[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To taka odmiana.Widzi pan, pochodzimy z Południowej Afryki.Powiedziała to żywo i naturalnie.— Naprawdę? A z której części Południowej Afryki?— Och, z Cape.Violetta nigdy przedtem nie była w Anglii.Jest zachwycona.Uważa, że śnieg jest szalenie romantyczny.A ten dom jest naprawdę bardzo wygodny.— Co sprawiło, że przybyły panie do tej części kraju? Jego głos wyrażał umiarkowaną ciekawość.— Czytałyśmy wiele książek o Devonshire, a zwłaszcza o Dartmoor.Jedną czytałyśmy na statku.To było o tych sławnych jarmarkach w Widdecombe.Zawsze coś mnie ciągnęło, żeby zobaczyć Dartmoor.— A jak pani zdecydowała się na Exhampton? To niezbyt znane miasteczko.— Więc… czytałyśmy te książki, jak panu mówiłam, i na statku był młodzieniec, który opowiadał o Exhampton z wielkim entuzjazmem.— Jak się nazywał? — spytał inspektor.— Czy pochodził z tych okolic?— Zaraz, zaraz, jak on się nazywał? Chyba Cullen.Nie, Smythe.To głupie z mojej strony, naprawdę nie pamiętam.Wie pan, jak to jest na statku, panie inspektorze: nawiązuje się miłe znajomości i planuje się, że znów się zobaczymy, a w tydzień po zejściu na ląd nawet nie pamięta się nazwisk tych ludzi! — Zaśmiała się.— Ale to był taki miły chłopiec; niezbyt urodziwy, z rudawymi włosami, ale miał śliczny uśmiech.— I dlatego postanowiła pani wynająć w tych stronach dom? — uśmiechnął się inspektor.— Tak, czy to nie szaleństwo z naszej strony?„Sprytnie — pomyślał Narracott.— Zdecydowanie sprytnie”.— Zaczynał poznawać metody pani Willett.Zawsze przenosiła bitwę na terytorium wroga.— Więc napisała pani do pośredników nieruchomości z prośbą o oferty domów do wynajęcia?— Tak, i przysłano nam informacje o Rezydencji Sittaford.Okazało się, że to właśnie coś, czego szukamy.— Nie byłby on w moim guście o tej porze roku — zaśmiał się inspektor.— Może w naszym też nie, gdybyśmy mieszkały w Anglii — odparowała bystrze pani Willett.Inspektor wstał.— Skąd pani wzięła nazwisko i adres pośrednika w Exhampton? — spytał.— To chyba nie było łatwe.Chwila ciszy.Pierwsza w czasie tej rozmowy.Inspektorowi wydało się, że dostrzega w oczach pani Willett cień niepokoju, a nawet złości.Trafił na coś, na co nie miała przygotowanej odpowiedzi.Zwróciła się do córki.— Jak na to wpadłyśmy, Violetto? Nie mogę sobie przypomnieć.Wyraz oczu dziewczyny też się zmienił.Był w nich strach.— Ach tak, już wiem! — zawołała pani Willett.— Delfridges.Biuro informacji.Oni są świetni.Zawsze się tam udaję, gdy chcę się czegoś dowiedzieć.Spytałam ich o nazwisko najlepszego agenta w tych stronach i podali mi je.„Szybka — pomyślał inspektor.— Bardzo szybka.Ale tym razem nie dość szybka.Tu cię złapałem, moja pani”.Pobieżnie przeszukał dom.Nic tam nie było, żadnych dokumentów, żadnych zamkniętych na klucz szuflad i szafek.Pani Willett towarzyszyła mu, rozmawiając z ożywieniem.Pożegnał się z nią, grzecznie dziękując.Gdy odchodził, mignęła mu za jej ramieniem twarz dziewczyny.Nie sposób było się pomylić — na tej twarzy malował się strach.Strach bardzo widoczny w chwili, gdy uważała, że nikt na nią nie patrzy.Pani Willett ciągle mówiła.— Niestety, mamy tu jeden bardzo poważny problem.Problem służby domowej.Służące nie znoszą mieszkania na wsi.Moje dziewczęta grożą już od pewnego czasu, że odejdą, a ta wiadomość o morderstwie całkiem je rozstroiła.Nie wiem, co zrobię.Może do służby zgodziliby się mężczyźni.Tak mi radzono w biurze pośrednictwa pracy w Exeter.Inspektor odpowiedział coś machinalnie.Nie słuchał potoku jej wymowy.Zastanawiał się nad wyrazem twarzy dziewczyny, który udało mu się dostrzec.