[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Johnny przyglądał mu się, nadal oszołomiony.- Nie mo\esz obwiniać s i e b i e!- Ale przecie\ oglądała te cholerne.- Wiadomości? Tak.Była zachwycona, była przera\ona.a pózniej padła na podłogę, otwierając izamykając te swoje biedne usta jak wyjęta z wody ryba.- Herb pochylił się w stronę syna.- Lekarz nieod razu wyszedł powiedzieć mi prawdę, ale zapytał o  środki ostateczne".Odpowiedziałem mu, \e nie\yczę sobie niczego takiego.Mama popełniła swój własny grzech, Johnny.Chciała poznać zamiaryBoga, więc nie wiń się więcej za jej błędy.- W oczach Herba znów zabłysły łzy.Jego głos stał siębardziej chrapliwy.- Bóg wie, \e kochałem ją przez całe \ycie, a ostatnio nie było mi łatwo.Mo\estało się to, co najlepsze?- Mogę ją zobaczyć?- Tak.Le\y przy końcu korytarza, sala numer 35.Spodziewają się ciebie i ona te\ cię oczekuje.Jeszcze jedno, Johnny.Zgadzaj się ze wszystkim, co ci powie, z ka\dym drobiazgiem.Nie pozwól.\eby umarła, myśląc, \e to wszystko na pró\no.- Dobrze.- Johnny zamilkł na chwilę.- Wejdziesz ze mną?- Nie.Mo\e pózniej.Johnny skinął głową i poszedł korytarzem.Zwiatła były przyćmione.Krótka chwila spędzonawśród letniej nocy wydawała mu się teraz bardzo daleka, a koszmar bardzo bliski.Sala numer 35, z małą kartką na drzwiach: VERA HELEN SMITH.Czy wiedział, \e matka nadrugie imię miała Helen? Chyba musiał wiedzieć, ale nie pamiętał.Pamiętał za to co innego: jakpewnego upalnego dnia na pla\y Old Orchard uśmiechnięta, wesoła, przyniosła mu lody zawinięte wchusteczkę do nosa.Jak z ojcem grali w karty na zapałki - pózniej, kiedy coraz mocniej utwierdzałasię w wierze, nie pozwoliła trzymać w domu kart, nawet \eby postawić pasjansa.Pamiętał dzień,kiedy u\ądliła go pszczoła; pobiegł do niej, wrzeszcząc jak opętany, a ona ucałowała opuchliznę,wyciągnęła \ądło pęsetką i przewiązała rankę szmatką umoczoną w sodzie oczyszczonej.Johnny otworzył drzwi i wszedł.Na łó\ku le\ał mały i niewyraznie widoczny kształt.Pomyślał: Czy ja te\ tak wyglądałem?" Pielęgniarka właśnie mierzyła jej puls; odwróciłasię, kiedy otworzył drzwi i słabe, padające z korytarza światło odbiło się w jej okularach.- Pan jest synem pani Smith?- Tak.- Johnny? - Z małej, le\ącej na łó\ku kupki pościeli rozległ się głos, suchy i płaski.Słychać wnim było chrzęst śmierci jak chrzęst kamyczków w pustej tykwie.Ten głos - Bo\e, dopomó\! -sprawił, \e ciarki przeszły mu po plecach.Podszedł bli\ej.Po lewej stronie jej twarz była ohydniezniekształcona.Le\ąca na kołdrze dłoń przypominała zakrzywione szpony.Wylew, pomyślał.Starzyludzie nazywają go  szokiem".Tak.To lepsza nazwa.Prze\yła straszny szok.- Czy to ty, Johnny?- To ja, mamo.- Johnny, czy to ty?- Tak, mamo.Podszedł jeszcze bli\ej i zmusił się do wzięcia szpon w swą dłoń.92 - Chcę mojego Johnny'ego - powiedziała kłótliwie matka.Pielęgniarka rzuciła mu spojrzeniepełne współczucia.Johnny miał ochotę przebić się przez nie pięścią.- Proszę zostawić nas samych - powiedział.- Doprawdy nie powinnam, kiedy.- Niech pani da spokój.To moja matka, chcę z nią zostać sam.I co pani na to?- Nooo.- Przynieś mi soku, tato! - wrzasnęła matka ochryple.- Czuję, \e mogłabym wypić cały litr.- Niech pani się stąd w y n o s i! - krzyknął Johnny na pielęgniarkę.Wypełnił go strasznysmutek, którego zródła nie potrafił odkryć.Był jak wir tkwiący gdzieś w ciemności.Pielęgniarka wyszła.- Mamo - odezwał się Johnny, siadając na łó\ku.Nie chciało go opuścić to dziwne uczucie, jakbyczas się rozdwoił.Ile razy o n a siadała tak przy jego łó\ku, trzymając go za suchą dłoń i rozmawiającz nim? Pamiętał okres, kiedy nie istniał czas, kiedy widział pokój jakby przez błonę płodową;pochylała się nad nim twarz matki, rzucając w niego grzmiącymi dzwiękami bez znaczenia.- Mamo - powtórzył Johnny i ucałował szpony, w które zmieniła się jej ręka.- Daj mi gwozdzie, ja to zrobię! - powiedziała nagle.Jej lewe oko sprawiało wra\enie martwego,prawe przesuwało się dziko w oczodole.Było jak oko trafionego w brzuch konia.- Chcę Johnny'ego.- Mamo, jestem tu.- Johnny! J o h n n y! J O H N N Y!- Mamo - powtórzył, bojąc się, \e pielęgniarka mo\e wrócić.- Ty.- przerwała.Jej głowa odwróciła się odrobinę w jego kierunku.- Pochyl się, nie mogę cięzobaczyć - szepnęła.Zrobił, jak chciała.- Przyszedłeś - powiedziała.- Dziękuję ci.Dziękuję.- Ze zdrowego oka popłynęły łzy.Drugim,bez wyrazu, patrzyła w sufit.- Oczywiście, \e przyszedłem.- Widziałam cię - szepnęła matka.- Jaką moc dał ci Bóg, Johnny.Czy ci o tym nie mówiłam?Czy nie mówiłam, \e tak właśnie jest?- Mówiłaś, mamo.- Bóg ma dla ciebie zadanie - kontynuowała.- Nie uciekaj przed Nim, Johnny.Nie kryj się przedNim w jaskini jak Eliasz i nie ka\ przysyłać Mu wielkiej ryby, by cię połknęła.Nie rób tego, John.- Nie, nie zrobię.- Trzymał w dłoni jej szpony.Bolała go głowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire