[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wśród ogromnej ciszy, w którą zapadł Gabriel, ode-zwał się wysoki, nieprzyjemny dzwięk.Dzwięk dochodziłz ust dziewczyny, która pod drzewem opierała się o grubeżyły kory.Spod czapki, naciągniętej na oczy, spływałyczarne od tuszu strużki gęstej wody.Gabriel schował pistolet do kieszeni bluzy, podszedł dodziewczyny i złapał ją mocno za twarz.Chudymi palcamiwciskał jej policzki między szczęki, przez ciepłe ciałowyczuwał opór zębów.Drugą ręką zaczął rozpinać rozpo-rek.Wilgoć na palcach, którymi ściskał twarz dziewczyny.Nagle poczuł ogromne zmęczenie.I zobaczył, jakwchodzi do ciemnego pokoju z dzieciństwa, paroletnichłopczyk, w ich poprzednim mieszkaniu na Bródnie, i nałóżku w tym ciemnym pokoju śpi matka, a on podchodzi ikładzie się obok, i zasypia w tym cieple.Matka jest obec-nością, dobrem i spokojem.- Już dobrze - usłyszał, że mówi do dziewczyny.Po-trząsnął głową, ścisnął skronie palcami i znów zamrugał.Rozwiązał dłonie Wioletty.Przycisnęła je do wykrzy-wionych w płaczu ust.Potem westchnął niecierpliwie, jak ktoś, komu po razkolejny rozpada się domek z kart.I zaczął uciekać.Nie pamiętał, jak długo biegł i dokąd.Biegł przez zimne,wietrzne miasto po chodnikach, ulicach i trawnikach,wciąż przed siebie.Zobaczył kościół, czarną budowlę wczarnej nocy.Szarpnął wrota, ale były zamknięte.Więcbiegł dalej.Pod latarniami, przez kładki dla pieszych,przez nasypy kolejowe.Upadał, podnosił się i uciekał.Dłonie krwawiły, zdarł sobie skórę na lodowym żwirze.Biegł pod wiaduktem, na którym stał w wigilijną noc męż-czyzna w kapeluszu.Na wiadukcie nikogo nie było.Do-biegł do placu budowy, przy którym dawno temu siedzielidwaj pijacy, czekający na autobus.Budowa nie posunęłasię naprzód, ławka stała pusta.Usłyszał, że dyszy z wy-czerpania.I przystanął, a wtedy poczuł pieczenie, rozpeł-zające się po chudej piersi.Padł na kolana, oparł głowę oławkę i dyszał, głowa tonęła w wydychanej parze.Naglepoczuł wibracje w kieszeni spodni.Przełknął ślinę i ode-brał.Ojciec.Ten głos z innego świata.- Tak dzwonię, czy wszystko w porządku.Dobrze siębawicie?- Zwietnie.- No, jutro sobie pogadamy.To nie w porządku, po-winieneś nas wcześniej uprzedzić.Jesteś niepoważny.- Chyba tak, tato.- Narkotyków żadnych nie bierz i pozdrów Sonię.No! Dobranoc.Gabriel schował telefon.Zdjął maskę i włożył ją doplecaka.Przełożył pistolet z kieszeni do plecaka.Usiadł naławce.Zapiął kurtkę.Założył kaptur.Owinął twarz szali-kiem.I zasnął jak gołąb na zimnym parapecie.Parę razy budził się z zimna.Wtedy spacerował.Wciągałzamarzającą w nosie wodę.Patrzył na dzwigi na placubudowy.Przed świtem zasnął na dłużej.Obudził się koło ósmej.Rozjaśniało się.Otworzył oczy i kichnął.Obok siedziałstaruszek w palcie i berecie.Czekał na autobus.Nie pa-trzył na Gabriela.Miał za krótkie spodnie i było widaćskarpetki, ściśnięte nad kostkami gumką recepturką, żebynie spadały z kościstych, szykujących się na bezpowrotnąpodróż nóg.- Zapalenie płuc murowane - powiedział staruszek.Gabriel nie odpowiedział.Wstał i ruszył przed siebie,przez pustą, zamarzającą dzielnicę.Nic nie czuł.Kaszlał ispluwał.Zostało z niego tylko idące naprzód ciało.Doszedł do placu zabaw, otoczonego odrapanym mur-kiem.Na murku ktoś wypisał słowa.Pizda.Chuj w dupępolicji.Gabriel usiadł na ławce, zwróconej w stronę placu.Aawkę przeznaczono dla rodziców, żeby mogli obserwo-wać bawiące się dzieci.Tylko że w ten szary poranek plac zabaw był pusty.Gabriel zwiesił głowę.Zdjął plecak, rozsunął suwak,spojrzał na pistolet, potem podniósł głowę.Plac zabaw jednak nie był pusty.Stał na nim jeden tyl-ko chłopiec z twarzą bez uśmiechu.Chłopczyk miał nasobie pikowaną szarą kurtkę.Był sam, ale próbował bawićsię mimo to.Stał przy karuzeli i kręcił nią.Wreszcie ją puścił i spró-bował szybko na nią wsiąść.Karuzela zatrzymała się powykonaniu ćwierci obrotu.W ten sposób świat przekazy-wał cenną lekcję do zapamiętania: albo kręcisz karuzelą,albo na niej jedziesz.Chłopiec wszedł na drabinkę, ale w ostatnim momenciezrezygnował ze zjechania po zjeżdżalni i niezdarnie zszedłtyłem z drabinki.Potem podbiegł do huśtawki w kształciesłonia umocowanej na sprężynie.Huśtał się na słoniu i cośmówił do siebie.Po paru minutach podszedł do zielonejkonstrukcji, przypominającej krokodyla, i długo się zasta-nawiał, nie wiedział, jak się nią bawić.Więc poklepał krokodyla po pysku i pobiegł do pia-skownicy.Na piachu kilka śnieżnych plam.Chłopczykwylądował na kolanach i podrzucił do góry piasek, wyda-jąc z ust dzwięk wybuchu.Potem pochylił głowę i zacząłkopać dołki, ciągle coś mówiąc.Gabriel przez chwilę myślał, że się rozpłacze, patrzącna tę samotną, małą postać na placu zabaw.Dzieciństwo,które przestało istnieć.Więc wycelował do chłopca i za-wołał:- Hej!Chłopczyk przestał się ruszać i spojrzał na Gabriela.Miał czujne spojrzenie, spojrzenie dziecka, które wyro-sło wśród bloków.To zle, że dzieci muszą być czujne.Nadosiedlem wiał zimny wiatr.Po betonowym placu pędziła,koziołkowała pusta foliowa torba.Gabriel przestał do niego celować.Przyłożył lufę doswojej skroni.Najpierw czuł, jaka jest zimna, potem czułtylko ból, tak mocno przyciskał pistolet.Chłopczyk patrzył.Zbyt pogrążony w swoim świecie,chyba się nie bał, a może był trochę głupi i dlatego musiałbawić się sam.Przesunął małą dłonią po policzku.Potemopuścił wzrok i podrzucił trochę piasku.Na szczęście się nie odezwał.- Dziękuję - powiedział Gabriel.Wstał, schował pistolet i odszedł.Chłopczyk wrócił dosamotnej zabawy w szarym piasku, otoczony przez kolo-rowe zwierzęta, pod popielatym niebem.Park był pusty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]