[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Czy oni nadal tu są?— Tak — odparł lodziarz.— Myślę, że tak.Gliny wykopały ich z miasta już drugiego dnia, ale udało im się wynająć kawałek pola od farmera z Tecknor.To sąsiednie miasteczko, położone nieco dalej od wybrzeża.Widziałem ich w tamtej okolicy.Gliniarze mieli ich już tak serdecznie dość, że zaczęli wypisywać im mandaty, za co tylko się dało… za rozbite tylne światła, za wszystko, do czego tylko mogli się przyczepić.A oni najwyraźniej zrozumieli, o co tak naprawdę chodziło.— Dziękuję — powiedział Billy i zaczął zbierać swoje zdjęcia.— Chce pan jeszcze jednego loda?— Nie, dziękuję — odparł.Jego strach jeszcze bardziej się nasilił, ale teraz towarzyszył mu gniew — głęboko skryty wśród innych emocji.— Więc nie będzie pan miał nic przeciwko temu, jeśli poproszę, żeby pan już sobie stąd poszedł? — zapytał lodziarz.— Nie jest pan zbyt dobrą reklamą dla mojego interesu.— Nie — mruknął Billy.— Chyba nie.Ruszył z powrotem w stronę swego samochodu.Nie odczuwał już zmęczenia.◆ ◆ ◆Tego wieczoru, kwadrans po dziewiątej, zaparkował wynajęty samochód na poboczu łagodnie wznoszącego się odgałęzienia drogi 37-A, prowadzącej z Bar Harbor na północny zachód.Chłodna morska bryza rozwiewała mu włosy i sprawiała, że zbyt luźne ubranie owijało się wokół jego ciała, trzepocząc głośno.Wiatr przynosił ze sobą dźwięki muzyki.W Bar Harbor rozpoczynało się właśnie kolejne rockandrollowe party.W dole, nieco po prawej stronie, widać było ogromne ognisko otoczone kręgiem samochodów osobowych, ciężarówek i półciężarówek.Wewnątrz kręgu pojazdów znajdowali się ludzie.Raz po raz któryś z nich przechodził przed ogniskiem — czarne sylwetki wycięte z kartonu.Billy słyszał ich rozmowy, od czasu do czasu rozlegał się również śmiech.Musiał zaryzykować.Taduz Lemke jest tam na dole, Billy, i czeka na ciebie.On wie, że tu jesteś.Tak, oczywiście.Gdyby ten stary chciał, mógł mu uniemożliwić odnalezienie obozowiska.Ale przecież nie o to chodziło, to nie sprawiłoby mu żadnej przyjemności.Zamiast tego zmusił go do wycieczki krajoznawczej po miejscowościach letniskowych na wybrzeżu Maine, od Old Orchard aż po Bar Harbor.Tego właśnie chciał.Billy’ego znowu ogarnął strach, który jak dym przenikał we wszystkie puste miejsca w jego wnętrzu.Wydawało mu się, że ma teraz w sobie wiele takich miejsc.Jednak nadal tlił się w nim płomień wściekłości.Ja też tego chciałem, pomyślał.I być może uda mi się go zaskoczyć.Jestem pewny, że spodziewa się strachu.Ale gniew… Tak, gniew może być dla niego zaskoczeniem.Billy odwrócił się, przez chwilę patrzył na zaparkowany samochód, a potem pokręcił głową i zaczął schodzić po porośniętym zboczu pagórka, zmierzając w kierunku ogniska.Rozdział 19W obozie CyganówZatrzymał się za wozem kempingowym z jednorożcem i dziewczyną na bocznej ścianie.Był jedynie wąskim cieniem pośród innych cieni, ale nie tak ruchliwym jak te rzucane przez tańczące płomienie.Stał tam, przysłuchując się cichym rozmowom Cyganów, wybuchającemu od czasu do czasu śmiechowi i trzaskom polan w ognisku.Nie mogę tam wejść, pomyślał.Czuł strach, ale nie tylko; obawie towarzyszyło zakłopotanie i niepewność.Nie chciał przełamywać koncentrycznych kręgów otaczających ognisko i przerywać Cyganom rozmowy, tak samo jak nie życzył sobie, aby na sali sądowej opadły mu spodnie.Był przecież intruzem.Nie mógł…I nagle przed jego oczami pojawiła się twarz Lindy, znowu usłyszał jej płacz i prośby, by wracał do domu.Był tu nieproszonym gościem, to prawda, jednak…Ponownie poczuł gniew.Uchwycił się tego uczucia, próbował nad nim zapanować, ujarzmić je i zamienić w coś bardziej użytecznego.A potem przeszedł pomiędzy wozem kempingowym i drugim, stojącym obok, i ruszył w stronę Cyganów siedzących przy ognisku.Podeszwy jego butów od Gucciego lekko szeleściły w miękkiej trawie.