„Pani Willett jest bystra, ale jeszcze nie dość bystra — rozważał, kierując się do drzwi.— Jeżeli panie Willett nie miały nic wspólnego ze śmiercią kapitana Trevelyana, czego bała się Violetta Willett?”Postanowił wystrzelić ostatni nabój.Już z jedną nogą za progiem odwrócił się.— A przy okazji… znają panie młodego Pearsona?Tym razem pauza była wyraźna.Śmiertelna cisza trwała prawie sekundę.Potem odezwała się pani Willett.— Pearson? — powtórzyła.— Nie przypominam…Nie zdążyła dokończyć.Za jej plecami rozległo się dziwne ochrypłe westchnienie, a potem łoskot padającego ciała.Inspektor zawrócił i w okamgnieniu znalazł się w pokoju.Violetta Willett zemdlała.— Biedne dziecko! — wykrzyknęła pani Willett.— To te napięcia i szok.Ten straszny seans spirytystyczny, a na koniec morderstwo.Ona nie jest zbyt silna.Dziękuję bardzo, panie inspektorze.Tak, na sofę.Może pan będzie łaskaw zadzwonić.Nie, chyba już nic pan nie może pomóc.Bardzo dziękuję.Inspektor schodził podjazdem.Usta miał zaciśnięte w surowym grymasie.Wiedział, że Jim Pearson był zaręczony z tą uroczą dziewczyną, którą poznał w Londynie.Dlaczego więc Violetta Willett miałaby zemdleć, gdy usłyszała jego nazwisko? Jaki istniał związek między Jimem Pearsonem i paniami Włllett?Za bramą zatrzymał się niezdecydowany.Następnie wyjął z kieszeni notesik.Miał w nim spis mieszkańców sześciu domków, zbudowanych przez kapitana Trevelyana, z krótkimi uwagami przy każdym nazwisku.Krótki i gruby palec wskazujący inspektora zatrzymał się przy domku numer 6.„Tak — powiedział do siebie.— Najlepiej zacząć od niego”.Ruszył żwawym krokiem, kierując się w głąb alejki, i zakołatał energicznie do drzwi domku numer 6.Mieszkał tam pan Duke.Wizyta u majora Burnaby’egoPan Enderby poprowadził Emilię ścieżką wiodącą do domku majora Burnaby’ego i wesoło poruszył kołatką u drzwi.Otworzyły się prawie natychmiast i na progu stanął zaczerwieniony major.— A, to pan — zauważył bez zbytniego entuzjazmu w głosie i szykował się do dalszej perory w tym tonie, gdy dostrzegł Emilię i twarz mu się zmieniła.— To panna Emilia Trefusis — oznajmił Charles z taką miną, jakby prezentował atutowego asa.— Bardzo pragnie się z panem zobaczyć.— Czy mogę wejść? — spytała Emilia z najsłodszym uśmiechem.— Ależ tak, z pewnością.Oczywiście.Tak, oczywiście.Jąkając się major wycofał się do pokoju, który służył tu za salonik, i jął wyciągać krzesła i odsuwać stoliki.Emilia, swoim zwyczajem, przeszła od razu do rzeczy.— Widzi pan, panie majorze, jestem zaręczona z Jimem, z Jimem Pearsonem, wie pan.I naturalnie strasznie się o niego niepokoję.Major w trakcie odsuwania jakiegoś stolika zamarł z otwartymi ustami.— O Boże — powiedział.— To ciężka sprawa.Droga pani, jakże pani współczuję, trudno to wyrazić.— Panie majorze, proszę odpowiedzieć szczerze.Czy pan uważa, że on jest winien? Proszę się nie krępować, jeżeli pan tak uważa, proszę powiedzieć.Wolę sto razy usłyszeć prawdę niż kłamstwa.— Nie.Nie uważam, żeby był winien — rzekł major głośno i stanowczo.Mocno trzepnął w poduszkę raz i drugi i usiadł naprzeciw Emilii.— To przyzwoity chłopak.Wie pani, może trochę słaby charakter.Proszę się nie obrażać, ale uważam, że to taki typ młodzieńca, który mógłby się wykoleić, gdyby trafił na pokusę.Ale morderstwo — nigdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]