[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak upływały całe godziny.Słońce już zeszło z zenitu i spoglądało na ową walkę bezpromienne,czerwone, zadymione, jakby srzeżogą przesłonięte.Około trzeciej z południa huk dział doszedł do takiejpotęgi, iż najgłośniej krzyczanych w ucho słów nie można było w murach dosłyszeć.Powietrze stało się wzamku gorące jak w piecu.Woda, którą polewano rozpalone działa, buchała w nich parą, mieszając się zdymem i przesłaniając świat, lecz działa grzmiały ciągle.Zaraz po trzeciej rozbito dwie największekolubryny tureckie.Mozdzierz stojący obok nich pękł, uderzony faskulą, w kilka pacierzy pózniej.Kanonierowie ginęli jak muchy.Z każdą chwilą stawało się widoczniejszym, że ów niepokonany piekielnyzamek bierze górę w walce, że przekrzyczy tureckie grzmoty i że on wypowie ostatnie słowo.zwycięstwa.Ogień turecki począł z wolna słabnąć.- Koniec będzie! - krzyknął z całych sił Wołodyjowski w ucho Ketlinga, chcąc, ażeby go ten wśród hukudosłyszał.- I ja tak myślę! - odrzekł Ketling.- Do jutra czy na dłużej?- Może na dłużej.Dziś przy nas wiktoria!- I przez nas.- O tej nowej minie musim pomyśleć.Ogień turecki osłabł jeszcze bardziej.- Bijmy dalej z dział! - zawołał Wołodyjowski.258I skoczył między kanonierów.- Ognia, chłopcy! - krzyknął - póki ostatnie działo tureckie grać nie ustanie! Na chwałę Bogu iPrzenajświętszej Pannie! na chwałę Rzeczypospolitej! Ognia! %7łołnierze zaś widząc, że i ten szturm ma sięjuż ku końcowi, ozwali się gromkim, radosnym okrzykiem i z tym większym zapałem poczęli walić kuszańcom tureckim.- "Kindię" wam wieczorną, psubraty, zagramy, "kindię" - wołały liczne głosy.Nagle stało się coś dziwnego.Oto wszystkie działa tureckie zamilkły od razu, jakby kto nożem uciął.Zamilkł również grzechot janczarek w nowym zamku.Stary zamek grzmiał jeszcze czas jakiś, lecz wkońcu poczęli oficerowie spoglądać po sobie i pytać się wzajemnie:- Co to jest? co się stało?Ketling, zaniepokojony nieco, powstrzymał również strzelaninę.Jeden z oficerów ozwał się wówczasgłośno:- Chyba mina jest pod nami, którą zaraz podpalą!.Wołodyjowski przeszył mówiącego groznym wzrokiem.- Mina niegotowa, a choćby była gotowa, wyleci od niej tylko lewa ściana zamku - i z gruzów będziem siębronili, póki tchu w nozdrzach- rozumiesz waść?Po czym nastała cisza.Nie zmącił jej ani jeden wystrzał, ni z miasta, ni z szańców.Po huku i grzmotach,od których trzęsły się mury i ziemia, było w tej ciszy coś uroczystego, ale zarazem i złowrogiego.Oczywszystkich wytężały się ku szańcom, lecz zza chmury dymu nie było nic widać.Nagle rozległy się odlewej strony miarowe uderzenia kilofów.- Mówiłem, że minę kują dopiero! - ozwał się Wołodyjowski.Tu zwrócił się do Luśni:- Wachmistrz! wezmiesz dwudziestu ludzi i wyjrzysz mi na nowy zamek.Luśnia prędko spełnił rozkaz, wziął dwudziestu ludzi, a po chwili zniknął z nimi za wyłomemNastało znów milczenie, przerywane tylko odzywającym się tu i owdzie chrapaniem lub czkawkąkonających, a także odgłosem kilofów.Czekano dość długo, wreszcie wachmistrz zjawił się z powrotem.- Panie komendancie - rzekł - w nowym zamku nie ma żywej duszy.Wołodyjowski spojrzał ze zdziwieniem na Ketlinga:- Czyby od oblężenia już odstąpili czy co? Przez dymy nic nie można dojrzeć!Lecz dymy, zwiewane powiewem, rzedły i wreszcie opona ich przerwała się nad miastem.W tej samej chwili jakiś głos okropny i przerażony począł krzyczeć z baszty:- Nad bramami białe chorągwie! Poddajem się!Usłyszawszy to żołnierze, oficerowie zwrócili się ku miastu.Straszliwe zdumienie odbiło się na twarzach,słowa zamarły wszystkim na ustach i przez smugi dymu patrzyli ku miastu.A w mieście, na bramieRuskiej i Lackiej, powiewały istotnie białe chorągwie, dalej widać było jeszcze jedną na baszcie Batorego.Wówczas twarz małego rycerza stała się tak białą jak te chorągwie kolebiące się na wietrze.- Ketling, widzisz? - szepnął zwracając się do przyjaciela: Ketlingowi także twarz pobladła.- Widzę - rzekł.259I czas jakiś patrzyli sobie w oczy mówiąc nimi wszystko, co mogli powiedzieć tacy dwaj żołnierze bezplamy i bojazni, którzy nigdy w życiu nie złamali słowa, a którzy przed ołtarzem przysięgli wpierwzginąć, niżby mieli zamek poddać.I oto teraz, po takiej obronie, po takiej walce, która zbaraskie dziejeprzypominała, po odbitym szturmie i po zwycięstwie, kazano im złamać przysięgę, wydać zamek i żyć!Jak niedawno złowrogie kule przelatywały nad zamkiem, tak teraz złowrogie myśli przelatywały imtłumem przez głowę.I żal ściskał im serca po prostu bezdenny, żal dwóch ukochanych istot i żal życia iszczęścia, więc spoglądali na się jak błędni, jak martwi, a czasem zwracali wzrok pełen rozpaczy kumiastu, jakby się chcąc przekonać, czy ich oczy nie zwodzą i czy istotnie godzina wybiła.A tymczasem od strony miasta zatętniały kopyta końskie i po chwili wpadł Horaim, rękodajny młodzianpana generała podolskiego.- Rozkaz do komendanta! - krzyknął osadzając bachmata.Wołodyjowski wziął rozkaz, przeczytał go wmilczeniu i po chwili wśród grobowej ciszy ozwał się do oficerów:- Mości panowie! Komisarze przejechali czółnem rzekę i już udali się do Dłużka dla podpisania ugody.Zachwilę będą tedy wracać.Do wieczora mamy wyprowadzić wojsko z zamku, a białą chorągiew zatknąćnie mieszkając.Nikt nie ozwał się słowem.Słychać było tylko szybkie oddechy i sapanie.Wreszcie Kwasibrockiprzemówił:- Trzeba chorągiew zatknąć.Ludzi zaraz zgromadzę!.Wnet tu i owdzie rozległy się słowa komendy.%7łołnierze poczęli się zwierać w szeregi i brać na ramię broń.Dzwięk muszkietów i miarowe ich stąpaniabudziły echa w milczącym zamku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]