie było.Niedorzeczność jego wypowiedzi wyraznie mu się podobała.Naraz spoważniał. Pozostało mi z tego tylko poczucie, że istnienie w każdej formie i cały świat sąpiękne, że dla tego warto żyć.Poczucie, że wszystko, co do tej pory przeżyłem, służyło temu,abym był przygotowany na tę chwilę.Położenie jego ciała nie zmieniło się podczas całego monologu, a miecz pozostawałnieruchomy jak wyciosany z kamienia. Potem zasnąłem i koszmar nie powrócił.Każdy mężczyzna miewa koszmary nocne, Bamegi wiedział o tym z własnegodoświadczenia. I dlatego, że życie jest piękne i warto dla niego żyć, czeka pan tu na śmierć zauważył cicho. Właśnie dlatego zgodził się z nim Koniasz. Dziewięć tysięcy dwieście. Bamegi nie do końca rozumiał, o czym Koniasz mówi, ale jednego był pewny.Zwyciężyć go nie zdoła, może go tylko zabić. Pan krwawi oznajmił. Z rany z tyłu nogi, ktoś mógłby powiedzieć, że na tyłku usłyszał odpowiedz.Opatrunek rozmoczył się i ześlizgnął. Popatrzę na to mruknął. Mam ze sobą całkiem niezłą maść znieczulającą.%7łołnierze będą tu wkrótce, może choć trochę panu pomoże.Co znaczą te liczby? zapytałBamegi, skończywszy z opatrunkiem. Te dziewięć tysięcy dwieście? Teraz już dziesięć tysięcy odpowiedział Koniasz. To ilość uderzeń mojego serca,przewaga, jaką mają ci, którym obiecałem pomoc wyjawił. A więc spróbujmy ją jeszcze powiększyć zaproponował spokojnie Bamegi.*Słońce znów schowało się za chmury.Dwóch ludzi stojących po obu stronach kępyzapełnionej naniesionymi przez prąd drzewami nie ukrywało się, ale gdy dotarli pierwsitropiciele, żaden z nich ich nie zauważył.Zlali się z krajobrazem, stali się jego częścią,nieruchomi, niewidoczni.%7łycie warte jest tego, żeby żyć, pomyślał Bamegi, gdy z mieczem i sztyletem ruszał doataku.PONURE %7łNIWOSłabe jesienne słońce prawie już nie grzało, ale wystarczyło mu siły, żeby w kilka dniodegnać wodę od granic miasta aż na kilkaset metrów.Po grozbie powodzi pozostały tylkobłyszczące macki kanałów, biegnące zygzakiem poprzez ławice jasnobrunatnego bagna aż kuzabudowaniom miasta.Jasne było, że do zimy cała woda na pewno nie zniknie i tysiącekilometrów kwadratowych mokrego pustkowia zamarznie, tworząc lodowe tafle, Varatchikierował konia wzdłuż granicy mułu oznaczającego maksymalny zasięg wylewu.Blokadamiasta już minęła, pojawili się pierwsi rybacy na nowych, smukłych łodziach.Bardziej niżrybami interesowali się jednak oględzinami zabitych, ich ekwipunek oznaczał dla nichpożądaną poprawę wyposażenia na czas zbliżającej się zimy.W miarę jak woda cofała się,wciąż pojawiały się kolejne trupy.Po mieście krążyły niesamowite opowieści o bitwie całych armii na bagnach, aVaratchi nie zabraniał tych spekulacji.Jego ludzie sprawdzali tylko każdego nieboszczyka,którego wyciągnięto z bagna.Było ich wielu, zaskakująco wielu.Czasem sam miał ochotęuwierzyć, że jego wojsko zaskoczyła jakaś tajna jednostka nieprzyjaciela.W głębi duszywiedział jednak, że tak nie było, że wszyscy padli ofiarą jednego człowieka.Zabił w końcu ininję, którego za nim wysłał i po którym najwięcej sobie obiecywał.Ale to się musiało staćgdzieś na ziemi niczyjej, bo nikt nigdy nie znalazł ciała Bamegiego.Niedaleko przed nim pojawił się jezdziec w szkarłatnym płaszczu w towarzystwielicznego oddziału żołnierzy.Varatchi poznałby go nawet bez asysty i charakterystycznegoubrania.Cesarz niegdyś był znakomitym jezdzcem, ale i dziś trzymał się w siodle znonszalancką elegancją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]