[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tonę w jego spojrzeniu, pociąg szarpie, a mnie w tym samym momencie serce podchodzi do gardła.Jack chyba czuje się podobnie, bo rumieni się i uśmiecha, jakby trochę zmieszany.Odsuwamy się od siebie i idziemy do przedziału, ja za nim, wstrzymując oddech.Pociąg jest dosyć pusty i bez trudu znajdujemy wolne miejsca przy oknie.112— Dawaj! — Jack chwyta moją torbę, żeby położyć ją na górnej pół-ce.Jest to jedna z tych chwil, kiedy wszystko się dzieje w zwolnionym tempie.Z przerażeniem patrzę, jak szarpie torbę za jeden uchwyt, torba się przechyla i wszystkie moje skarby sypią się lawiną na podłogę między nami.Wszystkie.Z prezerwatywami na czele.Spoglądamy na nie w milczeniu.— Hm, Amy — odzywa się w końcu, masując sobie policzek.—Jedziemy tylko na jeden dzień.Czy nie podchodzisz do sprawy zbyt.entuzjastycznie?Jest mi niedobrze.Padam na klęczki i gorączkowo upycham wszystko na powrót w torbie.Chyba nawet włosy poczerwieniały mi ze wstydu.—Nie kupiłam ich, tylko dostałam w klinice planowania rodziny.—zaczynam się tłumaczyć, od razu jednak dociera do mnie, że tylko po-garszam sytuację.—Cóż.to bardzo zapobiegliwie z twojej strony.SKretyn, psiakrew.Co to ma znaczyć „zapobiegliwie"? Zupełnie jakbym była jakąś walniętą, bezwstydną babą.Gwałtownie chowam preRzerwatywy.Czuję się jak kompletna idiotka; zaraz chyba rzucę się na tory z rozpędzonego pociągu.Najgorsze, że nie mogę powiedzieć nic, czym nie ośmieszyłabym się jeszcze bardziej.Jack krztusi się ze śmiechu, a ja opadam na siedzenie.Kulę się i chowam twarz w dłoniach.Nie mam siły na niego spojrzeć, ponieważ jednak śmieje się coraz bardziej, zerkam nieśmiało przez palce.—Ale się zaczerwieniłaś!—Och, mój Boże! Co ty sobie o mnie pomyślisz? — zawodzę.Siłą sadza mnie sobie na kolanach i czule tuli.— Że nie mogę się doczekać, aż zrobimy z nich użytek — szepcze, po czym przykłada chłodną dłoń do mojego rozpalonego policzka i cału-je namiętnie, a ja, porwana niepohamowaną radością, zapominam, że chyba miażdżę go swoim ciężarem.113Kiedy dojeżdżamy do Brighton, wydaje się niemożliwe, że stosunki między nami ochłodły choć na chwilę.Gadamy jak starzy kumple, opo-wiadamy sobie o minionych wakacjach, rodzinie i jest tak normalnie —po prostu fantastycznie.Zupełnie jak między prawdziwymi przyjaciół-mi.Idziemy w stronę plaży i usta nam się nie zamykają ani na sekundę.Słońce odbija się od wody, wszędzie kręcą się ludzie w kostiumach ką-pielowych, a w powietrzu unosi się cudowny zapach lata wymieszany z podmuchami, w których daje się wyczuć aromat gofrów i waty cukrowej dochodzący ze straganów rozstawionych na molo.Upał panuje oszałamiający.Nagle wydaje mi się, że cofnęłam się do czasów dzieciństwa, i ogarnia mnie nieprzeparta chęć zabawy w piasku wiaderkiem i łopatką.Marzy mi się włóczęga wzdłuż morza, co najwyraźniej odpowiada też Jackowi.Łapiemy się za ręce i biegniemy w stronę mola, jakbyśmy rzeczywiście mieli po pięć lat i byli partnerami w ło-buzowaniu.Kręcimy się po molu, opychamy lizakami, robimy do siebie miny, wystawiając twarze przez otwory w kartonowych planszach.Może nie Szachowujemy się jak należy, nie rozmawiamy o minionej nocy, ale cóż to ma za znaczenie.Wspaniale jest znaleźć się z dala od Londynu i Rwszystkich znajomych.Jestem wyluzowana i nie staram się ani być co-ol, ani robić na nim wrażenia.Wystarcza mi, że jesteśmy razem.Docieramy do toru samochodowego.Jack jest w swoim żywiole.Śmiać mi się chce, że taki z niego dzieciak.Zdumiewające, jak wiele może o człowieku powiedzieć zwykła zabawa w wyścigi.Obnaża cał-kowicie osobowość, dzięki czemu dowiaduję się, że Jack: a) uwielbia współzawodnictwo,b)nienawidzi przegrywać.— Czekaj, dziewczyno, zaraz spuszczę ci manto — oświadcza Nigel Mansell Rossiter, wrzucając monetę do automatu.— Czyżby? Jesteś tego absolutnie pewien? — pytam, ustawiając swoje siedzenie.— Zaraz się przekonamy.Startujemy i pędzimy po torze Monako.Spoglądam za siebie i widzę, że Jack ma jakieś problemy z hamulcami i maksymalnie skoncentrowa-114ny zagryzą wargi, a ja z trudem opanowuję ogarniającą mnie falę tkli-wości, ponieważ marzę o tym, żeby go pokonać.I przez czysty przypadek mi się udaje.Trzy razy.Dzięki Ci, dobry Boże, jestem Twoją dłużniczką.Jack nie może przełknąć porażki.I jest poważnie wkurzony, kiedy nie mam ochoty na jeszcze jeden wyścig, odbierając mu tym samym szansę na rewanż.— Trzeba wiedzieć, kiedy przestać i wycofać się, mając przewagę —droczę się z nim, gdy na powrót wchodzimy w słoneczne światło.Jack wygląda jak rozwścieczony byk.Mam wrażenie, że z trudem powstrzymuje cisnące się na usta słowa: „Ale przecież jesteś tylko dziewczyną!"Z drugiej jednak strony wiem, że jest pod wrażeniem.Rzucam mu spojrzenie przez ramię i mówię z uśmiechem: — Stary, nie pękaj!To wystarcza.Rzuca się w pogoń za mną, a ja z piskiem uciekam ile sił w nogach, lawirując pomiędzy dziećmi i ich babciami.Przebiegam przez wesołe miasteczko aż do końca mola, gdzie Jack mnie wreszcie dopada, przypierając do balustrady.Bardzo chce przybrać marsową mi-Snę, ale zwycięża szeroki uśmiech i nagle ściskamy się i całujemy jak czternastolatki.Obok przechodzi jakiś dzieciak i wydaje przeciągłe R„Uhuhu!" na nasz widok.Chichocząc, Jack odsuwa się ode mnie.Przód jego szortów przypomina namiot, co rozśmiesza nas jeszcze bardziej.Opiera się o balustradę i spogląda w dół, na wodę pieniącą się wokółmola.Ja staję twarzą do niego, wsparta o poręcz łokciami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]