◆ ◆ ◆Pierwszy niezbyt równy krąg tworzyły pojazdy, a wewnątrz niego był drugi, składający się z mężczyzn i kobiet siedzących wokół ogniska, buchającego z płytkiego wgłębienia otoczonego kamieniami.Nieopodal w ziemię wbito długą na metr osiemdziesiąt gałąź, na której końcu zwisał żółtawy świstek papieru.Pozwolenie na rozpalenie ogniska, domyślił się Billy.Młodzi mężczyźni i kobiety siedzieli wprost na trawie albo na nadmuchiwanych materacach.Większość starszych Cyganów miała składane krzesełka z aluminiowych rurek i plecionych pasków plastiku.Billy zauważył, że jedna z kobiet, owinięta kocem, siedzi na fotelu obłożonym poduszkami.Paliła skręta i wkładała do klasera zielone znaczki S&H.Trzy psy leżące przy ognisku zaczęły głośno szczekać.Jeden z młodszych mężczyzn uniósł głowę i odchylił kamizelkę, ukazując kaburę i tkwiący w niej niklowany rewolwer.— Enkelt! — rzucił ostro jeden ze starszych, kładąc dłoń na jego ręku.— Bodde har?— Just det, han och Taduz!Młody Cygan patrzył na Billy’ego Hallecka, który właśnie wszedł między nich.W swojej obwisłej wiatrówce i mokasynach wydawał się tu zupełnie nie na miejscu.W spojrzeniu chłopaka nie było strachu, jedynie zdumienie — i Billy mógłby przysiąc, że ujrzał w nim także współczucie.Zaraz potem Cygan zniknął, przedtem jednak kopnął szczekającego zajadle psa i krzyknął głośno:— Enkelt!Pies zaskomlał, a potem wszystkie trzy przestały ujadać.Poszedł po starego, domyślił się Billy.Rozejrzał się dokoła.Rozmowy ucichły.Cyganie patrzyli na niego swoimi ciemnymi oczami, ale nikt nie odezwał się ani słowem.Tak właśnie byś się czuł, gdyby wtedy w sądzie opadły ci spodnie, pomyślał, jednak to nie do końca była prawda.Teraz, kiedy wreszcie stanął przed nimi, miał wrażenie, że wszystkie jego emocje zostały przytłumione.Nadal czuł strach i gniew, ale oba te uczucia ukryły się gdzieś głęboko w jego wnętrzu i znacznie osłabły.Uświadomił sobie także coś jeszcze: Cyganie wcale nie byli zdziwieni jego przybyciem ani wyglądem.Nie ulegało wątpliwości, że jego dziwna choroba nie jest żadną anoreksją o psychicznym podłożu ani jakąś niezwykłą postacią raka.Pomyślał, że nawet Michael Houston dałby się przekonać, gdyby zobaczył spojrzenia tych ciemnych oczu.Ci ludzie dobrze wiedzieli, co się z nim stało.Wiedzieli również dlaczego.I znali zakończenie.Patrzyli na siebie nawzajem, Cyganie i chudy mężczyzna z Fairview w Connecticut.Nagle Billy się uśmiechnął — zupełnie bez powodu.Kobieta wkładająca znaczki do klasera wymamrotała coś i ułożyła palce dłoni w znak chroniący przed urokami.◆ ◆ ◆Gdzieś z tyłu dobiegł odgłos szybkich kroków i głos dziewczyny.— Vad sa han! Och plotsligt brast han dybbuk, Papa! Alskling, grat inte! Snalla dybbuk! Ta mig Mamma! — powiedziała z wyraźną złością.W blasku ogniska pojawił się Taduz Lemke — boso, w koszuli nocnej sięgającej do kościstych kolan.Obok niego stanęła Gina Lemke w bawełnianej koszulce, podkreślającej krągłość jej bioder.— Ta mig Mamma! Ta mig…Zauważyła Billy’ego stojącego pośrodku kręgu, jego obwisłą kurtkę i luźne, workowate spodnie.Wyciągnęła rękę w jego stronę, a potem odwróciła się w stronę starca, jakby chciała go zaatakować.Pozostali przyglądali się temu z milczącą obojętnością.Pośród płomieni pękło kolejne polano i nad ogniskiem uniosło się maleńkie tornado iskier.— Ta mig Mamma! Va dybbuk! — krzyknęła dziewczyna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]