[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstałem, wyprostowałem kości i wolno zbliżyłem się do oczka wodnego.Oparłem sięo pień akacji i czekałem.Jeśli L.L.obserwowała stawek z pewnej odległości, nie zauważyłamojego przyjścia.Musiałem się ujawnić.Ciekawość zaś przezwyciężyła strach przedewentualną pułapką.Lecz Lisa Liethmal nie zjawiła się.Zrezygnowany ruszyłem wolno przez pole wkierunku zamku.Uczucie zawodu mieszało się z irytacją, gdyż czułem, że zakpiono sobie zemnie.Ten ktoś albo się zabawiał moim kosztem, albo z nieznanych powodów zrezygnował zespotkania.W elektronicznym liście Lisa Liethmal wyraznie dawała do zrozumienia, że wie ocelu mojej misji na zamku.Tak więc, to nie były raczej żarty.Przeszukano też moją torbępodróżną.Lisa Liethmal istniała.I wszystko wskazywało na to, że była nią osoba z zamku.Szedłem stawiając ostrożnie kroki na ziemniaczanych redlinach, w dalszym ciągubowiem wierzyłem, że L.L.zjawi się spózniona.Dopiero przed zamkiem skapitulowałem.Pokonałem bramę tym samym sposobem co poprzednio, otrzepałem spodnie i ruszyłem alejkąw stronę południowej wieży.Nagle usłyszałem za sobą krótki i szybki oddech, a kiedy sięodwróciłem, ujrzałem ciemną sylwetkę Niuńka zbliżającego się do mnie zza wysokich iciemnych cyprysów.- To ty, staruszku - westchnąłem i pogłaskałem go czule.- Bawisz się w detektywa?To tak jak ja.Dobranoc.Zostawiłem psa i ruszyłem ku wieży.Otwierając drzwi poczułem kolejny szmer, tymrazem dałbym uciąć sobie głowę, że były to odgłosy ludzkich stóp.Ledwo odwróciłem się icoś ciężkiego spadło na moją głowę.Nie ucięto mi jej.Ktoś przyłożył mi solidnie w potylicę izwaliłem się na ziemię. Niuniek - myślałem jeszcze. Dlaczego nie szczekałeś, staruszku? Dlaczego mnienie ostrzegłeś?Pierwsze co zanotowała moja obolała głowa po odzyskaniu przytomności, to cisza.Absolutna - przez to jeszcze bardziej złowroga.Było tu ciemno i chłodno.Leżałem wniewygodnej pozycji, związany i rzucony na drewnianą podłogę.Po kilkakrotnympociągnięciu nosem poczułem intensywny zapach lasu zmieszany z duszącą wonią drewutni.Przyzwyczajone do ciemności oczy w dalszym ciągu nie potrafiły zatrzymać się na jakimśkonkretnym szczególe, wydawało mi się jednak, że znajdowałem się w drewnianym domu,położonym gdzieś w lesie.Nie miałem pojęcia, gdzie jestem.Straciłem orientację w czasie i przestrzeni.Bolałamnie głowa i czułem nudności.Z trudem przypomniałem sobie, że przed północą poszedłemna spotkanie z Lisą Liethmal.Czekałem do wpół do pierwszej.Potem wróciłem zawiedzionyna zamek i dostałem w głowę, otwierając drzwi wieży.Przypomniałem sobie psa Niuńka,który łaził między cyprysami i nie zareagował na pojawienie się za moimi plecami intruza,który mnie tak urządził.Wniosek był jeden - czworonóg musiał go znać.A to znaczyło, żeowym draniem mógł być ktoś z zamku.Słusznie zakładałem, że L.L.jest wśród nas.Nie mogła to być jednak Irena.Cios zadany w potylicę był mocny.Tak bilimężczyzni.Pana Edwarda wykluczyłem z grona podejrzanych.Zostawali zatem dwajstudenci - Irek i Janusz. Nie to absurd! - pomyślałem. Lisa Liethmal może współpracować z kimś zzewnątrz albo wysługiwać się jednym z gości na zamku.Kobieta nie dałaby rady przenieśćmnie do jakiegoś pojazdu i wywiezć w nieznane miejsce.Ich jest więcej.L.L.nie stawiła się na spotkanie specjalnie.Jej wspólnik zaczaił się pod zamkiem itam mnie obezwładnił.Potem mogli mnie przenieść do samochodu.Niuniek nie szczekał,gdyż przynajmniej jeden z intruzów był z zamku lub pracował w ARR.Kto? KierowcaMietek nadawał się na takiego drania.Fakt, że mnie zaatakowano świadczył o tym, iż stanowiłem dla kogoś zagrożenie.Niezawiodła intuicja pana Tomasza.W bykowskim zamku działy się dziwne rzeczy.Leżałem otępiały.Kilkakrotnie próbowałem pozbyć się krępujących mnie więzów znadgarstków i stóp.Na darmo się wierciłem w chłodnej ciemnicy.Związano mnie bowiemsolidnie.Najbardziej dokuczliwym doświadczeniem był jednak ból głowy.Ileż był dał, abyleżeć teraz na łóżku w swojej kawalerce na Ursynowie i trzymać w dłoni gorący kubek kawyz mlekiem.Praca detektywa była z pewnością pasjonującym doświadczeniem, w praktyceodbywającym się najczęściej w czytelniach bibliotek, czasami w terenie, nierzadko jednakprzytrafiały się wpadki i prawdziwe nieszczęścia.Czytając kryminały, zawsze uważałemmotyw obrywającego po głowie detektywa za objaw przesadnego dramatyzowania losówbohatera, chwyt nadmiernie eksploatowany przez autorów.Niestety, moja praca wcharakterze ministerialnego detektywa pokazała, że literacka fikcja wcale nie odbiegała takdaleko od rzeczywistości.Najlepszym na to dowodem było moje obecne położenie.Gdzieś po godzinie usłyszałem popiskiwanie rybitwy lub mewy.Ptaszysko znęcało sięnad okolicą, jakby domagało się żeru.Gdy lepiej się wsłuchałem w okolicę za ścianą,usłyszałem w tle grupowe świergolenie innych ptaków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]